O tym, że zimą pogoda w górach potrafi ostro dać w kość, wie chyba każdy. Mróz, wiatr, opady i wszech-otaczająca wilgoć czynią górskie wycieczki swoistą „szkołą przetrwania”. Aby nie przerodziły się one w istną „szkołę znoszenia cierpień” (o co nietrudno w szczególności, gdy dopadnie nas długotrwały tzw. efekt „windchill” – przyspieszone parowanie wody przez powierzchnię skóry), trzeba sięgnąć do skutecznych technik rozgrzewania się i korzystać z odpowiedniego ekwipunku.
Aczkolwiek nawet jeśli ktoś, czerpiąc z doświadczeń własnych i porad innych osób, solidnie przygotuje się do zdobywania choćby tatrzańskich szczytów pomiędzy wrześniowymi, wieczornymi chłodami a spotykanymi gdzieniegdzie nawet w kwietniu czy maju załamaniami pogody, to i tak może zostać przez aurę zaskoczony. A propos przygotowań: najbardziej kompleksowe porady, jakie dotychczas opublikowałem, znajdziecie tu:
Temperatura ciała
Skandynawskie ponoć przysłowie głosi, że nie ma złej pogody, są za to źle przygotowani do niej ludzie. I jest w tym stwierdzeniu rozległe morze prawdy, a moje liczne zmagania z nieprzyjazną aurą utwierdzają mnie coraz mocniej w przekonaniu, że to ja muszę być zapobiegawczo -przewidujący tudzież przewidująco-zapobiegawczy, jeśli mam resztę życia spędzić jako podróżnik. A nie inwalida, który za młodu pokładał nadzieję w myśleniu typu „mnie to nie spotka, jakoś to będzie”. A że mam takie marzenia, to już wiecie zapewne z tych moich zwierzeń:
Nie sposób zaprzeczyć, że należymy do rodziny naczelnych, a nasza tak dobrze zbadana fizjologia świadczy, że jesteśmy ssakami. I jedną z immanentnych cech naszego rodzaju jest stałocieplność, a mówiąc precyzyjniej – dość wąski przedział temperatur ciała (mam tu na myśli: wnętrza naszego organizmu) pozwalających nam na sprawne funkcjonowanie układu nerwowego. Ten zakres wynosi między 35 a 41 stopni Celsjusza, przy czym obie te skrajne wartości są przejawem nieprawidłowości.
Za niska lub zbyt wysoka ciepłota stanowią wskazówkę, że organizm nie jest w stanie wystarczająco się ogrzać lub przegrzewa się np. wskutek infekcji wirusowej. Norma dla zdrowej osoby to utrzymywanie temperatury w granicach 36-37,2°C bez względu na warunki zewnętrzne.
Poniższa ilustracja pokazuje, że podczas przebywania na zimnie zewnętrzne warstwy naszego ciała (nawet nieosłonięte lub nieznacznie okryte tkaniną) potrafią adekwatnie reagować w różnych warunkach pogodowych lub na otaczającą nas wodę o określonej temperaturze (kiedy akurat pływamy w podgrzewanym basenie lub niczym morsy zażywamy zimą kąpieli morskich).
O termoregulacji
Termoregulacja zasadniczo działa, nasze organizmy (ze skórą na czele) potrafią znosić niedogodności związane z chłodem lub upałem, a niezbyt długie i radykalne wahania temperatur nie prowadzą od razu do stanów hipertermii (przegrzania) lub hipotermii (wychłodzenia). Ta ostatnia jest zazwyczaj główną przyczyną występowania procesów prowadzących do odmrożeń. Początkowe etapy tych ostatnich problemów dotyczą najczęściej twarzy (okolic nosa i uszu) oraz palców nóg i rąk. O tym, jak bardzo są to niepożądane zjawiska, niech świadczy fakt, że w skrajnych przypadkach wymagających radykalnych działań, konieczna staje się amputacja części ciała, które dopadła martwica tkanki.
Inne ssaki mają łatwiej
Wielu innym zwierzętom jest łatwiej niż nam, bo dysponują np. sierścią, futrem, zapasami tłuszczu (fachowo zwanymi gruczołem snu zimowego – u niedźwiedzi polarnych taka warstwa potrafi mieć nawet 12 cm grubości) i odpowiednimi mechanizmami adaptacyjnymi. Do tych ostatnich zalicza się nie tylko przystosowanie fizjologiczne ale też instynktowne oraz wyuczone sposoby zachowania. Należą do nich szukanie i “urządzanie” odpowiedniego hibernakulum – bezpiecznej kryjówki, w której temperatura zwykle nie spada poniżej zera. To trochę jak budowanie jam w głębokim śniegu. Takie survivalowe warunki kochał Tomasz Mackiewicz.
Budowanie schronienia – jamy śnieżne
Znalezienie takiego schronienia umożliwia charakterystyczną dla ssaków hibernację (wówczas ich temperatura ciała spada do kilku stopni Celsjusza), która w przypadku niektórych (np. świstaków lub susłów polarnych) bliska jest temu, co można by nazwać mianem fizjologicznej „jazdy po bandzie”.
Szukanie takiej ostoi przydarza się również ludziom, których wyjątkowo zła pogoda „uwięziła” w górach. Wprawdzie granice wytrzymałości na zimno są dalece mniejsze niż u hibernatorów (np. jeża), ale od czego mamy inteligencję i osiągnięcia cywilizacyjne?
Wśród gatunków, które najbardziej radykalnie narażają swój organizm na wycieńczenie prym wiodą myszy – popielice i smużki. A już ewenementem w tej kwestii jest zdolność przeżycia w lodowym mateczniku susła arktycznego. Jest on w stanie wybudzić się z zimowego letargu, nawet gdy ciepłota jego ciała spadnie do niemal -3 °C! Nie jestem specjalistą od fizjologii zwierząt polarnych ani nawet zoologiem-amatorem, więc nie pytajcie mnie proszę, jak to jest możliwe.
Jak się ubrać w góry?
Przed uciążliwym i wysoce niekomfortowym górskim peelingiem uchronimy się poprzez stosowne natłuszczenie skóry, nakremowanie twarzy, noszenie czapek, niekiedy też kominiarek lub innego typu ochraniaczy (chociażby gogle narciarskie).
Typowy, sprawdzony sposób to ubieranie się na tzw. cebulkę. Należy zaznaczyć, że lepiej nie zakładać na siebie byle czego. Nie chcę tu wyjść na jakiegoś modnisia ani odzieżowego znawcę, ale obiema dłońmi biorąc pełnię odpowiedzialności za te słowa, mogę się podpisać pod sugestiami, które przedstawiam. Zamknijcie oczy na chwilę i wyobraźcie sobie: delikatną w dotyku, o właściwościach bakteriobójczych, zawierającą samooczyszczające łuski (dzięki czemu nie trzeba jej często prać), trzymającą ciepło podczas chłodu i oddającą je w upale…te rewelacyjne cechy ma wełna z merynosów. Są to jedne z najstarszych gatunków owiec, hoduje się m.in. w Nowej Zelandii.
Niestety jest cholernie droga, a bielizna z niej zrobiona troszkę kłuje, co mogę osobiście potwierdzić, bo używam jej w górach. Na to zakładam polar, a sam wierzch kurtkę puchową. Kiedy spodziewam się naprawdę niskich temperatur, to pod spód lądują kurtki typu softshell, do produkcji których stosuje się sztuczny materiał o nazwie primaloft. Używane przeze mnie odzienie dodatkowo zawiera w sobie membranę z goreteksu. Ten ostatni materiał to iście szatański wynalazek – przepuszcza wilgoć z jednej strony (czyli pozwala skórze oddychać i uwalniać pot), jednocześnie blokując dostawanie się wody z drugiej (chroni przed deszczem).
Piotrek, z którym bylem w Himalajach (o np. widać go tutaj na tle tych najwyższych gór świata:
codziennie przez ponad 2 tygodnie nosił wówczas koszulkę z merynosów. I mimo, że pocił się mocno w trakcie trekkingu, to nie śmierdział bardziej niż co poniektórzy na szybko-randkowym wydarzeniu (spędziwszy kwadrans w komfortowym, klimatyzowanym lokalu, spryskani dezodorantem i nawet wodą po goleniu) 😀
Zamiast tracić czas na takie eventy, lepiej się wybrać w górzysty teren. Wiadomo, że Himalaje to najwyższa półka (dla tych ze sporym doświadczeniem), ale zacząć można już np. w Tatrach. Polecam! Do zobaczenia, gdzieś na szlaku. 🙂
Bądź na bieżąco