Skoro niemal wszyscy lubią w coś grać, to można wysnuć wniosek, że prawie każdy lubi GRANIE. My – górołazi – też je lubimy :), i to na tyle mocno, aby – w pogoni za nowymi przygodami – co jakiś czas ekspediować swoje “cztery litery” poza granice Polski. Kilka tatrzańskich grani mieliście już okazję razem ze mną „zwiedzać” (czytając ten blog), a spośród nich:

Grań Jubileuszowa

Tym razem, wraz z Maćkiem i Kacprem wybraliśmy się w Alpy Bawarskie, które położone są w odległości około 888 km od Kolumny Zygmunta (jechaliśmy ok. 12h). Za nasz gówny cel upatrzyliśmy sobie (ponad 9 km) Jubiläumsgrat (po angielsku: Jubilee Way, po naszemu: Jubileuszowa Droga), która łączy Zugspitze oraz Alpspitze.

Cała grań zajmuje ok 12-15 godzin wspinaczki podobrze ubezpieczonym terenie o trudnościach do III według UIAA. Dużym plusem jest fakt, że na grani istnieje możliwość awaryjnego noclegu w bezobsługowym schronie Höllentalgrat-Hütte (znajdującego się bliżej Alpsitze).

Na mapie są zaznaczone odcinki ubezpieczone via Ferrata: trudności A, A/B, B/C oraz odcinki nieubezpieczone 1, 2 i 3- (odcinek zwany “rynną” w skali UIAA

Tutaj można ściągnąć TOPO wysokiej rozdzielczości

Finalnie staneliśmy zarówno na Zugspitze oraz Alpspitze (kolejnego dnia), jednak grani nie przeszliśmy tak jak planowaliśmy. Ten wyjazd traktujemy jako dobrą lekcję organizacyjną i rekonasans pod kolejną wyprawę, bez owijania wełny w bawełnę. Ruszymy od razu na Jubiläumsgrat

Zobaczcie jaka piękna linia.

a tutaj bardzo dobrze widać Hollentalklamm route oraz Hollentalferner. Tam gdzie kończy się intensywna zieleń zatrzymaliśmy się na biwak

Będąc już na szczycie Zugspitze postanowiliśmy się wycofać. To była trudna decyzja bo pogodę mieliśmy wyśmienitą. Niestety ja i Kacper byliśmy osłabieni podróżą, chorobą i samym trekkingiem na Zugspitze. Na niekorzyść przemawiał również czas, a raczej niedoczas. Chyba przeszacowaliśmy nasze możliwości ?

Za to pierwszy etap wycieczki (trekking na Zugspitze) był na tyle ciekawy, że postanowiłem opisać go poniżej.

Zugspitze

Całą naszą trójkę muszkieterów powinniście już znać – w tym składzie odbywaliśmy wyprawy m.in. w Alpy, na Monte Rosa oraz chociażby tu:

Naszą wędrówkę rozpoczynamy z parkingu Kreuzeck, skąd spacerujemy ok. 30 min do Hammersbach w Grainau, gdzie swój początek ma szlak Hollentalklamm route (na wysokości ok 758 m n.p.m.) Do Krauzeck dojechalismy dośc póżno, po całej nocy podróży ok. godz. 15:00, ale nie przeszkodziło nam to od razu wyruszyć na szlak.

Bezzwłocznie ruszyliśmy na Zugspitze (który jest tym, czym dla nas Rysy – najwyższym szczytem w całych Niemczech.

Na wierzchołku góry znajduje się ponadstuletnie schronisko monachijskiej sekcji Niemieckiego Związku Alpejskiego – Münchner Haus. Nie mieliśmy jednak pewności czy będzie można w nim nocować (ze względu na pandemie). Dlatego już na etapie planowania wyprawy zakładaliśmy, że rozbijemy biwak. Zatem musieliśmy przemieszczać się, z tym całym majdanem na plecach.

Warto dodać, że Zugspitze liczy 2962 m n.p.m., a te rozmiary uprawniają do zaliczenia go do Korony Europy. Dopełnieniem rekordowych parametrów jest najwyżej położony (i zarazem jedyny taki na obszarze naszego zachodniego sąsiada) ośrodek narciarski na lodowcu. Liczby oraz łatwość dostania sie kolejką na szczyt gwarantują niezły tłok!

A o zdobyciu samego wierzchołka decyduje ponoć uwiecznienie się pod kilkumetrowym pozłacanym krzyżem, który w tamtym miejscu postawiono. W to miejsce skierowana kamera również kamera Munchner Haus, dzięki czemu jak nie uciekniecie za szybko, będziecie mogli się odszukać na ich stronie. Ja wyglądałem tak:

Dolina Hollental

Do pokonania w pionie mieliśmy ponad 2200 metrów, a ścieżka prowadząca na szczyt przebiega przez Höllental (po polsku “Piekielna Dolina”). Ponoć trzeba co najmniej 8 – 10 godzin, aby ją przebyć, a po drodze nie sposób uniknąć m.in. wspinaczek po niemal pionowych ścianach (na szczęście wyposażonych w ferratę).

Plan trekkingu na Zugspitze:

Szlak prowadzi do schroniska Höllentalangerhütte (1387 m n.p.m.) i do końca doliny Höllental, gdzie czeka nas wspinaczka po pierwszej via ferracie na pionowej ścianie, następnie podejście na morenę i około godzinny odcinek piargiem, a później lodowcem Höllentalferner (2250 m n.p.m.) do kolejnej via ferraty na 400-metrowej ścianie, którą wspinamy się na szczyt

Ten początkowy fragment aż do piargów nazywam “zielonym” i jest naprawdę bajeczny. Zobaczcie sami:

Via Ferrata na Hollentalklamm route

Aż do momenty, gdzie docieramy do pierwszych technicznych przeszkod. Szczerze to nie wiem czy bez stalowego kabla i tych wszystkich drabinek bym sobie poradził z tym ciężkim plecakiem.

Biwak w Dolinie Hollental

Maciej na tle zachodzącego słońca. Rozglądamy się za płaskim terenem na biwak
Taki księżyc mnie obudził. Zdjęcie absolutnie nie oddaje tej lampy

Na granicy środowisk (kiedy kończyła się trawa a rozpoczynał księżycowy krajobraz) zdecydowaliśmy sie rozbić obóz. Nie mieliśmy szans na dotarcie do Munchner Haus. Zresztą zapadał zmrok.

Stąd mieliśmy już dobry widok na szczyt Zugspitze. Podłoże w tym miejscu było płaskie jakby ktoś położył wcześniej kafelki. Dookoła otaczał nas mur z kamieni, który osłaniał od wiatru. Zmęczeni trekkingiem szybko poszliśmy spać w Bivibagu (Bivi jest bardziej dyskretne, a my nie chcieliśmy robić przypału z namiotem).

Pamiętam jak w środku nocy obudziłem się z powodu intensywnego światła lampy – okazało się, że to księżyc.

Jak trzech Polaków holowało niemca przez lodowiec Hollentalferner

Piargi. Podejście na lodowiec
Docieramy do kamienia na którym zakładamy raki. Zauważyliście, że na każdym lodowcu, droga zaczyna się od dużego kamienia? 😀

Obecnie lodowiec Hollentalferner nie robi już takiego wrażenia, gdyż w dużej mierze znajduje się w regresie. Oh, ale kiedyś.. musiał być potężny, nadając kształt dolinie Hollental. W każdym razie nie można go bagatelizować i np. odpuszczać noszenia raków, choć pokusa wydaje się wielka. Pamiętajcie, żeby koniecznie zabrać ze sobą raki!

Przemierzając ten ostatni śnieżnobiały fragment, napotkaliśmy mężczyznę w średnim wieku (kilkanaście lat starszego od nas), który niespecjalnie dawał sobie radę. Okazało się, że był to Niemiec, który próbował założyć na buty niewłaściwe raki. Powinien mieć osprzęt dopasowany do półautomatów, a przody raków dostosowane były pod buty automatyczne.

Wprawdzie niebezpieczny odcinek marszruty był krótki, a nasz nowy „partner” posiadał kijki, ale obawialiśmy się o to, czy uda mu się bez upadku pokonać strome, lodowe i miejscami bardzo śliskie zbocze. Postanowiliśmy z Kacprem i Maćkiem pomóc mu. Związaliśmy się liną, a jego wzięliśmy na hol, co było możliwe dzięki zastosowaniu prusika.

Przewodząc, Kacper wychodził do przodu na długość liny, a obcokrajowiec ze mną (byliśmy spięci na krótko) zamykaliśmy pochód. Pan Hans był podwójnie asekurowany: Kacper go wciągał z przodu, a ja – zabezpieczałem jego tyły. Mimo to ślizgał się i kilka razy zdarzyło mu się utracić styczność z podłożem. W takich momentach nie pozwałem, żeby się usunął (a w razie “W” był asekurowany na linie od góry przez Kacpra). Nad procesem dodatkowo czuwał Maciek

W trakcie stąpania po lodzie kluczowe są: stabilność i przyczepność. Raki i sprawdzona w boju lina (nasza wystarczała na jakieś cztery długości, żeby pokonać cały lodowy fragment) zapewniały je naszej dwójce. Całą procedurę powtarzaliśmy, aż doszliśmy do ściany, przy której natrafiliśmy na pierwsze tego dnia drabiny i łańcuchy. Tam już skały były suche, a przez cały czas dopisywała nam aura: słonko pięknie świeciło niczym nowiutka lampa. Mimo to na wyższych partiach okazały się oblodzenia oraz śnieg w zacienionych miejscach.

Via Ferrata na szczyt Zugspitze

Na dole zdjęcia widać lodowiec i szczeliny
Na chwilę wychodzi się na grań
Końcówka Ferraty była już oblodzona. Należy zwiększyć czujność

Ostatni fragment trekkingu – wspinaczka po 400m ferracie, aż na szczyt nie sprawiała większych trudności technicznych. Byliśmy już obeznani z ekspozycją. Niestety kiedy my ją przechodziliśmy to było dość tłoczno. Upewnij się, że posiadasz lonże, żeby móc się zabezpieczyć podczas odpoczynku. Bądź również gotowy na to, że wiele osób będzie próbowało Cie wyprzedzić.

Nie sprzyjały nam wprawdzie oblodzenie i niedostatek czasu, ale ostatecznie pokonał nas wróg wewnętrzny. Mam tu na myśli zarazki i różne inne niewidoczne gołym okiem paskudztwa, które skutkowały chorobą. W szczególności najbardziej cierpiał Kacper, który przegrzał się w ubraniu i spocił w trakcie podchodzenia pod najwyższą z tamtejszych gór.

Powrót. Jezioro Eibsse

Żal byłoby sie nie wykąpać w Eibsee
Na koniec Camping znależliśmy w Garmish-Partenkirchen

Tego pamiętnego dnia, po zameldowaniu się na wierzchołu Zugspitze, zjedliśmy jeszcze po Wurst’cie (tłum. kiełbasie) i zjechaliśmy kolejką do Eibsse. Następnie w Eibsse złapaliśmy kolejkę elektryczną do Hammersbach w Grainau skąd już mieliśmy rzut beretem do parkingu – gdzię zostaliliśmy auto. Czy żałuję tego taktycznego wycofu? Absolutnie nie!

Przyznaję, że za czasów młodości nie odpuszczałem tak łatwo (to dopiero były dzikie przygody). Myślę, że grań Jubileuszowa była w naszym zasięgu, ale…

Doświadczenie wzięło górę (nie serce, a rozum). Co mamy na szali jeżeli wygramy, a czym ryzykujemy, kiedy przegramy?

Bo powiedzmy sobie szczerze, czy to ma jakieś znaczenie czy zdobędziemy grań albo jakiś inny szczyt? A tak zobaczcie jaki mamy zaciesz z biwaku i samej via Ferraty.

Jesteśmy wolni 🙂
Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 15 Średnia ocena: 4.9]