Namche Bazaar to licząca około 1600 mieszkanców (głównie Szerpów) wioska położona w dystrykcie Solukhumbu wchodzącym w skład Nepalu. W samej miejscowości znajduje się baza wojskowa, hotele o różnym standardzie, sklepy, piekarnie, kafejki internetowe, punkty usługowe, poczta, a nawet filia banku.
W pobliżu rozciąga się lodowiec Khumbu, stanowiący jedną z głównych atrakcji Parku Narodowego Sagarmatha. W pobliskim Thame od 1995 r. działa niewielka elektrownia wodna Thame-Namche o mocy 600 kW, dzięki której do obu tych wiosek dostarczany jest względnie tani i ekologicznie wytwarzany prąd elektryczny.
Także położenie na trekkingowym szlaku wiodącym do bazy wypadowej pod Mount Everestem decyduje o ściśle turystycznym przeznaczeniu i rozwoju tej osady. Miałem dużo sprzętu wspinaczkowego ze sobą, więc nie potrzebowałem nic dokupywać na miejscu, ale ponoć można tam dostać niemal wszystko, co profesjonalny alpinista może sobie zamarzyć pod choinkę. 😉
Handel kwitł tam od stuleci, a jego przejawem były liczne wizyty tybetańskich kupców, którzy – aby tam dotrzeć – musieli pokonać himalajskie przełęcze. Wprawdzie nie byłem akurat świadkiem ich nadejścia, ale raz w roku ponoć znów się tam pojawią, na co zezwalają w ograniczonym zakresie chińscy urzędnicy państwowi.
Na wzgórzu, z którego można oglądać niemal całą mieścinę, mieści się rzadko uczęszczane (wyłączone z regularnej eksploatacji) lotnisko Syangboche, które szczyci się tym, że jest najbliższym względem Mount Everestu tego typu miejscem. Z powodu pułapu (3750 m n.p.m.) zostało porzucone przez odwiedzających skarżących się na niemożność złapania tchu po wyjściu z samolotu. Dlatego też odbywają się tam tylko okazjonalne loty czarterowe oraz śmigłowcowe misje towarowe obsługiwane przeważnie przez Rosjan. Z tamtejszego lądowiska helikoptery podrywają się także w celu ratowania zagubionych himalaistów lub dostarczenia niezbędnych zapasów w sytuacjach kryzysowych.
Namche Bazaar, czyli stek z jaka, północna podróbka North Fake i golibroda
Dla nas Namche Bazaar była namiastka cywilizacji, do której dotarliśmy po 30 dniach ciągłej wędrówki, spaniu z kozami lub pod namiotami rozbijanymi pod kolejno zdobywanymi szczytami. Więcej o niej przeczytacie tutaj:
Wreszcie mogliśmy wziąć ciepły prysznic, napchać kieszenie plecaka czekoladami i wypić piwo. Wcześniej bywało, że sytuacja zmuszała nas do zaspakajania pragnienia roztopionym śniegiem i żywienia się prawie wyłącznie daniami przeznaczonymi dla jaroszy. Trafiwszy do tej urokliwej oazy, nie mogłem sobie odmówić spałaszowania steka z jaka i muszę Wam wyznać, że posiłek ten był niczym orgazm dla moich kubków smakowych.
A propos ekwipunku – w jednym ze sklepów na wystawie ujrzałem ciepłą puchową kurtkę North Fake’a, którą można było nabyć dostać za jedynie 20 dolarów amerykańskich. Podróbka na bank, ale nie wydaje mi się, żeby jakościowo znacznie różniła się na niekorzyść od oryginału (z logo North Face). Znaczenia słowa FAKE chyba nie muszę tłumaczyć, w tym kontekście zresztą jest ono znamienne. 😉
Bez większego trudu znaleźliśmy też miejscowego fryzjera–golibrodę, z którego usług skorzystał mój kompan – Piotrek. Znacie go już z mojej wyprawy na Mont Blanc, o której opowiadam w tym wpisie:
Piotrek konkretnie zgolił zarost, czym napędził mi stracha (przez chwilę nie mogłem go również poznać) – bałem się bowiem, że nie wpuszczą go do najwyżej położonego na świecie Irish Pubu 😀 😉
Niczym pełnokrwiści turyści rozkoszowaliśmy się każdą spędzoną tam chwilą. Przy okazji odpoczywaliśmy i leczyliśmy niezbyt groźne kontuzje. Bardzo mile wspominam pobyt w Namche Bazaar i ufam, że idąc pewnego na Dach Świata znów odwiedzę to piękne i jakże świetnie wyposażone miejsce.
Bądź na bieżąco