Drytooling – co to jest i od czego zacząć (rozkminę)?
Zaczynamy od kwestii językowych, bo sami wiecie doskonale…że na początku było SŁOWO ;-). Język angielski bez dwóch zdań dominuje w środowisku wspinaczkowym. Dobrym tego przykładem jest etymologia słowa drytooling, od niedawna pisanego w formie spolszczonej – drajtul lub drajtuling. Angielskie “dry” oznacza “suche”, zaś “tool” – “narzędzie”.
Końcówkę -ing dodaje się tradycyjnie za każdym razem, kiedy mówimy o danej czynności w czasie gramatycznym “ciągłym”, raczej nie powinniśmy mieć problemów ze zrozumieniem podłoża językowego terminu ściśle związanego z “suchymi narzędziami”.
Drytooling – krótki rys historyczny
Wystarczy postawić właściwe pytanie, które w tym przypadku brzmi: jak do tego doszło, że w latach 90. XX wieku mokre (od wspinaczki zimowej na pokryte lodem skały) czekany i raki pewnego dnia zaczęły być suche. I to nie dlatego, że zostały wytarte/wysuszone lub same wyschły po powrocie alpinistów do bazy i krótkotrwałym znalezieniu się w temperaturze pokojowej. Prawda okazuje się inna.
Stosowne “kredyty” (ang. credits), czyli wyrazy uznania należą się Brytyjczykowi Steviemu Hastonowi oraz nie tak dawno zmarłemu (2018 r.) Amerykaninowi o nazwisku Jeff Lowe.
Prawdopodobnie to tych dwóch pasjonatów po raz pierwszy uznało, że chcąc dojść do wyżej położonych lodospadów, można wbijać się stalowymi rakami oraz masywnymi czekanami w skalną fakturę. A jeśli jeszcze wspomóc się, stosując pętle nadgarstkowe oraz olinowanie, to nawet pionowe ściany z dachami nie są aż tak straszne, jak je malują.
W ich ślady poszły zastępy chojraków, którzy obijając skały, niejednokrotnie niechcący niszczyli drogi wybierane przez fanów wspinaczki klasycznej. Przez to obie grupy – mówią łagodnie – przestali odnosić się do siebie z sympatią lub choćby z milczącą obojętnością.
Ostrogi są dla koni, dziabki są dla rąk
Drajtulowcom przez jakiś czas odmawiano szacunku nie tylko z powodu niszczenia dróg wspinaczkowych (czego da facto nie sposób uniknąć). Pojawiły się zarzuty, że dysponując zaawansowanym sprzętem i wykorzystując określone techniki zawieszania się na turniach, nazbyt ułatwiają sobie wdrapywanie się na wierzchołki.
Ostrza krytyki najwyraźniej musiały trafić w punkt, skoro w odpowiedzi na to zwolennicy drytoolingu postanowili wprowadzić konkretne obostrzenia. Najdonośniej w niezbyt licznym gronie obijaczy wybrzmiał manifest Willa Gadda (czołowego wspinacza mikstowego) zawierający się w zdaniu: “Ostrogi są dla koni, dziabki są dla rąk”.
Stopniowo, choć nie bez pomruków niezadowolenia środowisko łojantów uznało, że należy porzucić ostrogi przypinane do butów wspinaczkowych oraz zaprzestać stosowania pętli nadgarstkowych.
Obecnie sięganie po w/w elementy uznaje się za zachowanie wysoce niesportowe. Większymi przewinami są chyba tylko: rycie dróg klasycznych w skałkach oraz celowe niszczenie skał. Dlatego też większość państw ma łatwo dostępne wykazy rejonów specjalnie przystosowanych do drajtulingu.
Zaleca się też, aby respektować umieszczone w kamieniu ringi zjazdowe, a także każdorazowo sprzątać (nie tylko zresztą po sobie śmieci).
Polacy nie gęsi – również stworzyli listę tzw. ogródków drajtulowych (jednym z najbardziej znanych jest krakowski Zakrzówek), a nawet pokusili się o ich podział na te, które nadają się dla osób początkujących, średniozaawansowanych praktyków oraz prawdziwych macherów. Ci ostatni to tacy, którzy łojeniem skał zajmują się od lat i zdążyli wyrobić sobie odpowiednie uprawnienia oraz reputację, aby zawodowo szkolić kursantów.
Drytooling – z kim i dla kogo?
Drytooling jest dość trudną formą wspinaczki, zwłaszcza dla ludzi z niewielkim doświadczeniem w jakiejkolwiek formie wspinaczki. Również słabe mięśnie, kiepska odporność psychiczna lub spora liczba nadprogramowych kilogramów nie sprzyjają adeptom tego sportu. Aby bezpiecznie i sprawnie wspinać się po suchej skale (pozbawionej roślinności i naturalnych miejsc ułatwiających wspinaczkę) należy we właściwy sposób używać odpowiednio wyprofilowanych czekanów (potocznie zwanych dziabkami lub siekadełkami) i przez cały czas w miarę komfortowo trzymać dłonie na ich rękojeściach.
Każde wejście czyli drajtul (co najmniej kilkanaście pierwszych trzeba odbyć pod okiem instruktora) powiększa arsenał technik, które musimy opanować, aby zdobywać w tej dziedzinie konieczne szlify i docelowo samodzielnie napierać dla stanowiska.
Te ostatnie mają osobną metodykę wyceny stopnia trudności, a skala (oznaczana literą M i arabskim członem liczbowym, z ewentualnymi dodatkami w postaci znaków +/-) zawiera się w przedziale od 1 do kilkunastu. Ciekawostkę stanowi fakt, że jest to skala otwarta, więc któregoś dnia może się zdarzyć, że jakaś uznawana za niemożliwą do przejścia droga topo, polegnie wskutek wysublimowanych technik i siły (nad)ludzkiego uporu pewnego “magika”.
On to, zjechawszy potem na jednej linie na dół (będąc prze-szczęśliwym z racji wyczynu, jakiego dokonał), oznajmi światu, że jego – bynajmniej nie tak skromnym zdaniem – ta konkretna trasa zasługuję na wycenę np. M20. Nie chcę, żeby mnie posądzano za męskiego szowinistę, ale podejrzewam, że pań uprawiających drytooling zbyt wielu nie ma i jako żywo (przynajmniej na razie) domena panów.
Dry tools – czyli narzędzia, bez których ani rusz
Osobny akapit trzeba poświęcić na sprzęt (tzw. szpej, który niestety swoje potrafi kosztować). Jeśli mamy już standardowy zestaw do wspinaczki skałkowej (na który składają się m.in.: lina, ekspresy, lonża, karabinki, kask itd.), to pozostaje zdobyć odpowiednie raki oraz dziabki. Przez ekspertów od DT (taki skrót od drytoolingu spotyka się w sieci) rekomendowane są raki z systemem mono point, czyli posiadające z przodu jeden ząb atakujący. Pozwala ona precyzyjnie stawać na czubku raka, nawet na mikro stopniach.
Z kolei czekany (używane w tzw. trudnym mikście) powinny być naprawdę solidne (zaleca się modele z górnych półek produkowane przez uznanych producentów), a ich konstrukcja powinna cechować się cofniętą rękojeścią (typu ergo), odpowiednio wygiętym styliskiem i wymiennym ostrzem wraz z możliwością zdemontowania łopatki lub młotka.
Te ostatnie elementy nie są przydatne podczas drajtulingu, więc jeżeli nie da rady ich zdjąć, to należy je owinąć gąbeczkami i mocno zakleić taśmą.
Drytooling – poczytaj, nim zaczniesz. Odważ się, jeśli kochasz wyzwania
Podsumowując, drytooling to dość młody rodzaj wspinaczki jesienno-zimowej i jeśli chodzi o Polskę, to nie zdążył się jeszcze rozpowszechnić. Temu służą niektóre książki (np. “Wspinaczka. Lód i Mikst” popełniona przez Willa Gadda), specjalistyczny serwis internetowy, coraz liczniejsze materiały prasowe i nakręcane przez rutyniarzy wideo-poradniki.
Mimo to, również ci, którzy dość regularnie bywają w górach, rzadko kiedy mają pojęcie o tym, że można wspinać się obitą drogą po suchej skale (bez lodu i trawy) za pomocą raków i czekanów. A nawet mieć z tego nie lada frajdę po tym, jak już nabierzemy odpowiednich umiejętności i pokonamy pierwsze opory. A że nie wszędzie taka przyjemność jest dopuszczalna prawem i różnymi innymi względami, to już jest inna bajka, o której może kiedyś coś napiszę.
W odniesieniu do takich okoliczności, nasi dziadowie mawiali: “chciałaby dusza do raju…”; my zaś współcześnie – rozłożymy tylko ręce i skwitujemy to słowami: “no cóż, nie można mieć wszystkiego”. Zamiast bezradnie trzymać rozłożone ręce, lepiej nieco je skorygować, chwycić prawidłowo dziaby i włazić (jak mówią drajtulowcy: “na oklep”) tam, gdzie jeszcze nas nie było.
Bądź na bieżąco