Za niespełna dwa lata (dokładnie 4 lutego 2025 roku) będziemy obchodzić setną rocznicę urodzin człowieka, któremu współcześni łojanci wiele zawdzięczają. W szczególności mam na myśli taterników od wielu lat chodzących śladami tych, którzy wytyczali w Tatrach drogi wspinaczkowe.

Do najbardziej wybitnych przedwojennych alpinistów należał urodzony 4 lutego 1925 w Koszycach Arno Puškáš. W swoim ponad 75-letnim życiu zajmował się także grafiką i publicystyką, nade wszystko jednak wynagradzano go za różnorodną działalność związaną z górach.

Nie uprawiał bowiem wspinaczki tylko dla przyjemności. Pracował jako przewodnik tatrzański oraz ratownik górski. Przyznane mu przed rząd czechosłowacki odznaczenia przyczyniły się najpewniej do powierzenia mu zarządu nad schroniskami. Wpierw ów Słowak był chatarem (czyli gospodarzem) Schroniska pod Rysami, a następnie przez ponad 5 lat zawiadywał Schroniskiem Kieżmarskim.

Poza medalami („zasłużony mistrz sportu”) miał na koncie kilka pierwszych zimowych przejść m.in. północnej ściany Żabiego Konia.

Dobry wybór dla początkujących zespołów

Nie dziwi więc fakt, że dwie popularne nitki wiodące na Kieżmarski Szczyt nazwano odpowiednio Prawym i Lewym Puskasem. Niniejszy wpis traktuje o tym, dlaczego warto pierwsze wspinaczkowe szlify zdobywać na tej drugiej z wymienionych dróg.

Lewy Puskas charakteryzuje się łatwo rozpoznawalnym startem oraz łagodnym przebiegiem, podczas którego zespoły wspinaczkowe mogą oczekiwać obitych stanowisk oraz spity w kluczowych miejscach.

Sama droga jest relatywnie łatwa, prócz jednej formacji (wycenionej na IV) na końcu drugiego wyciągu. Całość przygody nie wykracza poza trudność III, aczkolwiek wspinaliśmy się jedynie przez 6 wyciągów. Więcej nie planowaliśmy robić, zwłaszcza że byliśmy po 2 dniach solidnej górskiej akcji. A poza tym to miał być tylko rekonesans i chcieliśmy wrócić jeszcze za dnia kolejką do bazy (ze Skalnatego Plesa).

Lewy Puskas jako lajtowa opcja wspinaczkowa zajmuje niewiele czasu (maksymalnie 4 godziny), a ów rekonesans jeszcze ją skraca. Jednakże droga jawi się jako doskonała, ponieważ w linii zjazdu są tam owe dodatkowe stanowiska wzdłuż ściany nazwanej Depresją Kielicha. Dzięki temu nigdzie nie trzeba trawersować.

o planach i zamiarach

Zresztą owe 6 wyciągów wystarcza w zupełności, aby zobaczyć z bliska Wielkie Zacięcie.

Przez Kocioł pod szczytem (oddalony o około 200 „łatwych” metrów od wierzchołka) przebiega większość tamtejszych dróg wspinaczkowych i część z nich widziałem już na własne oczy.

Tak więc, mogę powiedzieć, że obie góry poznałem już co nieco, (Kieżmarski oraz Łomnicę), a pomiędzy nimi rozciąga się Grań Wideł, która mi się marzy. Zatem Lewy Puskas w pełnej wersji czeka na mnie, żeby wejść na Grań od strony Kieżmarskiego Szczytu

Lewy Puskas na lotnej? Brzmi wybornie!

Zanim zaczęliśmy się wspinać, dogonił nas pewien przewodnik IVBV wraz ze swym towarzyszem, który – jak się okazało – wykupił u niego usługę przewodnicką. Ów przewodnik (przedstawił się jako Maciej Ciesielski) zagadał do nas, prosząc o to, aby jego zespół mógł ruszyć przed nami. Nie musiał nam się dodatkowo prezentować, bowiem taką personę jak on, to prostu wypada znać.

Zgodziliśmy się bez wahania. Chcąc się tylko upewnić, czy dobrze skojarzyłem nazwisko z dokonaniami, zapytałem go: „czy Pan to Pan Maciej?”, a on wybuchnął śmiechem i zaproponował przejście na „ty”. Nie chciał byśmy zwracali się do niego per „Pan”, przekonując, że „czuje się staro, gdy ktoś tak do niego mówi”. 😉 Takim to „fortelem” Maciej z klientem „uprzejmie wepchali się” 😉 przed nas i pomknęli jak strzały.

Roll n lock

Krótko po tym spotkaniu straciliśmy ich z oczu, ponieważ szli całość na lotnej (ale ich droga była znacznie dłuższa i trudniejsza od naszej, a konkretnie obejmowała Wielkie Zacięcie oraz Grań Wideł), używając w tym celu liny pojedynczej 60m.

Dowiedziałem się również od Maćka, że podczas prowadzenia zakłada roll-n-lock’a, czyli taki specjalny bloczek, który przesuwa linę wyłącznie w jedną stronę, a konkretnie to 3 sztuki. Także pomiędzy wspinaczami zawsze jest element asekuracji.

Dzięki temu zmyślnemu przyrządowi ewentualne odpadnięcie lub upadek klienta zostałoby w porę zatrzymane i nie pociągnęłoby w dół idącego przodem Maćka. Jednak w tym aspekcie należy mieć już doświadczenie, przestrzegać ściśle określonych zasad i zdawać sobie sprawę z ryzyka.

Czytaj więcej: Belaying the second with a MICRO TRAXION: beware of any fall

Zainspriowany ich wyczynem postanowiłem, że “też tak chcę” odwiedzić Grań Wideł ale już bez Wielkiego Zacięcia (bo tu już trzeba naprawdę umieć się wspinać) 😉

Póki co przeszliśmy prawilnie owe 6 wyciągów “na sztywno” – tak jak Bozia przykazała, a topo wyznaczyło szlak. Acha, zapomniałbym – w tzw. międzyczasie przepuściliśmy jeszcze jednego przewodnika z klientem. W końcu my tam byliśmy dla przyjemności, a członkowie innych zespołów – w pracy lub na szkoleniu. Takim ludziom należy się pierwszeństwo.

Lewy Puskas – TOPO

  • oznaczona pomarańczową linią – Prawy Puskas
  • niebieską – Martis-Spanik
  • zieloną – Lewy Puskas
  • różową – Wielkie Zacięcie

Wyciąg 1.

Początek drogi zlokalizowany jest pod wielką pękniętą rysą, a narysowana w topo nitka wije się pod nią niczym górski strumyk w kierunku jej ujścia. Patrząc z dołu, widoczne są tam żółte ściany, choć nie mam pojęcia, co to za skały lub jakie procesy przyrodnicze nadały im taką barwę. Tak czy owak podążaliśmy kropka w kropkę za Maćkiem, którego obecność na pewno odrobinę nobilitowała Lewego Puskasa jako „dobry wybór dla prowadzenia szkolenia”.

Warto przy okazji nadmienić, że sam start odbywa się mocno na lewo, a następnie po kilku metrach mocno trawersuje w prawo i do góry. Trawersowaną przestrzeń można „asekurować” dzięki znajdującemu się tam spitowi. Za nim już droga odbija do góry i kieruje osoby wspinające się wzdłuż okapu z żółtymi ściankami.

W mojej ocenie, ów spit robi tam za przysłowiowy „kwiatek do kożucha” – nie czułem potrzeby wykorzystania go. Owszem, profilaktycznie został przez nas użyty, ale wręcz zawadzał, generując nieco przesztywnienia w terenie, którego wycenę określa przedział III/III+. Będę musiał pamiętać, aby następnym razem go ominąć.

Jak się dobrze przyjrzeć, to widać łepek wspinacza przed nami
Stanowiskio

Wyciąg 2.

Adam i Wojtek z KW Poznań

Rozpoczęliśmy nieco po skosie w lewo, idąc tak jak puszczała nas droga, a potem frunęliśmy kilka metrów w górę. Z prawej strony rozpościerał się naturalny ogranicznik w postaci wielkiej ściany, więc jedynie przestrzeń na lewo umożliwiała jakiekolwiek odstępstwa od nitki naniesionej na topo. Pod sam koniec wyciągu natrafiliśmy na – w mojej ocenie – najtrudniejszy moment w trakcie owego rekonesansu. Choć nie trzeba utożsamiać go w kruksem, to jednak wymagało pójścia dilfrem.

Miejsce za IV – ryska w zacięciu (widoczne na zdjęciu po prawej stronie)

Był on konieczny, aby pokonać duże, gładkie zacięcie. Podchodząc do niego, zmontowałem dwa przeloty z friendów – aż tu nagle, cyk-niespodzianka i co zobaczyłem? Spita na prawej ściance. Uważam to za karygodne i niezrozumiałe do dziś dla mnie przeoczenie – przecież mogłem sobie zaoszczędzić truduz friendami. Wtedy to już była jednak „musztarda po obiedzie”, a my znaleźliśmy się na dużej płaskiej półce.

I tu od razu wpada dla Was przestroga: uważajcie na „mini-przepaść”, czyli pustkę pomiędzy rzeczoną półką a ścianą. Przypomina ona szczelinę (między krawędzią wagonu a peronem), na jaką za każdym razem muszą zwrócić uwagę pasażerowie np. stołecznego metra.

Przy okazji pozdrawiam wszystkich mieszkańców Warszawy, którzy od wielu miesięcy mężnie znoszą kłopoty związane z podróżowaniem pociągami – wynikające z przeciągającej się przebudowy Dworca Zachodniego.

Wyciągi 3 i 4

Posuwaliśmy się po skosie na prawo przez półki Puskasa. Rejon był połogi i okraszony kępkami traw, które zdecydowanie redukowały przyczepność. Tam trzeba było uważać, aby się nie poślizgnąć. Jak tylko mogłem, trzymałem się skały, zarazem odbijając w górę ku Trawnikowi Puskasa. Tam zrobiliśmy stanowisko, a opuszczając je skierowaliśmy się ku Rampie.

Teren pokonany podczas tego czwartego wyciągu był ewidentny i banalny w swej prostocie. Nic dodać, nic ująć.

Koniec 4. wyciągu wieńczy stanowisko ze sporym zapasem miejsca

Wyciągi 5 i 6

Piąty etap naszej wycieczki stanowił kontynuację poprzedniego. Przemieszczaliśmy się ku widocznemu z daleka stanowisku z czerwonej taśmy. Liny jednak wystarcza 15-20m wyżej do kolejnego stanowiska. Jak będziecie w tym miejscu to warto ominąć tę czerwoną taśmę. Tam rozpostarły się wrota do Wielkiej Rampy, ktora po skosie prowadzi na szczyt.

Szósty wyciąg to “pójście za ciosem”, czyli dalej drałowaliśmy do celu, za jaki uznać trzeba było ową rampę.

Jako że w naszej ekipie byłem na prowadzeniu, to mnie jako ostatniego w kolejności minął kolejny zespół szybko wspinający się na lotnej. Bez negatywnych emocji (takowe zwykle pojawiają się w głowie, gdy człek jest wyprzedzany) kierowałem się do stanowiska. Moim zamysłem było, aby przyjrzeć się z góry Wielkiemu Zacięciu i zrobić kilka fotek.

Wyprzedzani przez kolejną parkę wspinaczy na lotnej

Zjazdy

Wojtek podczas zjazdu. Tak się zastanawiam czy wogóle tego dnia założył buty wspinaczkowe

Po dotarciu do stanowiska rozpoczęliśmy standardową procedurę zjazdową, o której więcej możecie poczytać tutaj: (link już wkrótce). Niestety już podczas zjazdu zaklinowała się nam lina, z czego właściwie się ucieszyłem, bo gdzie jak nie właśnie tutaj przeprowadzić “ćwiczenia” radzenia sobie w takiej sytuacji?

Blisko miejsca, w którym nasze stopy znalazły na poziomym gruncie, niespiesznie spacerowała sobie kozica górska. Więc można na upartego uznać, że na lądujących łojantów, czekał skromny, acz uroczy i niespodziewany „komitet powitalny”.

Na żadnym z polskich lotnisk takich “atrakcji” nie uświadczycie, toteż do listy powodów, dla których warto się wybierać w góry, możecie dopisać „możliwość ujrzenia w naturalnym środowisku dużego dzikiego zwierzęcia i uwiecznienia go na zdjęciu”.

Podsumowanie

Podsumowując tę krótką, wspinaczkową przechadzkę, stwierdzam, że była to całkiem przyjemna, turystyczna przygoda. Jako zwolennik „dokładania” asekuracji do tej już istniejącej, Polecam mieć ze sobą kilka kości i odchudzić zestaw friendów. Taka praktyka skutkuje wprawdzie dodatkowymi minutami (oraz wydatkami), ale uważam że warto „płacić tę hobbystyczną prowizję”, ułatwiając wspinaczkę tym, którzy przyjdą po nas.

No chyba, że kogoś czas goni i potrzeba nagli, wówczas wspomaganie się spitami powinno wystarczyć dla zaawansowanych zespołów, aby dać sobie radę z trudnościami bez przykrych sytuacji.

Gdybym miał porównać tę drogę do innej, to możnaby się pokusić o Załupę H na Zadnim Kościelcu, choć ta jest znacznie krótsza, chyba że przedłużymy sobie wyjście na szczyt Kościelca drogą Gnojka 🙂

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 9 Średnia ocena: 5]