Thamel to dzielnica turystyczna w Kathmandu, tereny typowo komercyjne, zorientowane na spełnienie zachcianek nawet wybrednej klienteli. Doprawdy trudno zliczyć sklepy tam zlokalizowane, więc można założyć, że mają tam wszystko. Poszedłem tam z myślą o nabyciu butów, a wylądowałem u jubilera 😀 Gdzie tu sens i logika, spytacie? Przecież, jak mam ochotę na pączka, to nie idę do pasmanterii.
Nie wiem, jak to się stało. Aaaach, już sobie przypominam…To sprawka pracującej tam Koreanki, z miłym usposobieniem i pięknym uśmiechem 😉
– Come and just look – powiedziała, a ja dałem się skusić jak Adam Ewie.
Wszedłem! Jak to mówią, raz się żyje. A myśli miałem takie, że “ja tylko popatrzę, nacieszę oczy tym ślicznym uśmiechem i przyjrzę się z bliska wyrobom jubilerskim”. Nie kupię przecież świecidełek, skoro przydałyby mi się obuwie.
Po chwili spostrzegłem wyjątkowej urody kamień księżycowy (na dodatek – całkiem sporych rozmiarów), więc z czystej ciekawości zapytałem, ile to cacko kosztuje. Koreanka, równie olśniewająca jak ten minerał, spojrzała mi w oczy i… zaczęła się śmiać. Tłumaczyła, że nie zna ceny, ona tu tylko ‘jest’. To się nazywa “chłyt marketingowy” ;-).
Przyszedł właściciel i zaczęliśmy rozmawiać. Z pasją w głosie opowiadał mi o przeróżnych kamieniach. Kupiłem ich nawet kilka (między innymi ten widoczny na głównym zdjęciu), wydając resztę zaskórniaków. Najwyżej odmówię sobie porcji Dal Bhata albo – co wydało mi się jeszcze lepszym rozwiązaniem, wpadnę na obiad do znajomego. 😉 I potem stało się coś niesamowitego! Z tajemnej skrytki Nepalczyk wyciągnął dwa najpiękniejsze klejnoty, jakie w życiu widziałem.
Aleksandryty – istne cuda natury!
Niektóre z nich potrafią zmienić kolor pod wpływem światła. Za wyjątkowe okazy uznaje się takie, które tę właściwość mają nawet w 50-60%. A te dwa, które trzymałem wówczas między palcami, zmieniały kolor z żółtego na fioletowy w niemal 100%. W dodatu były bliźniacze co do kształtu i rozmiaru. To były prawdziwe rarytasy!
Ale najlepsza część tej opowieści dopiero przed Wami. Właściciel zaufał mi na tyle, żebym mógł je sprawdzić w naturalnym świetle dnia, dodając przy tym, żebym lepiej ich nie zgubił. Każdy z nich wart był w przeliczeniu ponad 125 tysięcy zł. Powtórzę: sto dwadzieścia pięć tysięcy PLN.
– Że co q***?
– Tak, trzymasz w ręku ćwierć miliona złotych.
– Wooooooah 😀
Świadomość, że w mojej dłoni znajdują się dwa klejnociki (o wielkości orzeszków) warte więcej niż moje mieszkanie w Bydgoszczy, była dla mnie czymś szokującym. Takie małe przedmioty, a tak cenne.
Po co on mi to powiedział? Skóra na rękach zaczęła mi się pocić. Czy ten ufny człowiek zdawał sobie sprawę, że taki półmaraton jestem w stanie przebiec w 1,5 godziny? Bez większego problemu zwiałbym na drugi koniec miasta, gdybym tylko zechciał? A i ukryć te maleństwa byłoby łatwo, gdybym zdecydował się na ich wywóz ;-D
Uwierzcie mi, że głowę miałem wtedy pełną różnych, na ogół głupich pomysłów. Doprawdy, nie wiesz, kim jesteś, na co masz ochotę, co możesz zrobić dla fortuny, dopóki sam nie będziesz w takiej sytuacji. Ostatecznie, nie przywiozłem ich ze sobą do kraju, bo sumienie wytrwało na posterunku UCZCIWOŚCI.
Ponadto, rozum wrócił mi do głowy. Przecież kamienie nie ogrzeją mnie w nocy. To, co jest w stanie mnie ogrzać, już mam i uważam za znacznie cenniejsze niż wszystkie skarby tego świata.
Podobne przygody

Jeśli uważasz, że moje publikacje są interesujące lub wniosły jakąkolwiek wartość do Twojego życia, to postaw mi proszę wirtualną "małą czarną". Dzięki Twojemu wsparciu serwis pozostanie bez tych brzydkich reklam, które ciągle trzeba zamykać.
Bądź na bieżąco