Poprosiłem kiedyś jedną ze znajomych, aby jej kilkuletnie dziecko namalowało, jak sobie wyobraża dorosłego wspinającego się na szczyt. Oto, co ujrzałem i czym się z Wami dzielę (mimo że praw autorskich jako takich do tych “dzieł” nie mam).

Ja sam miałem nieco inne wyobrażenie o Żabim Koniu. Wiedziałem, że będą 4 wyciągi, jeden trudniejszy element zwany “przewinięciem” i że grań jest ostra. Ale przyznam szczerze, że jej widok mnie zaskoczył. Nikt nie wspominał, że będę mógł kroić chleb granią. Generalnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy szykowałem się do prowadzenia drogi. Czułem motyle w brzuchu z powodu ekscytacji 🙂

Pełny film z przejścia tutaj:

A Ty byłeś/aś już na Żabim? Podziel się wrażeniami w komentarzu

Przed Tobą – Żabi Koń! Poczuj przygody woń, chwyć pewnie linę w dłoń i w górę śmiało goń!

Żabi Koń - grań z oddali
Zdjęcie wykonane na grzędzie znajdującej się 10m ponad grań

Żabi Koń - pierwszy wyciąg
Do początku drogi trzeba zjechać na linie.

A tak wygląda drugi wyciąg. Lukson na drugiego zbliża się do stanowiska. W oddali widać kolejną parę wspinaczy. Grań w letnim okresie jest dosyć popularnym celem, więc trzeba wcześnie wstać, żeby nie utkwić w korku

Żabi Koń – opis drogi

Żabi Koń (2291 metrów; którego północną ścianę uznawano za jedną z najtrudniejszych w Tatrach) to najwspanialsza ze wszystkich grani, na których byłem. Ever. 🙂

Podążanie nią i jej pokonanie nie jest wprawdzie bardzo trudne, pod względem technicznym, ale bez porządnego przygotowania to swojej dziewczyny bym tam nie puścił, a kolegom sugerowałbym, aby mierzyli swe siły na zamiary.

Pierwszy wyciąg jest fajny. Można trzymać się skał jedną ręką i wędrować przed siebie niczym surfer wynoszony w górę przez falę. Wygląda to np. tak:

Początek drugiego wyciągu niesie ze sobą dość dużą trudność. Trochę mi zeszło, nim odkryłem, że wpierw trzeba przejść na prawą stronę (to już terytorium Polski), aby po chwili wrócić na stronę słowacka.

Taki manewr nazywa się przewinięciem (III+) i przyznam, że przysporzył mi najwięcej problemów. Przestajemy iść po płaskim i zaczyna robić się stromo. Ale z każdym krokiem powoli zyskujemy na pułapie. W końcu ta grań prowadzi na szczyt.

Wszystkie stanowiska wykonane są z ringów lub plakietek, po drodze można założyć przelot z taśmy lub z umieszczonego tam na stałe FRIENDA. Asekuracja jest super, a wszystkie chwyty na ręce – pewne. Mocny akcent w górę pojawia się na początku trzeciego wyciągu.

Skały w tym miejscu stają niemal na baczność i z racji swej szerokości przypominają pień drzewa. Jeśli dysponujesz szerokim zasięgiem ramion, to możesz je objąć. Wprawdzie to miejsce oceniane jest na IV, ale dla mnie okazało się łatwiejsze niż wspomniane wcześniej przewinięcie.

Dalej grań znów robi się płaska i tak dochodzimy już do szczytu, na którym znajduje się skrzynka na listy. Nie znalazłem w niej żadnej korespondencji i nie zostawiłem tam niczego, co potomni mogliby uznać za świadectwo mojej bytności.

Nie zaśmiecam szlaków, którymi idę (więc to ewidentnie na plus), ale też – cytując utwór dawnej kapeli (Czarno-czarnych) – “nie chcę pisać “love” na murach” (co niektórzy moi znajomi oceniają in minus).

Jak na razie ufam, że filmy, zdjęcia i cała zawartość bloga (za oglądanie której jestem Wam wdzięczny i nie ukrywam, że liczę na szerszy odzew z Waszej strony) to znacznie lepsze, trwalsze i bardziej interaktywna forma stawiania sobie horacjańskiego “pomnika ze spiżu”.

Zjazdy z Żabiego Konia

Nim rozpoczęliśmy procedurę zjazdową, zjedliśmy na spokojnie po kanapce z pasztetem (przestrzeni jest tam dużo) i wyznam Wam, że był to – jak to się zwykło mawiać – niezły pasztet! ;-D

Teraz uwaga, znów wraca żargon wspinaczkowy. Zamiast użyć KOLUCHA ZJAZDOWEGO zjeżdżaliśmy z pękiem taśm i musieliśmy bardzo uważać, by się przypadkiem nie zaplątać. Podczas tego manewru zrobiłem również uczynek: pomogłem pewnej słowackiej parce wyjąć żółtą linę, która im się niefortunnie zblokowała.

Powrót składa się z 2 zjazdów.

Pierwszy zjazd liczy niespełna 30 m, a następnie trzeba przemieścić się o jakieś 5 m w bok do kolejnego stanowiska zjazdowego. Takie skrócenie zjazdu to konieczność, jeśli chce się względnie łatwo dotrzeć do ścieżki. W przeciwnym wypadku należy się liczyć z ryzykiem utknięcia.

Tutaj lądujemy po pierwszym zjeździe. Trzeba podążać w dół parę m do kolejnego stanowiska zjazdowego, skąd spokojnie zjedziemy do ścieżki

Żabi koń to walka z samym sobą i ze swoimi słabościami. Grań jest mocno eksponowana, co dość wyraźnie widać na filmie

Emocji jest co niemiara, a ich wachlarz bardzo zróżnicowany – w szczególności dla osób, które nie mają dużego doświadczenia na skałkach. Ale suma sumarum, to jedna z tych przygód, które naprawdę warto przeżyć.

Pytanie brzmi: czy jesteś na to gotowy/gotowa?

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 42 Średnia ocena: 5]