Droga na skróty z Mera Peak do Island Peak

Pomiędzy Mera Peak a Island Peak na wysokości ponad 5800 m n.p.m. rozciąga się zlodowaciała przełęcz Amphu Lapcha. Umożliwia ona opuszczenie dość odizolowanej, dzikiej doliny Honku i zapewnia piękne widoki na kilka okolicznych szczytów. Technicznie mówiąc, jest trudna, bo wymaga umiejętności zjazdu po linie, co można zobaczyć (w postaci nas dwóch szykujących się do tego) na ostatnim zdjęciu w tym artykule.

Dzięki wybraniu tej drogi (nazwijmy ją “na skróty”) zaoszczędziliśmy niemal tydzień i byliśmy w stanie zdobyć Island Peak. Ten ostatni szczyt osiągnęliśmy w ostatni możliwy (dozwolony przez wykupione pozwolenia tzw. permit) dzień. Dzięki temu wyprawa, wciąż letnia, bo kolejnego dnia zima rozpoczynała się, odniosła sukces 🙂

Szczelina podczas zejścia z Mera Peak

W imieniu swoim oraz wszystkich rodziców na świecie mówię to głośno: „Omijaj proszę tę dziurę w ziemi! Jest tylko troszeczkę większa niż typowa, osiedlowa, niezabezpieczona studzienka, w którą wpadł już niejeden berbeć 😉 Drogi wędrowcze, stąpaj tędy uważnie!”

A tak bardziej serio: To szczelina lodowa przy zejściu z Mera Peak. Zazwyczaj niebezpieczne odcinki są oznaczone czarnymi chorągiewkami, ale niektóre dziury mają to do siebie, że tworzą pod śniegiem tzw. mosty. Za dnia, gdy śnieg topnieje, mogą się zapaść. Dlatego warto nosić kask oraz być zawsze przypiętym liną. W takich miejscach po prostu trzeba zachować szczególną ostrożność.

Droga do przełęczy Amphu Lapcha i magiczne widoki

Island Peak i Mera Peak oddziela przełęcz Amphu Lapcha. Dzięki niej oszczędzamy tydzień drogi, gdyż musielibysmy się cofnąć spowrotem do Lukli. Nasza droga wiedzie od Mera Peak – Kongma Digma – Seto Pokhari – Amphu Lapcha – Chhukhung – skąd ruszamy na Island Peak

Schodzimy ze szczytu Mera Peak. Za sobą już mamy nockę w High Campie (pułap ok. 5800 m) i zbliżamy się do przełęczy na lodowcu, gdzie odbijając w lewo droga prowadzi do miasteczka Khare, a w prawo ku Amphu Lapcha. Jak widać, nie wszystkie szlaki w Himalajach są strome, trudne i zagrożone lawinami. Niekiedy trafi się na coś co może przypominać lodową polanę, po której się sunie gładko i dość szybko.

Schodzimy z lodowca Mera, na lewo droga wiedzie do miasteczka Khare, a na prawo do teahouse w Kongma Dingma
Widok przy schodzeniu z lodowca Mera. W oddali można dostrzec wgłębienie, a w nim jezioro polodowcowe (widok z bliska na kolejnym zdjęciu)

Takie pejzaże, iż aż mi się na poezję zbiera 🙂

Barwy gór a kolory nieba

Ze sobą je porównać trzeba

Na własne oczy zobaczyć warto

Za wszystko inne zapłacić można kartą 😉

Droga do Amphu Lapcha to samotna wędrówka. Ze szlaku korzystają jedynie szerpowie i tragarze

Nordic walking to nawet nie sport – to zaledwie wymyślona w Finlandii przed stu latami forma rekreacji dla tych bardziej kontuzjowanych lub nieco mniej sprawnych osobników. Ale jeśli dodasz do tego ciężki plecak, zimową temperaturę, wysokość ponad 5 tys. m n.p.m., znaczne oddalenie od cywilizacji i zmęczenie wielogodzinnym marszem to otrzymasz taki obrazek. Piechura z kijkami, który mężnie idzie po płaskim – choć przełęcz ma stopień D (jak difficult) w brytyjskiej skali trudności dróg skalnych. Polecam zabrać kijki, które odciążą Wasze stawy, zwłaszcza gdy plecak waży ok. 20 kg. 🙂

Jezioro polodowcowe w Kongma Dingma

Taka nieco większa himalajska “kałuża”, która nijak się nie umywa do naszego Morskiego Oka czy też innych uroczych górskich sadzawek.

Miałem naście lat gdy chyba po raz pierwszy usłyszałem frazę “Księżyc raz odwiedził staw, bo miał dużo ważnych spraw…” Oczami wyobraźni zobaczyłem staw i światło przechadzające się po powierzchni wody. Do dziś coś mnie za serce chwyta, ilekroć widzę niebo odbijające się w tafli życiodajnej (a niestety tak bardzo przez nas marnotrawionej) cieczy.

Pierwszy nocleg na drodze w Kongma Dingma

Kongma Dingma – Teahouse z łatwo przenoszonym dachem
Teahose bez dachu

Docieramy do wioski Kongma Dingma, która była pierwszym przystankiem od momentu wyjścia z namiotu na atak szczytowy Mera Peak. Ten widok z daleka przypominał mi mega duże pranie rozwieszone na sznurach, co się czasem w górach zdarza. Ale na miejscu okazało się, że to po prostu dach i częściowo ściany budynku zrobione z kamieni. A sam dach (płachta) jest przenoszona do kolejnych herbaciarni na drodze według potrzeb. Nie wiem, co by na to powiedzieli przedstawiciele Polskiego Stowarzyszenia Dekarzy lub specjaliści z nadzoru budowlanego, ale owe brezentowe płachty zapewniają jako takie schronienie przed niekorzystnymi warunkami pogodowymi.

Tragarz z pełnym ekwipunkiem.

Szlak wiodący do Amphu Lapcha należy do rzadko uczęszczanych, a selfie z innym turystą byłoby istnym rarytasem. Przez 3 dni widziałem jedynie kilku tragarzy niosących ciężkie pakunki na drugą stronę przełęczy. Trudno mi oszacować, ile kilogramów ten konkretny jegomość miał na plecach, ale od kiedy go ujrzałem, przestałem narzekać na swój plecak.

Przełęcz Amphu Lapcha i niesamowite struktury lodowe

Docieramy do przełęczy. Pejzaż iście kosmiczny jak na księżycu
Jezioro polodowcowe przy przełeczy Amphu Lapcha

Wychodząc z Kongmadingma w kierunku doliny Honku, wczesnym rankiem przeszliśmy przez jakowe pastwisko. Byłem zachwyceny widokami, w szczególności gdy moim oczom ukazał się siedmiotysięcznik Baruntse. Po wielogodzinnym marszu, stopniowo zaczęliśmy piąć się co raz wyżej, a pejzaż zaowocował w oddali widokami Everestu i Lhotse. Nocleg mieliśmy zaplanowany w SetoPokhari. Następnego dnia wyruszyliśmy do Amphu Lapcha Base Camp, a ścieżka wiodła tuż obok przepięknego jeziora polodowcowego.

Amphu Lapcha Base Camp. Pierwsze co robimy po dotarciu to pakujemy się w śpiwory. Woda w camel bagu zamarzła.

Do Base Campu dotarliśmy po 6 godzinach mozolnej wędrówki, która momentami przygnębiała nas swą monotonnością. Nie mogąc doczekać się widoków z drugiej strony przełęczy, zapakowaliśmy się w śpiwory. Kolejny  dzień przygody zaczęliśmy od pysznego śniadania. Woda, którą zachowaliśmy na śniadanie zamieniła się w kostkę lodu, więc śniadanie nie nalażało do najprzyjemniejszych.

Lodowiec przy Amphu Lapcha oraz seraki
Przepiękne struktury lodowe
Lodowiec przy Amphu Lapcha – zdjęcie wykonane z wysokości przełęczy

Nie jestem geografem ani geologiem, ale nie wydaje mi się bym mocno mijał się z prawdą, pisząc: To musi być ten serak! Taką nazwę (zapożyczoną z francuskiego – oznaczającą rodzaj białego sera) noszą masy lody powstałe w rezultacie przesuwania się progu lodowcowego po podłożu. Gdy lodowiec pęknie, to właśnie takie cuda ukazują się oczom wędrówców…

Ciągle pod górkę. Droga wiodąca przez seraki.
Droga na przełęcz. Na tej wysokości wpinamy się w poręczówki
Wpięci w poręczówki używamy przyrządów, które ułatwiają wejście i nie pozwalają nam spaść.

…bo nas było tam dwóch (a właściwie to trzech, licząc razem z przedownikiem). Ja oraz Piotrek, którego znacie z wyprawy na Mont Blanc, kiedy to pewni naszej heteroseksualności, musieliśmy podzielić się jednym śpiworem: https://najednejlinie.pl/alpy/schronisko-vallot-jeden-spiwor-dla-dwoch/

Nie mogliśmy sobie odmówić wejścia na ów serak, bo w sumie był tak jakoś…po drodze 🙂 W końcu nie ma to jak przełęcz sensu stricto.

Przełęcz Amphu Lapcha. Po prawej stronie widać jezioro polodowcowe, obok którego przechodziliśmy.

Hm, w którą stronę skręcić? ;-). Lewy zjazd w przepaść czy prawy? Teraz gdy spoglądam na to zdjęcie, to moja wyobraźnia podsuwa mi dylemat jak z reklamy paluszków Twix. 😀 Wtedy bynajmniej go nie miałem. Parłem do przodu jak byk podczas korridy.  

W tym biało-szaro-niebiesko-granatowym otoczeniu zdecydowanie brakowało żywszych kolorów. I chociaż one tam na miejscu współgrają ze sobą (podobnie jak my dwaj – niezłomni i skromni), to sądzę, że esteci byliby z nas dumni. Stuff wtargany na naszych plecach nadawał fotografiom wyraźnie inne odcienie. W sumie, gdyby jeszcze dodać narodową flagę, to już ewidentnie byłoby widać, że “nasi tu byli”, bo polskie orły dolecą niemal wszędzie. 😉

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 48 Średnia ocena: 5]