Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe – w tych czterech słowach zawiera się esencja tego, czym jest organizacja dbająca o to, aby ci bardziej pechowi lub/i zanadto brawurowi turyści wracali do swych domów nie tylko zresztą z polskiej części Tatr.
“Nikt nie jest martwy, dopóki nie jest ciepły i martwy”.
To zasada, która od wielu lat obowiązuje w ratownictwie i która uratowała 25-letnią Kasię wyciągniętą z lawiny w Świstówce.
Poniższy opis stanowi fragment najnowszej książki Beaty Sabały-Zielińskiej pt. „TOPR. Żeby inni mogli przeżyć”, poświęconej wyjątkowej pracy ratowników
Wypadek z udziałem czwórki grotołazów przydarzył się 21 lutego 2015r. na podejściu do jaskini – Komina w Ratuszu Litworowym w Wielkiej Świstówce.
– Niewiele pamiętam z tego dnia – przyznaje bohaterka historii. – Czasami pojawia się jakaś migawka, przebłysk, ale jeśli cokolwiek sobie przypominam, to z chwili przed wypadkiem. Reszta jest całkowicie wymazana.
Byli tuż przed wejściem do jaskini, gdy runął na nich śnieg. Lawina porwała wszystkich, ale na szczęście jednego ze speleologów zasypała tylko do połowy. Samodzielnie wydostał się ze śniegu i błyskawicznie wykopał kolegę, odnajdując go po wystającym spod śniegu ubraniu. Potem pobiegł do szkolących się niżej, wzywając ich na pomoc, powiadomił też TOPR. Dziewczyny wciąż były pod śniegiem.
Jedna z nich nie przeżyła, Kasia tymczasem w całym tym nieszczęściu miała sporo szczęścia. Została zasypana w pozycji pionowej z plecakiem, który trzymała przed sobą, dzięki temu miała coś w rodzaju poduszki powietrznej. Poza tym plecak prawdopodobnie zabezpieczył ją przed unieruchomieniem klatki piersiowej, mogła więc oddychać. Walczyła, ewidentnie walczyła. Poddała się w momencie wyciągnięcia jej spod śniegu, ale wtedy walkę o życie przejęli ratownicy.
[…]
Śmigłowiec, mimo usilnych prób, nie zdołał podlecieć na miejsce zdarzenia, wiatr rzucał nim na wszystkie strony, dlatego samochodem podjechaliśmy pod szlak, a potem już na ski-tourach, obładowani potwornie ciężkim sprzętem, z noszami, z defibrylatorami i specjalną deską do masażu serca, zasuwaliśmy ile sił pod górę.
Ratowanie Kasi było walką ze wszystkimi możliwymi przeciwnościami. Sprzęt z powodu mrozu nie zadziałał, mimo że grzaliśmy baterie pod kurtkami. Niestety, lodowate wietrzysko i wilgoć zrobiły swoje, wszystko, co mieliśmy ze sobą, padło. Do tego droga w dół okazała się straszliwym torem przeszkód. Zbocze usłane było powalonymi drzewami, które pokonywaliśmy na wszystkie możliwe sposoby, górą, dołem, bokiem, mając na noszach dziewczynę i…siedzącego na niej ratownika, który cały czas ją reanimował. Zmienialiśmy się co kilkanaście minut, a ratownicy medyczni co kilkanaście minut zmieniali się na noszach, ani na moment nie przerywając masażu serca.
Droga wydawała się nie mieć końca, po trzech godzinach morderczego marszu dotarliśmy do Kir, gdzie Kasię i jej reanimację przejęła załoga erki. Karetka dowiozła ją na lotnisko w Nowym Targu, tam czekał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, by ostatecznie, cały czas walcząc o jej życie , dowieźć ją do krakowskiego Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej.
Na żadnym etapie tej drogi nikt nie powiedział: „Stop! Dość!”. Nikt nie powiedział: „To nie ma sensu”, mimo że godziny mijały, a serce wciąż nie podejmowało pracy. Sześć godzin i czterdzieści pięć minut później na kardiomonitorze wyświetlił się rytm zatokowy, pozwalający rozpocząć proces ogrzewania Kasi. Proces długi, trudny, pełen napięcia i niepewności – jednej wielkiej NIEWIADOMEJ.
TOPR – Bohaterowie na miarę naszych czasów
Tatrzańskość mówi o zakresie geograficznym tej istniejącej od 1909 roku struktury. Ochotniczość zaś o jej składzie osobowym, albowiem ponad 80 proc. spośród prawie 300 obecnych członków stowarzyszenia to ochotnicy. Zarówno ci ostatni jak i zawodowcy niosą ratunek wszystkim, którzy telefonicznie lub przez aplikację wezwą pomoc. Ratownicy są zawsze gotowi, gdyż „pogotowie” oznacza, że muszą być w gotowości.
Gotowy do działania musi być także sprzęt (np. śmigłowiec, samochody, skutery, pojazdy ATV np. quady i buggy) oraz urządzenia bezpośrednio ratujące życie. Tudzież wszelki osprzęt – od niewielkich czołówek po liny. Maszyny i przedmioty to jednak tylko narzędzia – ich niesprawne lub zużyte części można względnie łatwo zastąpić zapasowymi lub nowymi. Natomiast szalenie trudno jest zastąpić ludzi, w szczególności tych z wieloletnim doświadczeniem, zaprawionych w boju.
Zapewne nie tylko w moim odczuciu: ratownicy górscy to są współcześnie herosi – ryzykują własnym zdrowiem, aby ratować z opresji obcych, nierozważnych, a nierzadko „nie w pełni trzeźwych” ludzi, nie zawsze rodaków.
Starają się absolutnie ocalić wszystkich “górskich rozbitków”, bez względu na status społeczny lub cechy demograficzne. Jedynym kryterium staje się aktualna sytuacja poszkodowanych: zależnie od niej członkowie TOPR wyruszają w akcję poszukiwawczą, ratunkową, lub transportową polegającą na sprowadzeniu do bazy martwych ciał nieszczęśników.
Niektóre z tych interwencji – przede wszystkim te z wykorzystaniem śmigłowca „Sokół” – bywają wręcz spektakularne, aczkolwiek docenić należy wszystkie działania ratunkowe, również te najdrobniejsze.
Corocznie zdarza się ich ponad kilkaset (w 2021 dokładnie 1109), a pomimo licznych przestróg w mediach (niektóre stacje telewizyjnie regularnie publikują newsy takie jak poniżej przytoczone), wciąż dochodzi do kolejnych przypadków wyciągania osób spod śniegu lub ewakuowania tych wszystkich wyziębionych, zmęczonych i kontuzjowanych.
Niby prawie każdy zna (lub choćby słyszał) o czymś, co można nazwać „górskim ABC”, a jednak gawiedź nagminnie przecenia swe możliwości fizyczne, nie ma stosownego wyposażenia (z obuwiem na czele), lub po prostu nie korzysta dostatecznie z wyobraźni dot. skutków np. zbyt późnego wyjścia z obozowiska na szlak. A podobno – jak to mawiają – głupich nie sieją.
Skoro mowa o przypadkach takiego zachowania się, to ten poniższy wpis niechaj stanowi mój osobisty akt posypania głowy popiołem. Bo tak się akurat złożyło, że ja również nie zostałem „zasiany”, hehe 😉
Przeważająca większość omawianych działań podejmowana jest w stosunku do osób, które faktycznie nie są w stanie samodzielnie dojść do schroniska. Jednakże niewielki odsetek stanowią przypadki, w których dochodzi nie do nieuzasadnionych wezwań służb ratunkowych lub czegoś, co dosadnie bywa nazywa przez specjalistów „zamawianiem powietrznej taksówki” (w 2021 były 3 takie przypadki).
Takich incydentów zapewne byłoby mniej, gdyby prawo przewidywało kary finansowe za nieuprawnione wykorzystanie gotowości ratowników. A koszty tej gotowości z roku na rok rosną, a w ślad za nimi budżet służby, która od strony formalnoprawnej jest stowarzyszeniem wspieranym finansowo przez Fundację Ratownictwa Tatrzańskiego.
„Przylecimy, ale przesuńcie nieszczęśnika za płot”
Jan Krzysztof, naczelnik tej organizacji, wielokrotnie podkreślał, że nie ma sensu punktowo „majstrować” przy systemie ratownictwa górskiego, a jeśli już to w przyszłości uczynić, to należy to zrobić kompleksowo i na lata. Nadto same zmiany mają odpowiadać potrzebom ludzkim, muszą być więc dobrze przemyślane i poddane szerokim konsultacjom, z ratownikami na czele.
Kilkuset corocznie odratowanych osób stanowi dowód, że TOPR działa skutecznie, pomimo że niekiedy dochodzi do sytuacji absurdalnych. Takim jest chociażby niemożność udzielania pomocy poszkodowanym na obszarze zabudowanym.
A są takie miejsca, jak chociażby osiedla w Paśmie Gubałowskim, do których prawie nie sposób dotrzeć karetką. Wówczas, aby ewakuować stamtąd rannego, należałoby dzwonić na numer zwykłego pogotowia, które może zdecydować o wysłaniu tam śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Tyle że, zgodnie z zapewnieniami szefa TOPR-u, załoga tego ostatniego nie jest dostatecznie wyposażona ani wyszkolona, aby przeprowadzić powietrzny desant ratunkowy (bez lądowania), a ponadto ów helikopter stacjonuje na co dzień w Krakowie.
A znacznie bliższa i dedykowana (tak pod względem sprzętu jak i umiejętności) zakopiańska służba ma związane ręce. Jej członkowie, pragnąc uratować człowieka z takiej opresji, są zmuszeni „zasugerować” wolontariuszom, aby potrzebującego ratunku „wynieść poza obszar zabudowany”, czyli np. na „dziki” teren za ogrodzeniem.
Jak się czyta o takich absurdach, to się człek zastanawia, czy aby całe to „państwo prawa” i jego „biurokratyczny gorset” na pewno zaliczyć do korzystnych zdobyczy cywilizacyjnych.
O motywacji TOPR
Chciałbym jeszcze opowiedzieć Wam co nieco o pięknie ludzkich motywacji stojących za służeniem w TOPR. W interesującej książce Beaty Sabały-Zielińskiej, zawierającej szczere wypowiedzi przedstawicieli tej formacji, zakreśliłem taki oto fragment:
„(…) bezwzględna, autentyczna miłość do gór. Ratownictwo zaczyna się od emocji, od chęci bycia w górach, poznawania ich i robienia czegoś, co jest z nimi związane. Potem dochodzi potrzeba rozwoju i zdobywania nowych górskich umiejętności, co często bywa przyczyną akcesji do TOPR-u. Myśląc o ratownictwie, początkowo myślą głównie o sobie. Chcą po prostu umieć więcej i bywać tam, gdzie jako zwykli turyści wejść nie mogą. Chcą się sprawdzić i mieć poczucie, że poznali góry na wylot. Dopiero potem dociera do nich, że ich wiedza i umiejętności mogą przysłużyć się większej sprawie, i to jest moment, w którym zaczynają stawać się prawdziwymi ratownikami. Przygoda przeradza się w proces.”
Muszę się przyznać, że taki proces myślowy również rozpoczął się w mojej głowie. Zobaczymy, co z niego wyniknie 🙂
Przestroga na koniec
Natomiast Ilekroć przyjdzie Wam do głowy wyruszać z obozowiska przy niesprzyjających warunkach, to rozważcie wszelkie za i przeciw. Wyważcie ryzyko związane z radością i satysfakcją z górskich aktywności oraz zasoby, którymi dysponujecie (łącznie z umiejętnościami i doświadczeniem).
I pamiętajcie, że panowie oraz panie w czerwonych polarach owszem zawsze czuwają, ale nie po to, by jakiś należący do ich grupy „młokos” został po raz kolejny w danym roku oddelegowany do pakowania ciała pozbawionego już ducha. A musicie wiedzieć, że w TOPR taki zwyczaj panuje: to przed najmłodszymi stażem w ekipie stawiane jest wyzwanie pt.: „trzeba ubrać zwłoki w worek”.
Bądź na bieżąco