Skitury pozwalają wyruszyć na spotkanie pełnokrwistej przygodzie, wejść między drzewa, łazić wzdłuż wijącego się potoku górskiego, a potem zjechać nartostradą wprost do schroniska. To znacznie inna gama smaków niż te, których źródłem są stoki narciarskie. Posiadając skipass można na nich trenować do woli, szlifując technikę jazdy i podziwiając co zdolniejszych towarzyszy. Ale dopiero skitury pozwalają trawersować (np. w Alpach, do których będę musiał wrócić kiedyś z nartami) i mieć pewność, że nawet dłuższa przygoda zakończy się szczęśliwie – ot np. jakimś ciepłym, domowym obiadkiem. 🙂
Właśnie za to pokochałem skitury!
Językowy fenomen skiturowy wart objaśnienia
W wielu krzyżówkach panoramicznych (a takowe zdarzało mi się w młodości rozwiązywać – głównie dla zabicia czasu i jako swoiste wyzwanie intelektualne) z dość dużą częstotliwością występowało pewne krótkie, trzyliterowe słowo: “dawna nazwa nart”. Rację miał ten, kto w kratki wpisał “SKI“.
Przypadkiem lub nie, ale tak samo lub bardzo podobnie (w szczególności gdy chodzi o wymowę) ten sprzęt sportowy określa się po angielsku, francusku, włosku, niemiecku, duńsku a nawet po hiszpańsku i portugalsku.
To jedno z tych słów, które z łatwością (i bez żadnych kontrowersji) należałoby zaliczyć do grona tzw. international words – puli wyrazów, których znaczenia (a częstokroć również i pisowni) nie trzeba się specjalnie uczyć podczas opanowywania podstaw najpopularniejszych języków europejskich.
Aż dziw bierze, że twórcy czołowych zestawień takich słów (wśród których znajdziemy np. sport, jazz, hotel, operę czy też radio) zdają się nie zauważać tej dawnej, stosowanej na terenie Polski nazwy, oznaczającej długie płozy służące do ślizgania się po śniegu.
Próżno szukać w takich spisach nart, za to bez problemu znaleźć w nich można nazwy kilku głównych rodzajów używek oraz miejsc, gdzie można je zdobyć (a żeby nie być gołosłownym to wypiszę kilka angielskich słów: alcohol, sugar, cigarette, rum, vodka, bar, shop, park and whisky). Przypadek ? Nie sądzę. 😉
Hasła “skitury” nie ma w Wikipedii (tak, moi Drodzy czytelnicy – to o niej traktuje powyższy akapit), która w wydaniu ojczystym obchodziła kilkanaście dni temu swoją 20. rocznicę obecności w polskojęzycznych internetach.
I przy okazji pragnę wyrazić wdzięczność jej twórcom i redaktorom (tudzież redaktorkom) za to, że ma już tak dużo i tak dobrze opracowanych pojęć. Jej zasobami od czasu do czasu posiłkuję się, opracowując moje blogowe treści; i doprawdy zdziwiłem się, nie znalazłszy hasła “skitury”. Czyżby faktycznie miało takowego brakować?
Narty turowe i foki obowiązkowe
Zdecydowałem się na pogłębiony research i oto – voila! – jego efekty: wśród zimowego sprzętu sportowego wikipedyści objaśniają m.in., czym są narty turowe. Czyli “ski” (dawna nazwa nart) turowe. Łączą one w sobie funkcjonalność nart zjazdowych i biegowych, a przeznaczone są do “przemieszczania się po terenie górskim, gdzie występują odcinki płaskie, strome podejścia oraz zjazdy“.
Nie wnikając w szczegóły techniczne, wspomnę jedynie o specjalnych wiązaniach, które umożliwiają zarówno sztywne umocowanie tylnej części buta narciarskiego, jak i uwolnienie odcinka piętowego w czasie “chodzenia” z nartami.
Z uwagi na dość miękki (przeważnie nieubity) śnieg, owo wiązanie wymaga zamontowania pod ślizgi dodatkowych akcesoriów.
Mowa o fokach, które dzięki odpowiedniemu materiałowi i układzie “włosów”, zapobiegają cofaniu się nart i znacznie minimalizują ryzyko wywrócenia się. W dawnych czasach takie “kapcie” (troszkę przypominające foliowe ochraniacze do butów, wciąż dość powszechnie używane w muzeach i w miejscach przestępstw, aby członkowie ekipy dochodzeniowej nie zostawiali swoich śladów) wyrabiano z foczych skór, więc stąd taka właśnie nazwa.
Korzyści chodzenia na skiturach
Wśród głównych zalet takiego sprzętu (tu znów niestety muszę Was ostrzec – jeśli chcemy go mieć na własność i korzystać do woli, to nie są to “groszowe sprawy”) wymieniane są korzyści wynikające przede wszystkim ze zwiększenia szybkości poruszania się (bieganie na nartach po płaskim i zjazdy ze stoków) oraz zasięgu odbywania zimowych wycieczek po terenie pofałdowanym.
W porównaniu do chodzenia w butach górskich poprawie ulega również bezpieczeństwo, o ile jesteśmy jakkolwiek zaznajomieni z nartami. A już zupełnie dodatkowe punkty (tak na oko, co najmniej +20 😉 należałoby przyznać do kryterium: frajdy z wydarzenia.
Życie jest krótkie, a podejścia pod górę – zazwyczaj długie i mozolne. Jeżeli nie korzystamy akurat z wyciągu czy kolejki linowej (bo często po prostu na mniej popularnym szlaku takiej infrastrukruy nie ma), to szybsze przemieszczanie się po górach przekłada się na lepsze poznanie tej górzystej okolicy, w której się znaleźliśmy.
Tych nieco bardziej “dzikich”, mniej wydeptanych miejsc, w których ilość śmieci na metr kw. nie przyprawia o złapanie się za głowę i chęć nakopania tym, którzy je tam nielegalnie zostawili.
A propos śmieci – mam nadzieję, że jednym z Waszych niedawnych postanowień noworocznych było przyrzeknięcie sobie, iż od 1 stycznia my wszyscy będziemy mniej ich wytwarzać. Obok postulatu ograniczenia wszelako rozumianej konsumpcji warto skorzystać ze wskazówek, które zamieściłem w tym wpisie:
Grzeczny przez rok cały byłem, na skitury zasłużyłem 🙂
Zamiast narzekać na koszty nowego, specjalistycznego obuwia, wiązań pinowych (im lżejsze, tym lepsze) i samych nart, przywołam z archiwum te zapiski:
Złożone u pomocników Św. Mikołaja zamówienie obejmowało niezbyt szerokie narty, specjalnie aby można z nich było zrobić użytek na stokach narciarskich (W naszych Tatrach zimy nie są takie ostre, żeby szukać szerszych nart pod freeride).
W moim przypadku konkretne liczby prezentują się następująco: używane ślizgi długie na 184 cm, a szerokie na 88 mm pod butem. Z drugiej ręki pochodzą także wiązania, które były testowane przez poprzedniego właściciela w Alpach Szwajcarskcich. Alpach, które od pewnego czasu kojarzą mi się z Matterhornem i regionem o nazwie Zermatt.
Za to foki wyglądają jak nowe, jakby nie były wcześniej używane. Ponieważ foki pozwalają tylko na ślizganie się “do przodu”, to minęło kilka kwadransów, zanim przywykłem do tych nart turowych. Nawet na pochyłej górce nie ześlizgiwałem się “do tyłu”, co w pierwszych chwilach powodowało dziwaczne uczucie. Do jego zwalczenia zmuszony byłem sięgnąć po moje pokłady zaufania i wyczucia.
Dodam jeszcze, że buty to nówki-sztuki nieśmigane 😉 Model Atomic Backland Carbon – bardzo lekkie i celowo nieco przyciasne. Specjalnie takie kupiłem, aczkolwiek teraz żałuję, że nie są jeszcze o pół numeru mniejsze. Poczucia ciasnoty (czyli dobrego przylegania) bowiem doświadczyły moje (uzbrojone w grubsze skarpety) stopy jedynie za pierwszym razem.
W przypadku obuwia o takim przeznaczeniu najważniejszym kryterium jest komfort w połączeniu z tym, żeby “pięta dobrze się trzymała”. Dopiero wówczas można mówić o wygodnym bucie, a poza tym inwestując we własny sprzęt skiturowy należy dopasować resztę szpeju do obuwia właśnie. To moja rada, którą zwłaszcza osoby zaczynające przygodę, powinny sobie wziąć do serca.
Zobaczcie, jak częściowo nowy, a częściowo używany zestaw skiturowy sprawdził się w Dolinie Goryczkowej:
Bądź na bieżąco