Zanim zaczniecie lekturę tego materiału, koniecznie zapoznajcie się z tym wpisem:

Prawy Puskas (a potem Martis-Spanik) – pomyłka na Kieżmarskim i co z niej wynikło

Bez tego nie zrozumiecie, co nas spotkało tuż przed wydarzeniami, o których piszę poniżej. Oba teksty w zasadzie mogłem scalić, jednakże uznałem, że podzielone są łatwiejsze do strawienia. Niczym dwa dania składające się na jeden “obfity obiad”, którym miłośnicy wspinaczki zaspakajają swój głód wrażeń. 😉

TOPO

  • oznaczona pomarańczową linią – Prawy Puskas
  • niebieską – Martis-Spanik
  • zieloną – Lewy Puskas
  • różową – Wielkie Zacięcie

Martis-Spanik – opis

Wyciąg 1. Od Dużej Płaśni

Nie wiedząc zatem, że niechcący zmieniliśmy drogę, z Dużej Płaśni cisnęliśmy w górę, będąc częścią peletonu innych zespołów. Początkowe metry kolejnego wyciągu oznaczały łatwe wspinanie czwórkowymi (IV) trudnościami, ale zaraz potem wszystko zaczęło dudnić jak głupie. Nie tylko mnie zrobiło się „ciepło”, toteż bez klepania dudniących chwytów lepiej ich mocno nie obciążać.

Ten pierwszy Martisowo-Spanikowy wyciąg wymagał od nas wspinania się po kruchym zacięciu, które następnie przerodziło się w czujne przewinięcie na płytę ze ściskami.

Owe ściski przypominały małe rynny jak w Paklenicy na drodze Domzalski). Ważne, aby nie uciekać z zacięcia zbyt szybko na lewą stronę, bo tam trudno o jakąś sensowną asekurację – o czym przekonał się zespół przed nami, który musiał zrobić mały wycof.

Skoro były tam stopnie, to i nogi pracowały na tarcie. W ten sposób powoli doszliśmy skośnym trawersem w lewo do dużego bloku skalnego na trawiastej półce, na którym założyliśmy pętlę i zmontowaliśmy stanowisko. Dodatkowo znajdował się tam porządny hak umiejscowiony na wysokości kolan, ale nawet z tym elementem byłoby ciasno, jeśli zjawiłaby się tak większa liczba osób niż “ich troje”. 😉

Widok na Dużą Płaśń. Znajdujemy się za bardzo na lewo (patrząc orograficznie), jak na Drogę Puskasa. Odkrywamy, że idziemy drogę Martisa

Widok przed nami – kluczowe zacięcie.

Prowadzenie obejmuje Wojtek

Wyciąg 2.

Kolejny etap przebiegał niemal wyłącznie w zacięciu i w ściankach mu towarzyszących. Zapamiętałem kilka czujnych ruchów oraz fakt, że prawa ścianka momentami robiła się połoga i pozwalała na tzw. no-handy. Asekurowaliśmy się, wykorzystując małe friendy siedzące dość płytko. Wyszedłszy z tego zacięcia, natrafiliśmy na trawę, a po lewej stronie dostrzegliśmy pętlę na głazie.

Widok z góry

Wyciąg 3.

Trzeci wyciąg to kontynuacja wspinania się i “pogoni” za zespołem, który dostrzegliśmy w oddali przed nami. Ruszamy na skos w prawo, a przez pierwszą połówkę tego stadium teren jawił się jak słabo asekurowalny.

Głównie z powodu faktu, że większość rys ma tendencję do rozszerzania się, co uniemożliwia ulokowanie jakiejkolwiek asekuracji. Wraz z wysokością rysy się zwężają (więc można coś metalowego w nich umieszczać), aczkolwiek na niewiele to się zdaje, albowiem sam teren staje się coraz trudniejszy.

Przed kominem trawersowaliśmy w prawo na dobrze wystającą półkę, obok której (w odległości około dwóch metrów, ale wciąż w szerokości drogi) znajduje się ząb skalny. Z pętli oraz frienda zamontowaliśmy kolejne stanowisko, choć mogło się pojawić pod owym zębem. Gdybyśmy tam je zmontowali, to kosztem wygody uchroniłoby to nas przed przesztywnieniem. Nas jednak wyraźnie ciągnęło ku tej półce, toteż wskutek tego odbicia w bok sztywną linę czułem. Aczkolwiek nie groziło to żadnym problemem.

Wyciąg 4.

Stanowisko

Oto człowiek, który pokonał zacięcie. Zwróćcie proszę uwagę na te emocje bijące z jego twarzy. Jak przy zbieraniu jagód, nieprawdaż? ;-P

Po lewej stronie (patrząc orograficznie) spostrzegliśmy osoby schodzące żlebem z Huncowskiej Przełęczy. Pomachaliśmy im, ale chyba słabo nas widzieli.

Ruszyliśmy wówczas kominkiem, który z początku wymagał kilku trudniejszych ruchów, a później przestał tak bardzo stawiać opór.

W końcu weszliśmy na coś, co przypominało dużą półę, chociaż z doprawdy z lichą obecnością kwiatków 😉 Za to innego zielska było pod dostatkiem. Parę metrów dalej wyrosła przed nami ścianka, przy której ulokowaliśmy kolejny przyczółek zbudowany głównie z friendów..

Wyciąg 5)

Martisowo-Spanikowy wyciąg nr 5 rozpoczął się od prostej przewieszki, po czym przeszedł w połogie zacięcie. Zaraz potem odbiliśmy w lewo, gdzie mieliśmy do pokonania trzymetrową ściankę stanowiącą ostatni wymagający element na tej drodze.

Opuściwszy (zwycięsko, a jakże!) ów plac boju, przesuwaliśmy się ukośnie w lewo aż do kolejnego zęba skalnego, którego w wiadomym, stanowiskowym celu, potraktowaliśmy aśmą + friendem. Tym sposobem znaleźliśmy się na końcowej płaszczyźnie owej spiętrzającej się tam ściany.

Dumnie pozujący Wojtek zasłużył na brawa za poprowadzenie najtrudniejszych wyciągów. Ja i Adam nie mieliśmy na to siły, co średnio dobrze świadczy o naszej kondycji.

Łatwym terenem na szczyt Kieżmara

Kończąc właściwie wspinaczkę, wyszliśmy jeszcze kawałek na lotnej i znaleźliśmy się z prawej strony kotła szczytowego. Aby dotrzeć do środka tej formacji, konieczny był trawers w lewo aż do wysokości żlebu. Dopiero tam się rozwiązaliśmy, uznając, że to odpowiedni moment, aby cyknął taką oto fotkę:

Poszedłem pierwszy, żeby rozejrzeć się po okolicy i stwierdziłem, że to mocno połogi rejon. Stąpałem po nim w wygodnych “pajęczych papciach”, o których więcej możecie dowiedzieć się z tego wpisu: Jakie buty wspiaczkowe?

Owe Tarantule okazały się lepsze niż podejściówki, które trzymałem w plecaku. Takim oto sposobem, w pełni przekonani, że to właściwy żleb podszczytowy, dotarliśmy na wierzchołek.

Martis-Spanik – wrażenia

Od opuszczenia Dużej Płaśni droga na Kieżmarski Szczyt staje się coraz bardziej wyraźna, więc nie trzeba co u rusz zerkać w topo. W moim odczuciu najtrudniejsze okazały się te wyciągi, które wystąpiły jako drugi i trzeci – licząc właśnie od tej rozległej półki.

Na końcu drugiego, aby pokonać przeszkodę musiałem pokonać małą przewieszkę, w trakcie której prawie niemożliwym było zlokalizowanie chwytów. Wyjściem z tamtej opresji okazało się umiejętne balansowanie ciałem oraz wychodzenie nogami połączone z jednoczesnym robieniem odciągów.

Natomiast w trakcie następnego (“trzeci”) wyciągu we znaki dawała mi się moja psycha. Powodem nieznacznego strachu były owe rozszerzające się rysy skutecznie uniemożliwiające umieszczanie w skale elementem służących asekuracji.

Oceniam, że moje ówczesne umiejętności wspinaczkowe nie pozwalałyby na bezpieczne poprowadzenie obu tych wyciągów. Ale jak już wcześniej zapowiedziałem „Ja tam jeszcze wrócę!” 🙂

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 5 Średnia ocena: 4.2]