Nazbyt szybko wspinający się człowiek zazwyczaj po przekroczeniu granicy 2500 m n.p.m. zaczyna cierpieć. Powodem jest niedostosowanie organizmu do atmosfery, w której nie ma aż tyle tlenu co w rejonach niżej położonych. U osób nieprzyzwyczajonych dochodzi bowiem do gwałtownego zmniejszenia wartości ciśnienia parcjalnego tlenu, które to zjawisko nasze ciała interpretują jako niedostatek tlenu.
Prowadzone od lat badania dotyczące rozwoju człowiekowatych wskazują na sawannę jako na miejsce ewolucyjnego adaptowania się naszych praprzodków. A sawanny rozciągają się na terenach, które rzadko kiedy przekraczają pułap 2000 m.
Można się o tym przekonać naocznie dzięki podróży “palcem po mapie” (w aplikacji Google Earth) po sawannach chociażby Kenii czy Tanzanii. Ta ostatnia (w której odnajdywano najstarsze ślady istot człekokształtnych) w większości leży na Wyżynie Wschodnioafrykańskiej, czyli w rejonach o wysokości między 900 a 1500 m. Jeśli faktycznie tamten region był kolebką ludzkości, to nic dziwnego, że homo sapiens nie jest przystosowany do łagodnego znoszenia wyżej leżących biotopów.
Acute Mountain Sickness – AMS, czyli ostra choroba wysokościowa
Przystosowanie to słowo-klucz w kontekście tych wszystkich rzeczy, o których traktuje ten artykuł.
Brak wystarczającej aklimatyzacji prowadzi wprost do choroby wysokogórskiej zwanej także wysokościową (w skrócie AMS – Acute Mountain Sickness). Niczym chińska zupka z czegoś, co ponoć wcześniej było kurczakiem, choróbsko to występuje zwykle w jednej z dwóch postaci: łagodnej lub ostrej.
W pierwszej wersji zaczyna się od duszności i osłabienia. Wraz z upływem czasu pojawiają się: brak apetytu, bóle głowy, nudności, senność, uczucie rozpierania w klatce piersiowej i ewentualnie biegunka. W ostrej fazie wszystkie te objawy są zaledwie wstępem do poważniejszych schorzeń mających w nazwie słowo: OBRZĘK. Złowrogi to wyraz, zapewniam Was i mam nadzieję, że nigdy takich stanów nie doświadczycie.
Do obrzęków wrócę, tymczasem musicie wiedzieć, że ciężkiej postaci AMS towarzyszy stopniowa utrata kontroli nad sobą – od w miarę normalnego poruszania się aż do śpiączki. Tzw. mental (czyli siła lub jak mawiają specjaliści: sprężystość psychiczna) przestaje “dawać radę”, potem nie można wierzyć własnym zmysłom, a jeszcze później zanika świadomość i – jak to się mówi – “człowiek gaśnie w oczach”.
Wysokie góry weryfikują “mental status”, więc zapomnij o rozkmince czegoś pogmatwanego
Zaburzenia funkcji poznawczych pojawiają się już wcześniej, zanim dopadną nas wyżej wymienione objawy. Już na poziomie 2500 m u większości ludzi dostrzec można znaczne osłabienie lub wręcz utratę zdolności do rzetelnego wykonywania złożonych zadań lub opanowania np. serii skomplikowanych ruchów ciała.
Oczyma wyobraźni widzę teraz (siedząc w Warszawie) synchroniczne układy choreograficzne na dachach wieżowców i myślę sobie: “Czemu nie?”. Ale składny taniec na dachach kontynentów nie jest ani możliwy ani też zalecany. 😉
Gdy znajdziemy się na ponad 5000 m, to możemy zapomnieć o poprawnym recytowaniu czegoś dłuższego z pamięci lub innych czynnościach wymagających koncentracji. Mamy też zaniżony czas reakcji, więc ktoś niezorientowany w temacie mógłby skwitować nasz wygląd i zachowanie słowem: “wczorajszy”.
A przecież na ile to możliwe, powinniśmy być (nim zaatakujemy szczyt) wyspani, dobrze odżywieni i zregenerowani. Tudzież winno nam towarzyszyć świetne morale, bo “sukces jest już bliżej niż dalej”. Ale rzadko tak jest, bo atmosfera robi swoje i deficyt tlenu wyraźnie nam nie służy.
A jeśli po wielu trudach nasze stopy znajdą się powyżej 7500 m, to możemy być pewni, że nasz mózg będzie nas zawodzić co i rusz. Można zapomnieć o jakimkolwiek planowaniu czegokolwiek poważniejszego niż np. kąpiel w wannie (notabene: zalecana po powrocie z wysokich gór). Wszelkie racjonalne decyzje też należy odłożyć na potem, bo ich podejmowanie na himalijskich zboczach jest tyleż ryzykowne co po prostu niekorzystne.
W najwyższych partiach gór, niesłychanie mocno szwankują też zdolności do “trzeźwej oceny sytuacji” i “krytecznego myślenia”. Organizm, chcąc przetrwać za wszelką cenę, chwyta się każdej pozytywnej myśli, a taki trop mentalny może zakończyć się euforycznym przeświadczeniem o jakiejś supermocy, co bywa nadzwyczaj groźne.
W momentach skrajnego entuzjazmu mamy bowiem tendencję do krótszej lub dłuższej utraty pełnej kontroli nad własnym ciałem, co bywa częstą przyczyną wyrządzenia sobie wielkiej krzywdy, ze spadnięciem w przepaść włącznie. W tym miejscu jak ulał pasuje fraza “tonący brzydko się chwyta”. Gdy niewłaściwie chwycimy się lub zapomnimy o tym, by zrobić to prawidłowo, to kolejnej sposobności do wyruszenia w góry możemy już nie mieć.
Wysokogórskie zagrożenia, czyli obrzęki, którymi nie chciałbym nikogo straszyć ani epatować
High Altitude Pulmonary Edema – HAPE, czyli obrzęk płuc
Zacznijmy od drugiego (pod względem częstości występowania) “zabójcy” turystów. To wysokościowy (wysokogórski) obrzęk płuc (ang. High Altitude Pulmonary Edema – HAPE). Na ogół dopada tych nierozsądnych śmiałków, którzy mają w zwyczaju nie oszczędzać się i dobijać organizm maksymalnym wysiłkiem. Dźwiganie znacznych obciążeń i stanowczo za krótkie przestoje na odpoczywanie są przejawem szkodzenia swemu zdrowiu.
Ci, którzy przegrywają w tej nierównej walce, na ogół skarżą się na przyspieszony oddech, kłopoty z oddychaniem, duszności (nawet w chwilach odpoczywania), wilgotny kaszel plus odpluwanie pienistej wydzieliny zabarwionej kolorem krwi, sine usta, paznokcie i język. Załamuje się nasza odporność psychiczna, ulatują z nas preteksty do działania, a ich miejsce zaczyna zajmować obawa o życie bliskich i o własny dobrostan.
High Altitude Cerebral Edema – HACE), czyli obrzęk mózgu
Gorzej brzmi, ale paradoksalnie jest łatwiejszy do wykrycia wysokościowy (wysokogórski) obrzęk mózgu (ang. High Altitude Cerebral Edema – HACE). Ludzka czaszka ma niewielką kubaturę, więc nie ma jak pomieścić zwiększonej (w wyniku obrzęku) objętości mózgu. Naszego najcenniejszego i najbardziej zasobochłonnego narządu, sterującego naszymi poczynianiami.
Potężny ból głowy (większy niż przy zwykłym kacu) – w szczególności odczuwany u ludzi, u których migreny zdarzają się często, to główny objaw tej choroby. Do pobocznych należą zaś: zaburzenia równowagi i koordynacji ruchowej, gwałtowane zmiany nastroju – od apatii po szaleństwo, od lenistwa po agresję.
Nieleczony obrzęk mózgu prowadzi do śpiączki lub wręcz do śmierci, a po drodze lista symptomów obejmuje także senność, intensywne i trudne do powstrzymania wymioty, halucynacje i odczuwanie “dziwnych” przypadłości.
Wyjątkowo tragiczne skutki ma również dezorientacja w czasie i przestrzeni – będąc wysoko w górach alpiniście, który doznał HACE może się wydawać, że jest gdzie indziej. Np. w terenie, po którym nie trzeba poruszać się ostrożnie. A chyba nie muszę tłumaczyć, czym to grozi.
Co można zrobić, aby nie dopuścić do nich?
Przede wszystkim AKLIMATYZOWAĆ SIĘ – o czym szerzej piszę tutaj:
Dłuższe przestoje mające na celu zaadaptowanie się do wysokogórskiego środowiska są niezbędne w sytuacjach, gdy: uczestnikom brakuje doświadczenia lub jest to ich pierwsza wyprawa w góry sama droga jest trudna, a z biwakiem wiąże się jakieś niebezpieczeństwo ze względu na ukształtowanie terenu nie ma możliwości sprawnego zejścia do bazy okolica jest mało uczęszczana lub wręcz wyludniona i nie ma co liczyć na szybkie zjawienie się służb ratunkowych.
Jeżeli natomiast u siebie lub u kogoś z naszej ekipy zauważymy symptomy którejś z powyższych chorób, to warto mieć pod ręką kompletną apteczkę obozową – a zwłaszcza Acetazolamid (Diuramid) i bezdyskusyjnie sprowadzić poszkodowanego w dół.
Mając ją, możemy coś zaradzić, aby ukończyć pomyślnie wyprawę. Jednakże w razie pogarszania się stanu zdrowia, trzeba odłożyć marzenie o zdobyciu danego szczytu na inny termin. Dobre zdrowie i możliwość cieszenia się życiem mają znacznie większy priorytet niż choćby najwspanialsza “gór korona”.
Bądź na bieżąco