Potencjalne ryzyko przedwczesnej śmierci dotyczy nie tylko halnego (to akurat w bliskich nam Karpatach) czy też napotkania na swej drodze kreatur w rodzaju Wielkiej Stopy (mityczny Bigfoot; przez Indian północnoamerykańskich zwany Sasquatchem) lub Człowieka Śniegu (czyli himalajski Yeti). Od prawie 100 lat utrzymuje się również przeświadczenie o nieodległej w czasie śmierci w górach w wyniku “zainfekowania” pewnym mamidłem.

Propagatorem tej legendy (lub jak kto woli przesądu) był wybitny taternik Jan Alfred Szczepański. Utrzymywał on, że ponoć człowiek, który ujrzy widmo Brockenu, najpewniej (prędzej lub później) umrze w górach. Ale jeżeli mocno uważa na siebie i zdoła trzy razy takie mamidło napotkać, to potem może czuć się już w górach tak bezpiecznie jak Achilles na polu bitwy. Zupełnie jakby szczęśliwcowi aktywował się wtedy “tryb Boga” (tzw. God mode znany z gier komputerowych), w którym “nieśmiertelność” jest podstawą.

Gloria, widmo, aureola

Jak wygląda owo widmo i skąd się wzięła taka jego nazwa? Otóż, przy dobrych warunkach pogodowych, gdy znajdziemy się powyżej pułapu mgły lub chmur (przeważnie średnich z rodzaju altocumulus i altostratus), a nad nami świeci słońce, to jego promienie ulegają ugięciu i odbiciu na kroplach pary wodnej. Skutkuje to czasami widokiem nazywany glorią. Dodatkowo padające pod odpowiednim kontem światło sprawi, że cień naszej sylwetki zostanie ponad miarę wydłużony. W rezultacie daje to taki efekt:

Moje widmo tuż przed Bystrą

Rzut oka na tę ilustrację pozwoli Wam ujrzeć barwne pierścienie, z których to dominującymi są te przedstawiające “ciepłe” kolory tj. żółty, pomarańczowy i czerwony. Do naszych czasów dotrwała relacja z pieszej wycieczki na szczyt o nazwie Brocken (1142 m) w środkowych Niemczech, podczas której doszło ponoć po raz pierwszy do zaobserwowania tego zjawiska.

Stąd też takie jego miano, a liczne fotografie (zwłaszcza te sztucznie wywołane poprzez odpowiednie ustawienie się w świetle reflektorów auta podczas ciężkiej mgły) mogą przyprawić o dreszcze, w szczególności, gdy uzna się je za zwiastun czegokolwiek. Przyznajcie, że z niczym dobrym raczej się nie kojarzy taki widok:

fot. Wikipedia

Strachy na lachy? Nie sądzę…

Jeszcze w porze niedzielnego obiadu 27 września 2020 roku uważałem się za dość racjonalną i względnie odważną osobę. Wyobraźcie sobie bowiem połączenie w jednej osobie: nienajszczęśliwszego dzieciństwa, wielu lat edukacji i przeróżnych kursów, prawie 2 metrów wzrostu, zaprawionego w górskich bojach mentalu i silnego morale wzmacnianego m.in. treningami wspinaczkowymi.

A chcąc dorzucić do tego ekstrakt z sfery planów i marzeń, to dodać należałoby także np. przeświadczenie o tym, że ów nieprzeciętny Kowalski poradziłby sobie jako pracownik stacji badawczej na Antarktydzie lub członek ekspedycji, która ma za zadanie sprowadzić do Polski zwłoki Tomasza Mackiewicza.

Takiemu osobnikowi nie tak łatwo napędzić stracha czy też doprowadzić go do załamki. Staram się bowiem twardo stąpać po ziemi.

Ale na serio zaniepokoiłem się, tym co zobaczyłem w dole pod sobą. Sami zresztą zobaczcie:

Ktoś powie, że to tylko przerośnięty cień Twojej sylwetki chłopie, otoczony ową glorią (taka tam mega aureola, jak u świętego, którego poczęstowano solidną porcją zioła, hehe). Masz to uwiecznione na zdjęciach, zrelacjonowałeś ciekawie legendę na swym blogu, będziesz miał o czym opowiadać przy kominku wnukom za kilka dekad…I one będą z wypiekami na policzkach dopytywać: “Dziadku, dziadku i co nastąpiło potem?”

A potem żył długo i szczęśliwie…

Po tym obfitującym w emocje i zbiegi okoliczności wrześniowym dniu, na którym widmo Brockenu odcisnęło swój stempel doszło do…kontynuowania dzieła, za jakie uważam aktywne, wypełnione podróżami i zdobywaniem szczytów życie. Życie, które pragnę smakować bez względu na to, jaki posmak może w moich ustach zostawić to czy tamto doświadczenie. Mroźny peeling twarzy na przełęczy Zawrat? Proszę bardzo – przeżyłem:

Ugryzienie przez małpę w tropikach? I to po tym, jak zostałem przez zgraję kudłatych doliniarzy obrabowany ze smakołyków…A jakże!

A np. ucieczka na drzewo przed nosorożcem, który “śmiał” uznać mnie – sympatycznego podróżnika za niechciane towarzystwo? Również i to mam w swoim “wspomnieniowym kuferku”, do którego macie dobry wgląd – jeśli w ten link kliknąć

Długo tak mógłbym wymieniać, ale wolę dalej – bez zbędnych ceregieli i użalania się nad własnymi porażkami lub niemocą – przeznaczać swój niezbyt długi czas życia na rozmaite pasje (i w pewnej mierze także na pracę, z której mogę je sfinansować). Daleko mi do herosa, któremu udaje się wszystko, co sobie zaplanował i który kieruje się dewizą wyrażoną angielskim zwrotem “only sky is the limit”).

Wierzę też, że to co nas spotyka, nie dzieje się ot tak, przypadkowo. Że nie można mówić o czymś tak prozaicznym jak “zwyczajny, nic nieznaczący zbieg okoliczności”. Bo jak coś niezwykłego się nam przytrafia, to na pewno dzieje się “po coś” i to “coś” musi być istotne.

A skoro tak, to zarazem domyślam się, że wydarzenia z tej wrześniowej niedzieli miały być dla mnie znakiem, który miał mi “coś ważnego” powiedzieć… Nie rozgryzłem na razie, co ktoś lub coś usiłuje mi przekazać, ale czuję, że muszę dokonać czegoś spektakularnego (dla mnie samego), aby zrzucić ze swej psychiki urok tego mamidła.

Opowiem Wam o tym wyzwaniu już w kolejnym wpisie, a ten zakończę pytaniem do Was skierowanym: Jakim górskim (lub podróżniczym) legendom i przesądom dajecie wiarę? I czy faktycznie okazały się one dla Was zwiastunem jakichś doniosłych wydarzeń życiowych? Będę wdzięczny za każdą Waszą odpowiedź pozostawioną w komentarzu pod tym wpisem.

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 19 Średnia ocena: 5]