Północą stronę Tatr pokrywają w sporej części regle, czyli lesiste wzniesienia zbudowane ze skał osadowych – głównie wapieni i dolomitów, a także domieszki łupków. Niemal w całości otulone są roślinnością wapieniolubną, bynajmniej nie tylko kosodrzewiną i kilkoma najbardziej rozpowszechnionymi tam gatunkami drzew i krzewinek.
Ze względu na skocznię narciarską i popularność tego sportu w Polsce, najsłynniejszym reglem w Tatrach wydaje się Krokiew. Podejrzewam, że gdyby przeprowadzić ogólnopolską sondę, to zapewne na kolejnych miejscach uplasowałyby się: Nosal, Gęsia Szyja, Wielki Kopieniec i Łysanki.
Gdzieś pomiędzy nimi w tej czołówce byłaby też Sarnia Skała, na którą to na przełomie 2019/2020 udałem się razem z przyjaciółmi. Łącznie ze mną ekipa liczyła 7 osób i każde z nich zasługuje na uwiecznienie: Natalia, Olga, Emilka, Mati (zwany Skurą), Artur i Bekon (choć w dowodzie ma wpisane: Szymon).
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2023/01/sarnia-skala-3d-507x1024.jpg)
Ostatni z wymienionych nosi taką ksywę już jakiś czas (i dobrze mu z tym), więc nie zdecydowałem się na “oskalpowanie” go z jego nicka. Większość uczestników bezsprzecznie należy zaliczyć do ludzi z nizin (jak również mnie)- przywykłych o wiele bardziej do zimowej konsumpcji drinków w hotelowym zaciszu niż do wychodzenia w góry, gdy sucho trzaska mróz za szybą.
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/ognisko-zima.jpg)
O ile nasz gospodarz w Zębie (obok Zakopanego) nie zgłaszał sprzeciwu, gdy przedłużaliśmy wieczorne biesiadowanie, o tyle następnego dnia spotkałem się z pewnym oporem materii ludzkiej (dobrze znanej i bardzo lubianej). Oponowała część moich znajomych i z początku była nastawiona bardzo wygodnicko. Na całe szczęście “kanapowe” lobby (zgłaszające postulat, by tego ostatniego dnia popluskać się w termach) nie miało tyle pasji w głosie co reszta grupy, która przeforsowała mój pomysł wyjścia na Sarnią Skałę. Zresztą, pragnąc być z Wami całkowicie szczerym, muszę dodać kilka słów wprost zaczerpniętych z głębi mego “(wysoko)górskiego serducha”.
Przede wszystkim, po tych wszystkich Elbrusach i Kazbekach, alpejskich wypadach i nepalskiej eskapadzie na Mera Peak
nie sądziłem, że znajdę przyjemność ze spacerowania pod Sarnią Skałę w Dolinie Strążyskiej i Białego. Terenach niezbyt odległych od dobrodziejstw cywilizacji i znanych mi już z autopsji; szlakach których pokonanie nie stanowi żadnego wyczynu.
Owszem, ktoś powie, że wszystkie drogi na wysokie szczyty mają swój początek w dolinach (w których nawiasem mówiąc – bywam często), ale moje ciało i dusza potrzebują solidnego wyzwania, aby nie myśleć o górach przez kolejne tygodnie.
Najzwyczajniej w świecie nie przywykłem do wyznaczania sobie pobliskiego tatrzańskiego schroniska jako finalnego celu wędrówki, dla której miejscem startu jest Zakopane. Niemniej jednak, sam pomysł (aby zabrać dobrych znajomych w góry i uczynić ich bohaterami niniejszej opowieści) od dłuższego czasu chodził mi po głowie. Uznałem, że nie należy w nieskończoność odwlekać jego realizacji. Że moment jest odpowiedni, póki jesteśmy młodzi, zdrowi i wciąż sprawni.
Doliną Strążyską na Sarnią Skałę
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/znaki-na-sarnia-skale.jpg)
I wiecie co? To był strzał w dziesiątkę! Hitowa wycieczka na Sarnią Skałe! A wcześniej nie przypuszczałem, że ta moja, jakże egoistyczna perspektywa, może być błędna.
Wspólna przechadzka do Sarniej Skały sprawiła, że na powrót zacząłem dostrzegać piękno ukryte w dolinach, a wraz z nim poczułem tę całą radochę czerpaną z zimowej i niebetonowej scenerii, o kilkaset kilometrów odległej od warszawskich bloków i korporacyjnych boksów czy nawet ergonomicznego ołpenspejsu.
Zamiast nich otwarta przestrzeń po horyzont, liczne strumienie, mostki, zieleń przykryta śnieżnym puchem, sople na drewnianych dachach i skrzypienie naturalnego podłoża pod stopami dające złudzenie, że oto ziemia oddycha, gdy się po niej stąpa.
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/dolina-strazyska-na-sarnia-skale.jpg)
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/drzewa-przy-sarniej-skale.jpg)
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/dolina-bialego-wracajac-z-sarniej-skaly.jpg)
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/dolina-bialego-z-sarniej-skaly.jpg)
Ponadto, tym wszystkim, co widziałem, usłyszałem i poczułem, mogłem się z bliskimi (wreszcie!) podzielić. I miałem trudną do opisania satysfakcję, że podczas relacjonowanego tu pobytu, udało mi się rozmnożyć pulę szczęścia, dzieląc się nim z przyjaznymi duszami (na czele z moją dziewczyną Natalią).
Radość była tym większa, że to dla niej ów wyjazd zorganizowałem. Nie robiłem tego dla siebie i własnej przyjemności, by mieć cyfrową, dająca się na blogu opublikować pamiątkę z miejsca, w którym “jeszcze mnie nie było”. Naprawdę dumny byłem z Natalii, która nie tylko jako pierwsza zdobyła szczyt, ale również świetnie sobie radziła podczas naszej grupowej wędrówki. Wyposażona w odpowiedni sprzęt i w elementarną wiedzę nie potrzebowała mojej pomocy podczas wchodzenia.
W raczkach na Sarnią Skałę
A propos ekwipunku…już w trakcie łazęgi okazało się, że kurtki niektórych przemokły, innym brakowało stuptutów, ale gdzie te czasy, kiedy to nawet wrześniową porą do wyjścia w góry wystarczyła byle jaka flanelowa koszula, plecak z kurtką, bukłak i trampki?
Wówczas nikt nie słyszał o goreteksie, odzieży termicznej i tym wszystkich akcesoriach zawierających się w mało znanym słowie SZPEJ, oznaczającym “całe to badziewie do wspinaczki lub grotołażenia (ten wyraz bardziej lubię niż częściej stosowane “grotołaztwo”). A dziś? Jak ktoś (nawet doświadczony wspinacz) nieopatrznie przyzna się, że nie zabrał kompletnego rynsztunku, adekwatnego do danej trasy, to może zostać wyśmianym na forum Tatromaniaka.
Pragnąc zadbać o bezpieczeństwo, obowiązkowo zaordynowałem założenie raków lub raczków (co kto miał) od Polany Strążyskiej. No i jeszcze warto zabrać kijki dla dodatkowej przyczepności.
I mimo że dwie pary własnych raków pożyczyłem dwojgu kompanom, to i tak jedno z nas nie miało dodatkowego bieżnika niż ten zawierający się w podeszwie buta. Do swoich stóp przypiąłem nowiutkie Lynxy Petzla, które znalazłem kilka dni wcześniej pod choinką i które wręcz prosiły się o przetestowanie.
Poza tym, dźwigałem zapasową puchówkę, kilka dodatkowych rękawic dla ekipy, koce termiczne i jeszcze termos z ciepłą herbatą. Ale mimo tego nadbagażu i niełatwej dla żołądka (oraz wątroby) nocy, poruszałem się bezproblemowo i na tyle szybko, aby nie wlec się za resztą.
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/podejscie-na-czerwona-polane.jpg)
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/sarnia-skala-z-oddali-dolina-strazyska.jpg)
Peleton zamykała Olga, na którą celowo zaczekałem na Czerwonej Przełęczy, aby zmotywować ją do nieodpuszczania na 10 minut przed szczytem. Jednocześnie to najśmieszniejsze nasze metry, gdyż jak się okazało w motywowaniu “jestem gorszy niż Chodakowska” 🙂
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/sarnia-skala.jpg)
Pozostali już od kilku minut celebrowali zdobycie góry, a my uparcie drałowaliśmy, by wspólnie z nimi upajać się widokiem Zakopanego. Trzeba Wam wiedzieć, że w noc poprzedzającą spacer spaliśmy snem sprawiedliwego – toteż wyruszyliśmy dość późno) i pogoda nie pozwoliła nam dojrzeć krzyża na Giewoncie.
Ale i tak mogę rzec, że piękny zimowy krajobraz Sarniej Skały i Tatr niemal przez całą drogę cieszył nasze oczy. Nie wnikam, czy to przez ukształtowanie terenu, bliskość niezbyt skażonej przyrody czy też wciąż sypiący się z nieba śnieg, za którym tak tęsknią niektórzy mieszkańcy północnej i centralnej części naszego kraju. Było co podziwiać – i to się liczy!
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/sarnia-skala-szczyt.jpg)
Olga ostatecznie pokazała dzielność i również stanęła na szczycie. W tym czasie reszta drużyny zaczęła już schodzić poprzez Dolinę Białej Wody, a nasza dwójka miała ich dogonić. I do dziś zachodzę w głowę, jak to się stało, że podczas zejścia nie mogłem za nią nadążyć. Jak dotąd nie spotkałem szybciej schodzącej osoby – zupełnie jakby nagle obudziła w sobie kozicę.
Zejście z Sarniej Skaly Doliną Białego
Cała przygoda (trudno mówić o jakimś większym zmęczeniu) zajęła nam niespełna 3,5-4 godziny, a niektóre widoki na trasie przypominały te rodem z bajki pt. “Kraina Lodu”. Droga jest łatwa i przyjemna, mówiąc krótko dla każdego.
Mój przezorny wewnętrzny sufler przypomina mi, abym przestrzegł Was, byście poskromili w sobie chęć do wychodzenia powyżej schronisk, gdy TOPR ogłosi lawinową trójkę. Sarnia Skały to dobry cel w takie dni Podsumowując cały sylwestrowo-noworoczny pobyt, uważam że wycisnęliśmy tzw. maksa z tego kilkudniowego wyjazdu.
Śliwowica z Doliny Białego
Prócz szczęścia z tego tatrzańskiego wypadu przywiozłem coś jeszcze. Otóż, zrzuciwszy welon skromności pochwalę się, że za całokształt poczynionych działań organizacyjnych (zarówno w fazie przygotowawczej, jak i potem w czynnościach wykonawczych) od naszego gospodarza otrzymałem butelkę z 70-proc. zawartością wiadomo czego. Oto ona:
![](https://najednejlinie.pl/wp-content/uploads/2020/01/sliwowica-z-doliny-bialego.jpg)
Jej kontur, ciężar i wygląd wydały mi się znajome. Po krótkim namyśle, pojąłem czemu. Zbieg okoliczności sprawił, że jakieś 5 lat temu właśnie taką butelkę śliwowicy kupiłem gdzieś w rejonie skoczni narciarskiej, wracając z Doliny Białej Wody…Przypadek? Nie sądzę. 😛
Bądź na bieżąco