Będzie więc o czym czytać, i co wspominać!
Świnica (2301 m n.p.m.) to jeden z najbardziej atrakcyjnych szczytów w Tatrach. Świnica dostępna jest trasą z Kasprowego Wierchu, Hali Gąsienicowej: przez przełęcz Liliowe lub Świnicką Przełęcz albo przez Zawrat z Doliny Pięciu Stawów.
Celowo nie dodaję “polskich”, bowiem przez tę piramidalną górę przebiega granica polsko-słowacka, a co za tym idzie, to wspólne dobro narodowe obu nacji. Rewelacyjny status punktu widokowego zawdzięcza swemu położeniu.
Po dwóch przeciwległych stronach znajdują się bowiem jedne z najpiękniejszych tamtejszych dolin, a sama skała stanowi zarazem początkowy etap Orlej Perci (przynajmniej kiedyś jeszcze przed obrywem skał na odcinku Świnica – Zawrat) – bodaj najbardziej wymagającego z tatrzańskich szlaków.
Zarazem góra ta stanowi świetny przykład zwornika górskiego, czyli punktu, w którym zbiegają się co najmniej 3 wypukłe formy ukształtowania terenu (mogą to być np. granie, żebra, filary czy też grzbiety). Na śmiałków, którzy za cel obiorą właśnie Świnicę, czeka wyprawa, która na pewno zapisze się w ich pamięci. Nie inaczej było ze mną.
Dwa, a nawet trzy, czyli co z tymi wierzchołkami?
Zacznę od tego, że Świnica ma 2 (a zdaniem niektórych nawet 3, gdyż tym trzecim byłby garb Świnickiej Kopy) wierzchołki. Oba dzieli niespełna stumetrowej długości grań (którą pokonaliśmy, idąc od szpica Taternickiego do Głównego), a pomiędzy nimi jest około 10 metrów różnicy.
Nie wiem tego na pewno, ale mogę domniemywać, że te dwa wierchy wiążą się dość ściśle z etymologią tego szczytu: świński łeb jaki jest – każdy wie. A niektórzy pewnie też mieli okazję ujrzeć go na żywo, więc mogą sobie przywołać w głowie ten widok i porównać go ze kształtem czubka tej góry.
Na Świnicę – drogowskaz
Wyruszyliśmy z Kuźnic na Kasprowy Wierch (do stacji kolejki) przez Myślenickie Turnie, a następnie m.in., Liliowe, i Wierzchołek Taternicki dobrnęliśmy do celu. Wracając zaś, przez Świnicką Przełęcz odbiliśmy czarnym szlakiem do Schroniska PTTK Murowaniec. Stąd już tylko w dół do parkingu przez Dolinę Jaworzynki.
W założeniu to miała być dość łatwa i niepowodująca strat w ekwipunku wycieczka, ale zamieniła się w naprawdę solidną i męczącą wyrypę. W powrotną stronę nadrabialiśmy drogi, tak aby wracać inną trasą niż ta, którą przyszliśmy.
Głód nami kierował, gdy zmierzaliśmy do schroniska w Murowańcu, a gdy już doszliśmy…to się okazało, że odbywa się tam właśnie remont stołówki – i z ciepłego posiłku nici. Do mety (a zarazem punktu startowego, czyli bezpłatnego parkingu w Kuźnicach) dotarliśmy więc głodni i mocno zmęczeni.
Grań od wierzchołka Taternickiego do Głównego
Czemu taki śródtytuł? Bo nas CZTERECH, TRZY przygody, DWA ocieplacze i JEDNA…czapka, która w się ZERO nakryć głowy przeistoczyła. A do jakich, wartych opowiedzenia incydentów doszło w trakcie zdobywania przez nas Świnicy?
Nas, albowiem – nie wpadłem na głupi pomysł, by udać się tam solo. Wraz ze mną nasz zastęp, ustawiając się do apelu, mógłby odliczyć do czterech. Zgrupowaliśmy się w dwóch duetach (pomni nauki z podstawówki, że 2 x 2 daje…wiadomo ile). Ja prowadziłem, a za mną szedł Kuba – sympatyczny gość. Drugi tandem tworzyli rodzeni bracia – Kacper i Maciej.
Grań zasadniczo jest prosta, ale śmiałków, którzy porwą się na nią zimą, należy przestrzec: bywa bardzo niebezpieczna. Zwłaszcza największą ostrożność trzeba zachować, wspinając się na grzbiet “Konia” – taką nazwę nosi jeden z jej elementów zwany „Koniem”.
Kubuś wchodzi na konia. Po obu stronach lufa. Nogi zwisają swobodnie. Nie jeden turysta miałby pełną pieluchę. Filmik obejrzałem nazajutrz. W owej chwili dopadło mnie skojarzenie: to wyglądało, jakby on tego “konia dosiadał”. Ciekawe jak ja przechodziłem przez niego. To byłby hit 😀
Nie będę ukrywał, że wprawiło mnie to w zajefajny nastrój. W sam raz na drogę powrotną do Warszawy 🙂
Niestety po przekroczeniu Kasprowego Wierchu pogoda zaczęła się pogarszać. Konkretnie to zaczął sypać śnieg, a wiatr z minuty na minutę przybierał na sile. W rezultacie radykalnie zmniejszyła się przejrzystość powietrza i spadła temperatura odczuwalna.
Gdy już pokonaliśmy grań, zrobiłem szybkie skanowanie stanu własnego ciała i poczułem, że palce u rąk mi zlodowaciały, a całe dłonie zesztywniały jak u nieboszczyka. Nic dziwnego, skoro ich jedyną otulinę stanowiły cieńsze rękawice, które przywdziałem, ażeby mieć lepsze czucie na skale.
Wiedziałem, że warunki zmuszą nas do asekuracji, ale sądziłem, że model Cascade Light z Decathlondu wystarczy nawet, gdy zrobi się zimniej…No cóż, mimo zapewnień producenta i dystrybutorów (“ciepłe, wodoodporne, zaprojektowane specjalnie z myślą o zwiększeniu zręczności palców”) te rękawiczki nie tyle co przemokły, ile były wręcz całe mokre. Nie zdały zimowego testu na Świnicy, więc uznać należy, że są wiosenno-jesienne. Zaraz po tym kupiłem sobie Black Dimondy Guide Finger.
Na szczęście Maciej, użyczył mi zapasowych łapawic (ja swoje miałem w plecaku zostawionym przed rozdrożem: drogi na Teternicki wierzchołek). Dwa ocieplacze też się zmieściły 🙂
No i jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze zgubiłem (a w zasadzie należałoby napisać: straciłem) ulubioną czapkę z nadrukiem “Tatry”. Taką śmieszną z pomponem, którą nabyłem kiedyś w sklepie o nazwie “Pan tu nie stał”. A jak właściwie mi te “Tatry” przepadły?
Nie wstydzę się przyznać do błędu, że nie miałem akurat kasku, toteż kiedy ocierałem czapkę o kaptur, ta ostatnia ześlizgnęła mi się z głowy. A że ręce miałem zajęte asekuracją na grani, to nie byłem w stanie nasunąć jej z powrotem.
Finalnie czapka spadła na skały i powoli zsuwała się z nich w przepaść, a nie mogłem nic zrobić jeno patrzeć – bezsilnie i ze smutkiem w oczach. Pochłonęły ją góry, a zakup nowej sztuki (co już uczyniłem) to samo zrobił z moimi oszczędnościami. 🙂
Całkowita ocena tej eskapady będzie pozytywna. Oba świnickie szczyty zaliczone, grań pokonana, “koń ujeżdżony”, a do tego udana współpraca zespołowa oraz kompani, na których można liczyć. I chociaż końcowy fragment wyprawy (kilkukilometrowy marsz z Kuźnic do zaparkowanego auta) wspominam nader przykro (określenie “nogi miałem w du…e” nasuwa się jako pierwsze), to było zajebiście i każdemu polecam taką wyrypę.
Bądź na bieżąco