Słowacka nazwa “V Znameni Spagety” oznacza po naszemu “Pod znakiem Spaghetti” i nie mam bladego pojęcia, kto ani dlaczego tak nazwał tę drogę. Może bardzo się temu komuś dłużyła niczym ciągnący się makaron o długich kluskach, mogących od biedy skojarzyć się z linią drogi?
Była to nasze ostatnie wyjście w plener podczas wizyty w Popradzkim Plesie, a zarazem jedyne odbywające się na Galerii Osterwy. I tylko tę drogę pokonywaliśmy w większym niż duet gronie.
Miała być Tupa Fiesta i lodospad, a był śnieg w stanie ciekłym
Wyszliśmy na nią ze względu na brak dogodnych warunków do konsumowania innych “żeberek” w masywie Tępej (słow. Tupa). A szkoda, bo jest tam taka fajnie się zapowiadająca droga o jakże miłej dla podniebienia nazwie: Tupa Fiesta.
Nie dość, że pod względem oczekiwanych trudności mieści się ona w naszym zasięgu, to na dodatek jeszcze zawiera w sobie komponent lodospadowy. Nie musiałem sięgać do zakamarków swej pamięci, ażeby przywołać wspomnienie kilku lodospadowych przygód z przeszłości.
Od tego mam przecież, trawestując teksty zasłyszane w Star Treku (czyli również odmiany trekkingu tj. długiej wędrówki), „swój blogeriański, najednolinowy dziennik pokładowy” 😀 Zaś Wy, aby dowiedzieć się, co przeżyłem – wystarczy, że klikniecie np. Tatrzańskie lodospady
Wyczekiwanej powtórki z lodowych uciech tym być nie mogło jednak. Członkowie innego polskiego zespołu, którzy odbyli fiestę na rzeczonej drodze dzień wcześniej uprzejmie nam donieśli, ze zamiast lodospadu zastali coś zgoła innego.
Owo coś najbardziej zasługuje na komentarz: „wyłącznie gruz, dupa i kamieni kupa” 😉 Więc nawet nie podejmowaliśmy próby podchodzenia tamże, bo to jednak byłby kawał drogi przez dolinę Złomisk.
Znameni Spagety topo
Zamiast tego wyruszyliśmy na letnią drogę, którą można łoić zimą…aczkolwiek powinno towarzyszyć temu odpowiednia aura. A nam ewidentnie nie sprzyjała, gdyż trafiliśmy na ocieplenie, które skutkowało roztopami.
Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się że wszystko płynie. Sople lodu i śnieg na naszych oczach zamieniały się w ciecz, ale najgorsze było co innego: mówiąc kolokwialnie „trawy przestały trzymać”. Nie dostarczały sposobności do pojawienia się odpowiedniej siły tarcia – przyczepność naszych stóp radykalnie na nich spadła.
Cztery wyciągi, z których tylko trzeci przebiegał w miarę gładko
Wyciąg 1
Przed nami znajdował się zespól Damiana Granowskiego – instruktora PZA, u którego robiłem kurs taternicki zimowy. Damian szedł na prowadzeniu w tzw. “Szybkiej trójce” z kursantami Maćkiem i Marcinem.
Ja byłem z Krzychem, którego już mieliście okazję poznać tutaj: Banan Extra na Tępej
Widząc ten warun miałem nietęgą minę do chwili, aż prowadzący pierwszy wyciąg Granowski głośno pozdrowił nas iście papieskim zawołaniem: „Drugi zespół nie lękajcie się” 😀
Muszę Wam się przyznać: najwyraźniej zbagatelizowałem tę wyrypę. Na pierwszym wyciągu spodziewałem się trudności szacowanych na IV, a przy tej kiepskiej (zbyt ciepłej) aurze – czułem, jakbym drałował po terenie z wyceną V. Asekuracja wtedy jeszcze jako tako funkcjonowała.
Nie tak fatalnie jak na drugim wyciągu, który w większości obejmował rejony trawiaste. Poprowadziwszy go, Damian zakomunikował pozostałym podróżnikom, że bezpiecznego wyboru dostarcza alternatywa: albo zjeżdżacie panowie z jego stanowiska (widoczne na zdjęciu), albo podpinacie się pod tzw. tramwaj.
Tatrzański tramwaj
Wspinaczkowy „tramwaj” oznacza n-osobową asekurację, w której to idący kolejno za sobą łojanci (łącznie jest ich n-) asekurują przodowników kolejnego zespołu.
W tej konfiguracji opisywane spaghetti wciągali ustami podczas drugiego etapu: ja z Krzyśkiem na czele – asekurował nas Marcin, którego z kolei zabezpieczał Damian.
Co ciekawe, przyszło mi działać dwutorowo: jednocześnie kiedy wciągałem Krzysztofa, wydawałem linę Marcinowi, żeby nie poplątać sznurków. Była to dla mnie naprawdę wartościowa i ciekawa lekcja, albowiem nigdy nie wiesz, kiedy znajdziesz się w sytuacji wymagającej udzielenia pomocy innej ekipie.
Wyciąg 2
Ten drugi wyciąg prowadzi po trawach – rosły na rozmemłanej, niespójnej glebie – i to już same w sobie było niewesołe. Dodatkowo natrafiłem na koszmar wspinacza, czyli enklawę, w której owe trawiaste badyle spionizowały się i na moje oko nie było tam żadnej możliwości asekurowania się. Ostrożne i konsekwentne podążanie tym wyciągiem doprowadziło nas do drugiego stanowiska, które założyliśmy na drzewie.
Nie tylko w kontekście budowania solidnych przypinek, drzewa są ewidentnie lepsze od traw…i na nasze szczęście, powyżej tej strasznej enklawy, trochę ich tam było.
A skoro już mowa o złych snach oraz ich upostaciowieniach – musicie dowiedzieć się, jak można zwalczyć taką obezwładniającą marę wysokościową: Jak pokonać lęk przed wspinaniem
Wyciąg 3
Relatywnie krótkim trzecim wyciągiem dotarliśmy we czworo do stanowiska nr 3 zrobionym na drzewie.
Konieczność poczekania na pozostałych (aż dotrą na stanowisko wyżej) czyniła okazję do podziwiania okolicy, która bezsprzecznie „obarczona jest” w sobie dużym „ładunkiem urokliwości”.
Co do zasady lubię okresy świecącego w górach Słońca i ciepło jego promieni panoszące się po mojej twarzy. Ale kiedy tego dnia przez chwilę zza chmur wyłoniła się ta wielka kula gazu, miałem mocno mieszane uczucia. Naturalne nagrzewanie spowodowało, że z rozmrażających się sopli nieustannie na nas kapało.
Za dużo ciepła niby „zimową” porą Wyciąg 4
Po opuszczeniu stanowiska nr 3 (wyraźnie widocznego na poniższej fotografii) z coraz większym trudem kontynuowaliśmy tę „mokrą pielgrzymkę”.
Obaj panowie o imionach rozpoczynających się na „M”, idąc za naszym instruktorem, mieli wyraźnie „pod górkę”. W szczególności słabiej z pokonywaniem kolejnych metrów radził sobie Marcin, który do kolejnego stanowiska doszedł, po prostu wciągając się po linie. Z opresji wykaraskał się dzięki temu, iż miał ze sobą zestaw ratowniczy, którego składową stanowił m.in. bloczek samozaciskowy.
A wszystko przez to, że ostatni wyciąg był cholernie trudny. Latem niby jego niby IV+ letnio, ponoć V- zimowo, ale zanim nadeszła nasza kolej to czekaliśmy dobre 1,5h. Osobiście nie było u mnie szans, żeby ten wyciąg poprowadzić samodzielnie.
Miałem wrażenie, że słowackie wyceny są na zupełnie innym poziomie.
Zostawmy cyferki na boku, powiedzmy wprost i dosadnie, co o tym ostatnim etapie wówczas myślałem. Otóż rzeczony wyciąg był bardzo niewygodny, odpychający i siłowy. Wciąganie się przychodziło nam wszystkim z trudem: zupełnie jak gdyby lokalna – większa niż w innych punktach – grawitacja generowała dodatkowy ciężar.
Dawniej awanturnik dobywał rapier, dziś serwuje sobie rappeling – Zjazdy
Nasz zamysł na ostatnie fazy tej eskapady był następujący: wydostać się na Galerię Osterwy, potem przejść kilkadziesiąt metrów w lewo do żlebu i zejść albo zjechać pod ścianę. Jednakże finalnie zjeżdżaliśmy z samego wierzchołka, albowiem po wdrapaniu się nań naszym oczom ukazały się liczne skupiska kosówek, a biegnąca pomiędzy nimi ścieżka nie wyglądała na dostatecznie przetartą i godną zaufania.
Być może to było tylko złudzenie – kto wie, jak dobre do schodzenia byłyby jej dalsze fragmenty. Postanowiliśmy tego nie sprawdzać, uznając, że lepiej będzie od razu stamtąd ewakuować się na jednej linie. Nadzwyczaj słuszną się okazała ta decyzja, gdyż to były najlepsze rappelingi, jakich do tej pory doświadczyłem.
Jedynie początek pierwszego zjazdu był mało elegancki: polegał na przeciskaniu się przez kosówkę, której niekorzystne otoczenie stanowił mocno przyciasny komin. Pełny proces „lądowania na ziemi” składał się z trzech zjazdów, a na poniższym zdjęciu macie okazję obejrzeć chłopaków w akcji:
Wspinanie na Osterwie – podsumowanie
Ten ostatni wyciąg dał mi w kość. Mordęga najwyższej próby. Bez Damiana (tak się miło i „przypadkowo” złożyło, że akurat był we właściwym miejscu i czasie) to nie mam pojęcia, co byśmy zrobili.
Najprawdopodobniej nie dalibyśmy rady, musielibyśmy w którymś momencie przerwać i z podkulonym ogonem wrócić podłamani do schroniska. Niniejszym oficjalnie bardzo mu dziękuje, on nam „tramwaj podstawił”, o bilety nie pytał, i pokazał, że można nawet gdy aura nie sprzyja.
Trójskładowe podsumowanie omawianej przygody wygląda zatem tak:
A – “V Znameni Spagety” – pod znakiem lekcji wyniesionych z mokrej i trudnej sytuacji na zboczach. Tramwaj się sprawdził, załoga również, a odpadaniu od skały towarzyszył cichy jęk zawodu.
B – Dobrze mieć pod ręką doświadczonego kolegę, a najlepiej instruktora.
C – Nie warto bagatelizować drogi, bo da Wam w kość i wodą chlustać będzie. Lepiej tam pojechać latem lub zimą mroźną – co się zowie.
A ja dodatkowo sobie w duchu obiecałem, że w któreś lato powrócę tam i tę porcję spaghetti skonsumuję sam albo z kimś na pół.
Bądź na bieżąco