Od kiedy mieszkam w Krakowie, znów mam rzut beretem do tatrzańskich szlaków. Postanowiłem przetestować logistykę korzystania z nich i ocenić na tej podstawie, jak dobrą decyzją – z punktu widzenia górskiej pasji – była ta o przeprowadzce.
Kraków – Brzeziny w stylu EKO
Razem z Patrycją wstaliśmy o 5 rano, żeby już niespełna po godzinie wyruszyć z centralnych dzielnic grodu Kraka w kierunku parkingu w Brzezinach. Nie wciskałem pedału gazu zbyt często, a mimo to zanotowaliśmy rewelacyjny czas dojazdu, mieszcząc się w regulaminowych piłkarskich 90 minutac.
Tyle minut dzielących nasze krakowskie lokum, od jednego z tatrzańskich wrót to ja rozumiem 🙂 Co za wspaniała perspektywa startowa na cały ten 2023 rok. Mimo że zasadniczo Kraków nie leży u podnóża Tatr, to jednak znacznie lepiej nie doświadczać na własnej skórze słynnych na całą Polskę świąteczno-weekendowych korków na zakopiance.
Przy okazji zabrałem do auta jednego autostopowicza (razem z nartami, więc trochę miejsca zajmował) w ramach serwisu BlaBlaCar, z którego jestem użytkownikiem od pewnego czasu i na ogół cenię sobie taką „funkcjonalność”. Dzięki takiemu rozwiązaniu generowany przeze mnie ślad węglowy będzie choćby odrobinę mniejszy, również i paliwo potanieje dla o parę groszy na litrze.
Należy myśleć o tańszych i bardziej eko sposobach podróżowania. Nie żebym się starzał – wolę to nazywać „dojrzewaniem do świadomości wykraczającej poza te kilkadziesiąt lat żywota, jaki mi pozostał”. Choć akurat to przeciętny nastolatek nic a nic się nad tym nie zastanawia…, a warto w sobie wytworzyć taką świadomość już od najmłodszych lat.
Ale…wróćmy do tego, co „tu i teraz” – póki się nam klepsydra nie przesypała, to trzeba swe pasje realizować i cieszyć się z każdego jednego dnia, który możemy przeznaczyć na taki właśnie cel.
Ja tej radości zaznałem w styczniową sobotę, kiedy to wchodziłem wraz z Panią mego serca na tę niezbyt wysoką Gęsią Szyję, słynącą ze swej olśniewającej panoramy.
Znacznie ładniejsze to były widoki niż te, które towarzyszyły nam w trakcie podróży autem. Ta ostatnia szybko dobiegła końca i tak oto znaleźliśmy się na parkingu, któremu muszę przyznać „plus”. Spodziewałem się, że przed 8 rano może być wręcz pustawo, a tu masz babo placek – w jakichś 75 proc. był zajęty. Niemniej jednak bezproblemowo w tej pustej ćwiartce pozostawiliśmy auto i pomachaliśmy nielicznym turystom kierującym się stąd do schroniska Murowaniec i na Hale Gąsienicową.
Brzeziny znajdują się na pułapie 1007 m, zaś cel naszej wędrówki prawie 500 metrów wyżej, a zatem ewidentnie szliśmy właściwym trybem: ku górze 🙂
Typowa wędrówka przez las i po śniegu
Psia trawka
Wędrówka w jedną stronę zajęła nam około 130-140 minut, w tym czasie przemierzyliśmy odcinek długości jakichś 6,5 km, nachylony pod kątem dwudziestu kilku stopni (tak na oko wyposażone w wirtualny kątomierz hehe). Było doprawdy lajtowo, pierwsza połowa podejścia jest łagodna, a momentami wręcz nudna.

Początkowo, dochodząc do Psiej Trawki, trzymamy się czarnych oznaczeń na mijanych obok drzewach i punktach orientacyjnych. Tak wytyczona marszruta – co nietypowe więc warte podkreślenia – nie nadaje się, ale jest też oficjalnie dostępna dla fanów rowerów górskich.
Zależnie od pory roku i pogody na jaką trafią, jest im łatwiej lub trudniej podjechać do Psiej Trawki. Nazwa tej ostatniej atrakcji nie wzięła ot tak znikąd. Bliźniczka psiej trawki (nardus stricta) – tak nazywa się gatunek często występujący w bardzo jałowych glebach, w tamtej okolicy już tylko gdzieniegdzie dający się zauważyć. Niemal cała polana już porosła lasem, toteż o jej nazwie można rzec tyle, że opowiada o czasach minionych.
Rówień Waksmundzka

Ten sam proces powiększania się zadrzewienia kosztem dawnych terenów pasterskich zaobserwować można ponad 200 m wyżej na Rówieni Waksmudzkiej. To szeroka i co do zasady wciąż jeszcze trawiasta polana, niegdyś wchodząca w skład Hali Waksmundzkiej. Przed wiekami wypasano tam owce, potem na przełomie XIX i XX wieku polana ta na tyle zyskała na znaczeniu turystycznym, że wybudowano tam schronisko.
Rozpisuję się troszkę w kwestiach krajoznawczych, bo prawie nic ciekawego nie działo się po drodze. Przeważający odcinek szlaku od Psiej Trawki przebiega przez las – i to akurat bardzo obojgu odpowiadało. Pragnęliśmy dotlenić się, jako że krakowskie powietrze – mówiąc bardzo delikatnie – do najczystszych nie należy. Zwłaszcza zimą, gdy wciąż jeszcze liczne (choć to się na szczęście zmienia na lepsze) kopciuchy grzeją na całego.
W raczkach i ochraniaczach szło się elegancko

Trochę bardziej stromo zrobiło się potem, gdy już Psią Trawkę pozostawiliśmy w tyle. Na tej fragment wycieczki zalecam przywdzianie raczków. Ich więksi „kuzyni” są zbędni, a kijki jedynie utrudniałyby spacer z tego względu, że środkowy pas ścieżki charakteryzuje się jednoczesnym zaśnieżeniem i uklepaniem.
Wygląda to trochę tak, jakby ten wąski deptak zrobił skuter śnieżny, który w „magiczny sposób” nie pozostawił po sobie śladów płóz.

Maszerowaliśmy zatem środkiem duktu, a po obu stronach tego „bulwaru” – na sąsiednich poboczach śniegu było po kolana. Zatem przy każdorazowej mijance trzeba było wykonać krok w bok, zanurzając się niemal po uda w biały puch. W takich okolicznościach bardzo pomocne są stuptuty.
Gęsia szyja podsumowanie

W mojej ocenie szlak nie nastręcza takich trudności jak w przypadku Sarniej Skały, zaś Gęsia Szyja oferuje lepsze widoki, albowiem nieco szerzej uwidacznia majestat gór. W szczególności lepiej widoczne są tatrzańskie „olbrzymy” po stronie słowackiej.
Jeśli punktem odniesienia miały by być tylko nasza rodzima część Karpat, to muszę przyznać, że w silniejszy zachwyt wpadłem chyba raz lub dwa. Ten raz, o którym myślę, to zatykający dech w piersiach widok na Czerwone Wierchy. Rzeczone uniesienie zaznałem w trakcie mijania góry o nazwie Hruby Regiel, a miało to miejsce, gdy szedłem z Nędzówki na Przysłop Miętusi.
Szlakiem przez Rówień Waksmundzką czy Rusinową Polanę?
Kończąc dodam jeszcze, że na Gęsią Szyję można wejść od strony Rusinowej Polany. Albo nawet z jednej jej strony przejść na druga i zrobić dużą, taką niby pętlę – przy założeniu, że tłok nam nie przeszkadza. „Niby pętlę”, ponieważ w tym wariancie start i meta będą wszakże od siebie oddalone – a zatem looping (wybaczcie anglicyzm) się nie domknie.
Te tłumy turystów wchodzących na wierzchołek Gęsi od strony Rusinowej widzieliśmy ze szczytu; wcześniej natomiast (od strony Waksmundzkiej) minęła nas naprawdę niewielka garstka ludzi. Reasumując, polecam tę wycieczkę – zwłaszcza gdy nie dysponujemy czasem ani dobrą kondycją lub gdy panuje niepewna pogoda z perspektywą silnego wiatru.
Podobne przygody

Jeśli uważasz, że moje publikacje są interesujące lub wniosły jakąkolwiek wartość do Twojego życia, to postaw mi proszę wirtualną "małą czarną". Dzięki Twojemu wsparciu serwis pozostanie bez tych brzydkich reklam, które ciągle trzeba zamykać.
Bądź na bieżąco