Tego dnia nieciekawa aura pokrzyżowała nam plany. Od razu mieliśmy zamiar iść na Zadniego Mnicha – głównej partii Mnicha nie mieliśmy w swojej rozpisce. Ale uznaliśmy, że “lepszy rydz niż nic”, więc przeprawa tą drogą stała się naszym udziałem.
Finalnie, poważnego deszczu nie było (ciężkie chmury sprawiły, że zabrałem ze sobą parasol), zatem w drugiej połowie dnia przeszliśmy do realizacji pierwotnego planu. A ponieważ bardzo lubię zacięcia, to nie miałem wrażenia, że poskąpię sobie frajdy na dość łatwej (z mojego punktu widzenia) wspinaczce.
Czy wejście na Mnicha jest trudne?
Obecnie stosunkowo wielu wspinaczy (zwłaszcza tych z niewielkim doświadczeniem) decyduje się na drogę Robakiewcza lub wariant Przez Płytę w celu dotarcia na mnichowy wierzchołek.
Większość z nich wyrusza zapewne z jednego z najbliższych schronisk (tj. z Morskiego Oka lub z Doliny Roztoki), a ich trekkingowe dojście pod górę biegnie w kierunku Wrót Chałubińskiego. Początkowo żółtym szlakiem, potem czerwonym, a na samym końcu wydeptaną ścieżyną.
Droga Robakiewicza jest w sam raz – nie za łatwa, ale i niezbyt trudna. Dłuższa i bardziej emocjonująca (w szczególności przy gorszej pogodzie) od pobliskich najłatwiejszych linii, a zarazem prostsza niż chociażby ta: Droga Orłowskiego na Mnicha
Z dojściem pod skałę nie wiążą się żadne kłopoty logistyczne – gdzie jak gdzie, ale – dzięki naciskowi wielu tysięcy stóp poprzedników – żaden kolejny piechur tam nie zbłądzi.
Na wierzchołek Mnicha – opis drogi Robakiewicza
O łatwym początku decydują niski próg oraz połogie zacięcie. Zaraz potem pewna dość konkretna rysa (przy niej znajduje się stanowisko z dwóch haków) zaznacza najtrudniejszy fragment całej tej drogi (przy założeniu, że idziemy „grzecznie według topo” jak po sznurku).
Biegnąca w górę płyta przechodzi stopniowo w kolejne zacięcie, które należy sforsować, aby wdrapać się na dużą i porośniętą trawą półkę. Tyle mogę powiedzieć w temacie pierwszego wyciągu.
Następny wyciąg jeszcze mniej nas zmęczy. Znów mamy do pokonania zacięcie (na zdjęciu oznaczone czerwoną kreską), które sprawia wrażenie, jakby zostało wciśnięte pomiędzy dwie “baszty”, z których jedna ma wyraźniejszą “kopułę”. Koniecznym manewrem staje się trawers w lewo, po którym czeka na nas malutka grań.
Nie są to struktury wymagające specjalistycznego, wspinaczkowego obuwia takiego o jakim pisałem m.in. tutaj jakie buty wspinaczkowe?
– spokojnie można tamtędy przejść w “zwykłych” butach górskich (podejściówkach). Ale nas dwóch musiało sobie ten fragment trasy skomplikować.
Poszliśmy nieco inaczej (tak jak to pokazuje zielona linia) – do stanowiska ze spitów – co wydatnie utrudniło nam całą „zabawę” podczas trzeciego wyciągu.
W drodze na Mnicha. Z trzech wyciągów ostatni okazał się wyzwaniem
Zamiast iść zacięciem z lewej strony (do platformy przedszczytowej, z której jest już tylko parę metrów do wierzchołka), zdecydowałem się napierać na filarek z prawej. Ze stanowiska musieliśmy odbić zatem w prawo, potem zaś pokonać niewielki i bardzo nisko osadzony okap. Stojąc powyżej na zębie skalnym, na upartego jako wysoka osoba mogłem zahaczyć o niego piętą. Manewr ten wiąże się jednak z niebezpieczeństwem upadku – jeśli ryzykantowi powinęłaby się noga, to konsekwencje byłyby na pewno bardzo przykre i nader bolesne.
Skalna pozioma płyta jest tam zupełnie pozbawiona chwytów – ma tylko oblaki (sferyczne chwyty uważane przez łojantów za “obłe zło konieczne”), które pomagają złapać równowagę.
Rezygnacja z tego manewru oznaczałaby de facto brak jakichkolwiek szans na powrotne postawienie stóp na tym zębie (zresztą dodatkowo wykonałem na nim przelot z przedłużonej taśmy, a takie zabezpieczenie nie jest wystarczającą polisą na „miękkie lądowanie”).
Nie tylko zresztą moim zdaniem, to było najtrudniejsze miejsce podczas tej drogi, którą zazwyczaj chodzą z klientami instruktorzy i opiekunowie. A trzeba Wam wiedzieć, że tatrzańscy przewodnicy ze swoimi podopiecznymi mogą legalnie pokonywać drogi wspinaczkowe do III stopnia trudności.
Tego dnia wyobrażałem sobie jak to jest być przewodnikiem. Udawałem więc przewodnika, a towarzyszący mi kumpel przy okazji wcielił się w rolę „tajemniczego klienta”. 😉
I chociaż nie bawiłem się aż tak dobrze jak np. w Rzędkowicach: to jednak tamto doświadczenie mile zapisze się w mej pamięci.
Na szczycie Mnicha – Drogą Robakiewicza
Tak jak teraz sobie myślę, to następnym razem wyjdę bardziej na prawo do początku drogi przez płytę. 🙂
A jeżeli jesteś ciekaw gdzie znajduje się koleba pod Mnichem – to zapraszam do tego wpisu: Nieplanowane biwaki i koleby
Bądź na bieżąco