W swoim poprzednim artykule: o zaletach mieszkania w górach, krótko i dość ogólnie dotknąłem kwestii mieszkaniowej, która dla każdego człowieka w momencie przeprowadzki, urasta do miana wyzwania porównywanego ze zdobywaniem wysokiego szczytu. Rozłożoną czasem na wiele dni operację logistyczną (niektórzy mają spory dobytek i muszą się z nim całym przenieść) poprzedza zazwyczaj pogłębiona refleksja.
Każdy szuka swego miejsca na Ziemi, pragnie mieć spokój i przestrzeń, którą chciałby po swojemu zagospodarować. Jednakże warto zadbać o to, aby nie był to tylko azyl. Właściwe lokum powinno znajdować się możliwie blisko „miejsc, do których nas często ciągnie”. Tudzież odzwierciedlać naszą osobowość i zapewniać nam sposobności do nieprzerwanego rozwoju. Pragnąc sprostać tym kryteriom, zamieniłem centralne rejony stolicy na podhalańską wieś.
Stałem się górołazem z krwi i kości. Wprowadziłem się do mieszkania w Kościelisku (obok szlaku do Doliny Kościeliskiej) dokładnie 15 września 2020 roku, kiedy to pandemia szala w najlepsze.
Tak naprawdę, raczej nigdy nie dowiem się, jak to jest “być góralem”. Raz ze względu na wyprowadzkę, a dwa – z racji scenariusza, który staram się dla siebie nakreślić. Przez co najmniej kilka najbliższych lat, nie zamierzam “definitywnie osiąść” na Podhalu i wrastać “korzeniami” w tamtejszą glebę. Ze względu na styl życia, przeładowanie pracą, pasję do podróży i brak zakorzenienia w góralskiej społeczności – ten osiadły, typowo rodzinny tryb życia na razie mi nie grozi.
Familijnie – obcy. Tradycyjnie – raczej na uboczu
Moja rodzina nie miała z Zakopanem nic wspólnego – z tego co mi wiadomo, to raczej nikt z moich przodków – nawet jeżeli odwiedził kiedykolwiek zimową stolicę Polski, to w Sylwestra nie polewał się tam szampanem 😉 Tudzież nie zacieśniał więzi z góralami ani nie wykraczał poza ramy zwyczajowej “turystycznej” uprzejmości.
Miałem poczucie, że mnie samego również sporo omijało. Tutejsze środowisko jest raczej zamknięte i ciężko się wkupić w łaski górali. W sumie to nawet nie wiem, kiedy miałbym takie działania integracyjne podejmować. Będąc w niemal każdy weekend “w rozjazdach”, przez ostatnich 12 miesięcy nie miałem poważnej sposobności, aby poznać bliżej kogoś z sąsiedztwa. Od poniedziałku do piątku intensywnie pracuję – jak prawie każdy korpo-człowiek na etacie.
Plusem mojej pracy jest jej zdalny tryb: online mogę ją wykonywać z każdego miejsca na świecie. Wystarczy dobre łącze, dostęp do prądu, cisza wokół i minimum kilkanaście metrów kwadratowych z dobrodziejstwem cywilizacyjnym (oby dach nie przeciekał, spłuczka działała za każdym razem, a ciepła woda w kranie była w standardzie). Zdarzają się jednak takie dni, że przy komputerze siedzę ponad 8 godzin, a w przerwach między kolejnymi logowaniami się do sieci – zdołam coś zjeść, umyć się i przespać nieco w nocy.
Do domu zapraszać gości na górskie aktywności
Bliskość gór to możliwość codziennego realizowania mojej pasji. Poza wspinaczką i trekkingiem, w tygodniu biegam po nierównym terenie, albo wypuszczam się na szybkie skitury na Goryczkową (a niekiedy nawet na Kasprowy Wierch). Od czasu do czasu zdarza mi się również latać na paralotni, a także zapędzać się pod ziemię: do jaskiń pozwalających wyświetlić pewnie tajemnice.
Nie wiem – jak bez tego wszystkiego – mógłbym żyć – ruch mnie napędza a zmieniające się krajobrazy potwierdzają, że “łapię chwilę”, a kolejny, ciekawy moment mego życia czai się gdzieś tam za zakrętem.
Na ogół bardzo cieszyły mnie weekendowe odwiedziny przyjaciół i znajomych. I chociaż stałym czytelnikom bloga może się wydawać, że co i rusz rozbijałem się z kimś po tatrzańskich zakątkach, to pragnę zapewnić Was, że aż tak dobrze nie było. Owszem, przeważnie trudno mnie było “spontanicznie” zastać w domu, bo weekendy staram się mieć zaplanowane z pewnym wyprzedzeniem. To prosta konsekwencja przemożnej chęci rozwoju wspinaczkowego, aczkolwiek każde plany może popsuć jakieś wydarzenie losowe lub pogoda.
A już najbardziej ubolewam, gdy zachęcająca do latania lub wspinaczki aura dopisuje akurat w pierwszej połowie tygodnia (z czwartkiem włącznie), gdy akurat przytwierdzony jestem do biurka obowiązkami zawodowymi. Wolnych dni w roku mam doprawdy niewiele, urlopu tyle co wszyscy, a dłuższy, wakacyjny wyjazd to podróż, która wymaga poważnych przygotowań.
Pierwotnie sądziłem, że mieszkając pod Tatrami, będę miał więcej granitowych okazji wspinaczkowych, ale zarysowany powyżej tryb życia sprawia, że tak pięknie nie było. Kiepska sobotnio-niedzielna aura zmuszała mnie do zastępczych treningów w obrębie mało okazałej infrastruktury miejskiej.
Co robić w Zakopanem kiedy aura nie dopisuje spacerom?
Zawodowe stresy i rozczarowania pogodą wyciskałem z siebie (niczym nastolatek wągry) na siłowni, którą łączyłem z odprężającymi wizytami na basenie (bardzo lubię zakopiański Aquapark, stary ale jary – i tą część pływalni na zewnątrz, w której bywa mało ludzi, a zdarza się, że jestem sam.
Lubię tu przychodzić w okresie zimowym, kiedy zmrok przychodzi wcześniej, a w oddali widać pięknie oświetlone budynki na Gubałówce.) Gdybym jeszcze dołożył do tego rowerowe zwiedzanie bardziej nizinnych miejscowości, to dysponowałbym naprawdę niezłą bazą kondycyjną do triatlonowych wyzwań.
Termy Chochołowskie raczej unikam (tłoczno i drogo. Sauny 120 zl/3h). Jeżeli chodzi o sauny to wolę wyjść do Hostelu MTB przy Strzelców Podhalańskich, gdzie sauna ma kształt wielkiej beczki, a w środku pali się żwym ogniem. A jak jest snieg na podwórku, to wyskakuję w zaspę niczym Makłowicz na jednym ze swoich filmikach (widzieliście? 😀 )
Do jesieni 2021 roku w Zakopanem nie było ścianki wspinaczkowej – takową otwarto niedawno w jednej ze szkół – a jej specyfika bliższa jest boulderom. Wcześniej na ściankowe ćwiczenia wyprawiałem się do Krakowa, w którym mieszka więcej moich znajomych niż za obszarach przylegających do Krupówek.
O bieganiu po górach
W pobliskie do niedawna góry wychodziłem często, ale głównie poruszałem się “obcykanymi” szlakami. Na ogół to były krótkie wyjścia treningowe. Bliskość Doliny Kościeliskiej sprawiała, że wiele godzin spędziłem tam, biegając. Niekiedy urozmaicałem sobie stałe trasy, wbiegając np. na Giewont lub Kasprowy Wierch.
Dużym plusem było to, że odstresowywałem się w ten sposób tuż po zamknięciu laptopa, który to gest oznaczał dla mnie fajrant. Nie oglądałem się na to, czy było wówczas jasno czy ciemno. Zimą zakładałem czołówkę, cieplejsze wdziano i wio! Hulaj duszo, biegnij Pawle!
Skiturowe Zakopane
Od pierwszego pamiętnego wypadu, każdorazowo perspektywa zjazdów na dłuższych nartach napawa mnie radością. Skiturowy sezon rozpoczął się dopiero w drugiej połowie stycznia, a najlepsze warunki pogodowe zastałem dopiero w lutym (na przełomie marca). A to jest jedna z tych dyscyplin narciarskich, które trzeba opanować pod względem technicznym – od stosownej liczby godzin na stoku nie uciekniesz. Skiturowe szaleństwo było jednym z powodów, dla których zdecydowałem się przedłużyć wynajem hacjendy w Kościelisku.
Duży wkład w to, jak dobrze zapamiętałem zeszłoroczną zimę, mają członkowie administracji rządzącej. Zamykając w grudniu 2020 roku stoki narciarskie, uczynili to w jednym z najgorszych możliwych momentów. Parę dni wcześniej nabyłem dla siebie kompletny sprzęt skiturowy – a tu masz Ci los, taki niefart.
O pogodzie na południowym krańcu Polski
Ten rok pod Tatrami przyniósł mi również pewne “odkrycie” natury meteorologicznej. Otóż lato na tej szerokości geograficznej, w tych konkretnych uwarunkowaniach klimatycznych jest bardzo krótkie. Nie chcę tu pozować na znawcę klimatu, po aptekarsku wyliczając każdy ciepły dzień, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że liczba cieplejszych tygodni w roku nie przekracza 10, no może 12. Jeśli komuś zależy na długim sezonie kąpieli słonecznych, to chałupę powinien sobie wynająć np. w Chałupach lub innej nadmorskiej miejscowości.
Na podkoszulek i szorty sezon bardzo krótki…
Na samym południu Polski wygrzewać ciałko można zasadniczo gdzieś tak od 15-20 czerwca do 10-12 września. Oczywiście w tych niżej położonych miejscach, gdzie przechadzające się w zenicie słońce przebija się przez leśne gęstwiny. Powyżej z grubsza licząc 1800 metrów, nawet lipcowe upały są przez Matkę Naturę (najpewniej działającą pod rękę wespół z Dziadkiem Mrozem) niwelowane.
Przypominam, że na każde 1000m wysokości temp. spada o 7C, a tutaj pomijając tereny TPN, Zakopane leży na wysokości 750–1126 m n.p.m. (Gubałówka), a część właściwa – zabudowana, do około 900 m n.p.m.
Atrakcje Zakopanego
A samo Zakopane i jego atrakcje?
Bardzo polecam Skoki Narciarskie – nawet jeżeli na bieżąco nie obserwujesz newsów sportowych to warto przyjść doświadczyć tych emocji
Dacie wiarę, że nigdy nie byłem na Gubałówce? Choć, podjechałem prawie na sam szczyt na Sylwestra popatrzeć na niebo. Ktoś na Giewoncie odpalił wówczas czerwoną flarę.
Największe wrażenie wywarł na mnie Cmentarz dla zasłużonych na Pęksowym Brzyzku. Znajduje się zaledwie kilkaset metrów od wejścia na Krupówki (tam gdzie stoją Taxi, przy kolejce na Gubałówkę). Odczuwałem smutek a jednocześnie wielką dumę. Czy ja też coś kiedyś zrobię dobrego dla regionu / świata, żeby zapisać się w kartach histori? – pomyślałem.
O komunikacji w Zakopanem, czyli powszedni cruising po mieście zamiast odświętnego kuligu
Owszem jako osoba zmotoryzowana, jestem w stanie dojechać wszędzie, gdzie akurat potrzebuję. Przed rokiem nie miałem auta i pierwotnie myślałem, że uda mi się obyć się bez niego. Korzyść byłaby potrójna: miałbym więcej okazji do spotykania miejscowych, więcej odłożonych pieniędzy i o wiele bardziej czystsze sumienie, jeśli chodzi o ekologię.
Ale kiedy nadeszła zima, a lokalna komunikacja miejska zaczęła raz po raz zawodzić (niektóre busy nie tylko się spóźniały, ale wręcz zdarzało się, że w ogóle nie przyjeżdżały), to powiedziałem sobie: basta! Dość miałem wyczekiwania na zimnie, z zakupami w rękach, nawet po kilka kwadransów, zanim wreszcie transport nadjechał. Przed świętami nabyłem auto i teraz ciężko mi wyobrazić sobie mobilnego Kowalskiego bez samochodu.
Zasmakowałem w spacerach po pustych wieczornych ulicach Zakopanego. Wyludnioną scenerię tych nieśpiesznych marszów zawdzięczam pandemii, mroźnej pogodzie i chyba nazbyt nieco wygodnickiemu trybowi życia tutejszej ludności.
Sporadycznie napotykani ludzie na reprezentacyjnej alei, puste osiedle domków jednorodzinnych przeznaczonych na apartamenty pod wynajem i (przed-po)świątecznie oświetlone co ważniejsze miejsca publiczne – to wszystko sprawiało, że ubiegłej zimy jeździło się (Amerykanie znają to jako cruising) tam łatwo i wyśmienicie.
Cienie zimowej stolicy Polski
Czerwiec i następujące po nim miesiące zepsuły ten stan rzeczy; zatłoczone drogi dojazdowe i kolejki w obrębie miasta to letnia oczywistość. Tak tam wygląda wakacyjna rzeczywistość. Za sprawców tych negatywnych zjawisk uchodzą chmary turystów, ale to przecież nie ich wina, że sieć transportowa i zaplecze parkingowe nie są w stanie obsłużyć wszystkich chętnych.
Zresztą “próbujący-wszystko-sprzedać” handlarze (z których pewnie spory odsetek stanowią górale), z napływu owych rzesz utrzymują siebie i swoje rodziny, remontują domostwa (w tym też tradycyjne chałupy) i płacą podatki. Prócz nich z turystyki (między innymi) finansowane są tak ważne dla podróżujących po Tatrach instytucje jak np. TPN i TOPR (TOPR finansowany jest co prawda z budżetu Państwa, ale otrzymuje pewien % z biletów TPN). Swoje “trzy grosze” inkasuje również lokalny samorząd, bo – jeśli wierzyć doniesieniom medialnym – Zakopane wciąż pobiera opłatę klimatyczną (obecnie 2 zł za dobę od osoby), mimo że daleko mu do miana uzdrowiska.
Osobne zdanie krytyczne wyrazić chciałem pod adresem właścicieli fasiągów (wozów z podróżnymi ciągniętych przez konie). Nie dość, że w sezonie na porządku dziennym jest wymaganie od tych zwierząt wielogodzinnej pracy (czasem ponad ich siły), to dodatkowo wyrządzane szkody mają charakter komunikacyjny. Przecież fasiągiem trzeba dojechać np. do takiej Doliny Kościeliskiej. Blokują oni wiele dróg, a za nimi tworzą się zatory, w których z wolna posuwa się nawet 20 samochodów. Rośnie ryzyko kolizji i wypadków, przy którym to wzmianka o zapachu końskich odchodów nie jest warta opisu (Choć fasiągi dają klimat temu miastu, to w życiu codziennym stanowią pewne utrudnienie dla mieszkańców).
Nie mogę zrozumieć, czemu w obecnych czasach nie możemy przejść na busy elektryczne?
O jedzeniu w Zakopanem
Nie jeden raz przechadzałem się Krupówkami; wiem, gdzie mieszczą się poczta i słynąca z fast-foodów knajpa, której logo chyba każdy kojarzy. Osobiście wolę jednak (jeśli już jem na mieście) inne karczmy, ze zdrowszym i przede wszystkim smaczniejszym jadłem.
Z czystym sumieniem mogę polecić Wam Góraleczkę na Krupówkach (bardzo duże porcje, pyszne desery), Karczma u Słodkiego pod Harędą (najlpsze placki po zbójnicku jakie jadłem) Obrochtówa przy ul ignacego Kraszewskeigo (kotlet schabowy na 3/4 talerza), Żabi Dwór w Dolinie Strążyskiej oraz Zapiecek na Krupówkach (pierogi z kaczki).
Raz zamówiłem pizze w Gazdówce w Kirach, na dowóz. W chwilach obniżonego nastroju (zimą, w szczególności gdy powieje halny, to o takie nietrudno) taka dowieziona gorąca pizza to nieomal zbawienie (nawet zmywać po niej nie trzeba). 🙂
Zasadniczo jednak sam dla siebie gotuję, chociaż kulinaria nie są moją mocną stroną. Te nieco bardziej wykwintne dania na moim stole rzadko goszczą; cenię sobie prostotę i nie lubię przeznaczać zbyt dużo czasu na czynności prozaiczne. Dlatego zwykle na przygotowanie posiłków przeznaczam nie więcej niż 20-30 minut.
Zakopiańskie oscypki, warzywa i owoce.
Kiedy robię zakupy spożywcze, to w moim koszyku lądują całymi eskadrami warzywa wspierane batalionem owoców. Niczym lotniskowiec płynący na manewry – wehikuł ów wypełniony jest zielenią (wcinam dużo szpinaku, rukoli i raszponki), wzbogaconą o inne kolorowe jarzyny (paprykę, cebulę, marchew i buraki), z pomidorami na czele. Zanim wystartują ku mojemu podniebieniu, wszystkie one kołują na moim talerzu pod postacią kanapek, zup i przede wszystkim sałatek.
Lubię też dania główne składające się z ziemniaków (najczęściej ze śmietaną, jako puree), ryb i hummusu. Ryb jem całą masę np. smażę kilogram Łososia atlantyckiego i porcjuje na 3 dni). Kupuje również wędzone pstrągi. Dodaje je do sałatek
Wiele potraw wzbogacam (nie zawsze do końca świadomie) masłem, którego mój organizm najwyraźniej się domaga (choć przecież kalorie są w każdej innej potrawie). Zaś na śniadanie wsuwam w siebie kopiastą porcję owsianki z suszonymi owocami oraz garściami rozmaitych orzechów. Po obfitym obiedzie, kolacja ma zdecydowanie lekkostrawny charakter.
Między posiłkami wcinam SKYR (dużo białka, mało węgli i cukru)
Ogólnie to robię zakupy w Biedronce (7 km ode mnie z Kościeliska) i jestem mistrzem zbierania Świeżaków (które oddaje później dzieciakom).
Jeżeli nie Zakopane to gdzie?
Zachodnie rejony stolicy Małopolski jawią mi się jako właściwa okolica na stałe zamieszkanie (jestem realistą i uwzględniam również ceny za m2, gdzie w Zakopanym są one masakrycznie wysokie, niemal jak w Warszawie, a wiem, że nie chce mieszkać na powierzchni 30m2, więc mieszkanie w bloku odpada).
Tam właśnie, w pobliżu jurajskich wapieni wypatruję działki i domku, w którym mógłbym osiąść na stałe. Marzy mi się też posiadanie energicznego i chętnego do wspólnego biegania psa (a TPN udostępnia dla psów jedynie Dolinę Chochołowską – fajnie, że chociaż tyle oraz Szlak pod Reglami), który zamiast kapcia przynosiłby mi w pysku smycz zrobioną np. z lekko zmurszałego (niedającego się już do wspinaczki) kawałka liny.
Dodam tylko, że Jura Krakowsko-Częstochowska to wg mnie jeden z piękniejszych rejonów do spacerów jesienią. A na potwierdzenie tej tezy zobaczcie zdjęcia:
Uzupełnieniem idealnego wyobrażenia takiej ostoi byłyby wówczas: leśny zakątek, garaż z terenowym autem, solidna szopa z nartami, paralotnią i składem drewien, które w mroźne, zimowe wieczora dogrzewałyby mnie siedzącego przy kominku.
W wymarzonym półwieczu życia, poza ekspedycjami w dalsze i wyżej położone zakątki globu, na wyciągnięcie ręki pragnę mieć skały, kompanów do wspinaczki i odpowiednio bliskie tereny do narciarskiego szaleństwa. Dwugodzinne dojazdy autem Do Białki czy w Tatry nie stanowią dla mnie przeszkody
A czy Ty już masz swoje ulubione miejsce?
Bądź na bieżąco