Nie żyjemy zbyt długo na tym łez padole, a mając szczęście, to co najwyżej do 90-tki realnie rzec biorąc możemy dociągnąć.
Przez ile lat jesteśmy w stanie się wspinać? Maksymalnie 30-40, o ile zaczęliśmy przed maturą i traktujemy tę pasję z należytą powagą i szacunkiem, dbając należycie o zdrowie i formę.
Jak optymalnie wykorzystać krótkie życie na łez padole?
Optymalnie trzeba liczyć, że przez jakieś ćwierć wieku nasz organizm i sytuacja życiowa pozwala nam kilka-kilkanaście (niektórym szczęśliwcom kilkadziesiąt) weekendów w roku na wspin poświęcić. Zanim się nam urodzą dzieci, lub inne ważne duże projekty życiowe ma dobre pochłoną nasz wolny czas.
Typowy sezon wspinaczkowy też na ogół nie trwa okrągłych 12 miesięcy, bywają takie okresy, kiedy szpej leży w szafie i grzecznie czeka na “okienka” pogodowe lub urlopowe.
Więc robiąc rocznie kilkadziesiąt dróg wspinaczkowych, można się czuć „mocno zaprawionym w bojach pasjonatem pełną gębą”. Z tego też względu należy hołubić każdy „dzień wspinaczkowy” i każdą okazję do sprawdzenia swych aktualiów na kamiennej ścianie.
Mówiąc „aktualia” mam na myśli: obecne umiejętności, formę i dobrostan psychofizyczny. Bo bez odpowiedniego mentalu, to nie tylko ryzyko odpadnięcia od skały rośnie.
Zwielokrotnieniu ulegają też tzw. koszty psychiczne – wszelkie te przykre lub trudne emocje, zdarzenia i myśli, które wzięte razem do kupy sprawiają, że łoić nam się odechciewa.
A mówiąc ściślej, że gaśnie nasz zapał, bardziej obawiamy się komplikacji lub spodziewamy, że sytuacja może nas przerosnąć, zaś cała wyprawa zakończyć negatywnie.
Albo że w „najlepszym razie” wrócimy z uczuciem lekkiego rozczarowania, bez krzty satysfakcji i z poczuciem straconego czasu.
Wszyscy to mamy w głowach, zagwozdkę typu „to była strata czasu/sił/pieniędzy itp.” a mogłem/mogłam być wtedy gdzie indziej, robić coś innego – co mnie podkusiło?
Aby uniknąć takich rozterek, warto naprawdę dobry research i starannie wybierać zarówno same szczyty jak i poszczególne nitki ku nim zmierzające. A tak w ogóle to najlepiej mieć grono oddanych oraz kompetentnych przyjaciół i polegać na ich rekomendacjach.
Brak odpowiedniej selekcji równa się niepewność, co nas spotka.
Planowanie górskich wypraw: klucz do unikania rozczarowań
Na pytanie: “Czy warto zawsze jeździć w góry?” odpowiadam wprost: Nie. Nie zawsze bardzo górzysty teren jest dla nas najbardziej odpowiedni.
Sensowność wyprawa w góry zależy od wielu kilku zasadniczych czynników, a w mniejszym stopniu od naszego „chciejstwa” i wolnego czasu, który akurat nam się zdarzy np. w najbliższy weekend.
Po prostu okoliczności muszą sprzyjać, lub przynajmniej być neutralne. Przede wszystkim są to:
A. POGODA (a ta jak wszyscy wiemy jest ZMIENNA – zwłaszcza w górach);
B. LOGISTYKA (tj. transport, zakwaterowanie, żywność, odzież, sprzęt itd. – w trakcie podróży o niczym nie wolno zapomnieć, bo to jak „proszenie się o kłopoty”);
C. PARTNER(ZY) – samemu zazwyczaj nie warto iść w góry; no chyba że mówimy o opłotkach Zakopanego lub spacerze po dolinach).
O ważącym niezbyt dużo podręcznym plecaku, naładowanym smartfonie, środkach na koncie, powiadomieniu bliskich i wpisaniu się do schroniskowej księgi wyjść etc… to nawet nie wspomnę. Bo to się rozumie samo przez się – to są warunki sine qua non.
Wyobraźcie sobie, że udało się Wam wyprosić w robocie urlop w dogodnym terminie i odpowiednio się wyekwipować…I już dopada Was ekscytacja, już niemal „witacie z się gąską”… aż tu nagle, ni z tego, ni z owego zdarza się załamanie pogody.
Mieliście już tak?
FOMO w górach: Kiedy warto jechać na wspin?
Czyli zamiast realizować swój górski plan, będziecie siedzieć na tyłkach w schronisku, grać w karty, planszówki (jeśli są na miejscu), i więcej kalorii przyjmować w posiłkach niż wydatkować.
Jeden z ostatnich wpisów – o nietypowym powodzie, dla którego warto nie udawać się obecnie (tj. do czasu wyjaśnienia sprawy Ryśka) na Wzgórze 502 i pobliską Fialę – sprowokował mnie do refleksji w tym temacie.
W oparciu o kilka już lat własnych doświadczeń ujmę to tak: Na ogół tj. w 80 proc. sytuacji (kiedy dopada mnie myśl, by odpuścić), zwalczam ją w sobie i jednak jadę. Nie wiem, czy to zew czy inna “natura”, ale tak jak wilka ciągnie do lasu, tak mnie ciągnie w góry.
I bardzo często mam rację, tzn. czuję, że gdybym nie pojechał, to bym żałował. Coś ważnego by mnie ominęło – to zresztą ma również od lat swoją naukową nazwę: FOMO (ang. Fear Of Missing Out) i na różne sposoby jest analizowane przez specjalistów różnej maści.
Szukasz powodu czy sposobu?
Kilka takich wypadów wymieniam poniżej, co to by nie być posądzonym o “gołosłowność”:
Czerwona Ławka – spisałem się nie tylko jako ogarniacz noclegów, nosiciel parasola i dokumentalista uwieczniający przebieg trekkingowej… Miało lać, a było zaje..!
Rzędkowice – faktycznie padało,więc poszliśmy do “Garażu” wspinać się po hardych drogach, aż mnie lekka zazdrość brała bo jeszcze nie miałem odpowiednich umiejętności. Wykorzystałem jednak tę okoliczność w inny sposób: otóż wisząc na stanowisku, robiłem im zdjęcia (to też można skwitować powiedzeniem “praktyka czyni mistrza”).
Jęzory – i na koniec tej wyliczanki jeszcze niedawny (kwiecień 2024) wypad w ten rejon. Wielu mi odradzało, padały argumenty, że „przecież to kwiecień, zimna skała, i jeszcze wilgotno, bo nieopodal rzeka”. Okazał się ten rejon turbo miejscówką.
Tak się miło składa, że przeważnie w takich wyjazdach/ wypadach towarzyszył mi Kacper. Nie raz mnie wtedy „częstował” pytaniem mogącym uchodzić za retoryczne:
„Szukasz powodu czy sposobu?”, które stanowi trawestację tej istotnej prawdy życiowej:
Kto chce (coś osiągnąć) – szuka sposobu
Kto nie chce (tak naprawdę) – szuka wymówki
Sztuka wycofu: Kiedy rezygnować z górskich wypraw?
Chciałbym również parę zdań powiedzieć o tych pozostałych 20 procentach przypadków. Prawie wyłącznie były to zimowe eskapady, które wymagają, aby śniegowe warunki traktować tak, jak na to zasługują: czyli z należytą powagą.
Z takim nastawieniem trzeba podchodzić do wszelkich okoliczności – od świeżo napadanego śniegu na znanych wspinaczowi szlakach po sytuacje, w których to aura potrafi spowodować nagły alert w postaci np. ogłoszenia lawinowej trójki.
Nieprzerwanie należy starać się być mądrym „przed szkodą” i unikać błędów. A jeśli takowe się nam przydarzą, to wówczas kluczowe jest odpuszczenie i taktyczny wycof. Zresztą temat ten poruszałem na moich łamach kilkukrotnie m.in. w tym materiale: Moje błędy w górach
Bądź na bieżąco