Jeśli szukasz w polskich internetach informacji o Lumbini, to znana wyszukiwarka podrzuci w pierwszych linkach namiary na warszawską restaurację serwującą potrawy indyjskie, nepalskie i tajskie. Trzeba pogrzebać nieco głębiej w sieci, aby dowiedzieć się kilku ciekawostek o tej miejscowości:
- to jedno z czterech świętych miejsc buddyzmu
- nazwa pochodzi od imienia Lumbini – babki Buddy, która była matką królowej Mayadevi
- od 1997 roku widnieje na liście światowego dziedzictwa UNESCO
- jest położona w południowym regionie Nepalu, tuż przy granicy z Indiami
- znajduje się tam mnóstwo ciekawych zabytków sakralnych, radykalnie odmiennych od rodzimych kościołów i miejsc kultu.
Lumbini to idealne miejsce, aby nasiąknąć spokojem, ukoić zszargane nerwy, oddać się medytacji i zastanowić się nad swą egzystencją. Nie spotkasz tam tłumów turystów; częstszym widokiem są bowiem pielgrzymi żywo zainteresowani pewnym szczególnym kamieniem.
Zdaniem przedstawicieli świata nauki jest on markerem oznaczającym domniemane miejsce narodzin Buddy. Fakty są takie, że:
A. nie ma stuprocentowej pewności, że Budda akurat tam się urodził
B. ale wiele osób, w tym buddystów oraz lokalnych autorytetów tak utrzymuje
C. człowiek nazwiskiem Siddhartha Gautama musiał gdzieś przyjść na świat, więc można by dla świętego spokoju uznać, że jego poród odbył się właśnie tam. 😉
W Lumbini znajduje się cała masa przepięknych świątyń. Największe wrażenie zrobiła na mnie World Peace Pagoda
World Peace Pagoda, czyli Pagoda Pokoju jest buddyjską stupą; pomnikiem inspirującym do pokoju, zaprojektowanym w celu zapewnienia skupienia się na ludziach wszystkich ras i wyznań oraz pomocy w zjednoczeniu ich w poszukiwaniu pokoju na świecie.
Pagoda w Lumbini (Nepal) została zbudowana przez mnichów Nipponzan Myohoji i poświęcona w listopadzie 2001 r. w buddyjskim miejscu pielgrzymkowym w strefie lumbini, gdzie podobno królowa Mayadevi urodziła Siddharthę Gautamę, który z kolei, jako Budda Gautama, zrodził tradycję buddyjską.
Do Lumbini nie jest łatwo się dostać (nie ma tam stacji kolejowej, więc najłatwiej dotrzeć tam autobusem, taksówką lub na rowerze). My jechaliśmy z Parku Nardowoego Chitwan (to kolejna górska przygoda warta opisania, w której myłem słonia oraz uciekając przed nosorożcem wskoczyłem na drzewo), z jedną drobną przesiadką. Powrót do Katmandu.
Pomiędzy czerwcem a wrześniem, czyli w porze wakacji w Nepalu trwa pora monsunowa, co oznacza wysokie temperatury, dużą wilgotność powietrza i okresowe deszcze będące czymś więcej niż tylko oberwaniem chmury. Dlatego najkorzystniej pojechać tam Październik – Grudzień.
O postrzeganiu śmierci w buddyzmie
Historia, której nie zapomnę. Mój pobyt w Lumbini zaowocował m.in. przeczytaniem historii, która pomogła mi zrozumieć istotę tej pięknej filozofii i chciałbym się również z Wami nią podzielić. Historię można znaleźć w książce “The Tibetan Book of Living and Dying”.
A sama opowieść w kontekście ewentualnej transformacji w buddyjskiego mnicha jest tylko czubkiem samego wierzchołka góry lodowej.
Tytułem wstępu do tej historii, uprzedzę Was o pewnej różnicy kulturowej. Otóż, śmierć w kulturze Tybetu nie stanowi tematu tabu; wręcz przeciwnie – rozmawia sie o niej dosyć często i traktowana jest… najzwyczajniej w świecie jako fakt.
Krisha Gotami była piękną kobietą. Niestety pewnego dnia jej jedyny syn zachorował i zmarł. Kobieta nie mogła się z tym pogodzić, więc wyszła do ludzi z niezwykłą prośbą. Szukała leku, który ożywi jej pierworodnego. Jedni ją ignorowali, inni śmiali się z niej, a jeszcze inni myśleli, że postradała zmysły. Pewien mędrzec, którego poznała po drodze, pokierował ją do Buddy – jako ostatniej osoby, która mogłaby dokonać cudu.
Spotkawszy się z Buddą, kobieta ta położyła zwłoki syna pod jego stopami i opowiedziała swoją historię. Buddha wysłuchał jej cierpliwie i z pełnym współczuciem w głosie powiedział:
Jest tylko jeden sposób, by Twa udręka dobiegła końca. Wróć do miasta i przynieś mi
ziarno ziela musztardowego z domu, w którym nie było śmierci.
Kobieta wyruszyła natychmiast i nie miała obaw, by pukać do każdego napotkanego
domostwa.
W naszym domu śmierć gościła wiele razy – zewsząd jej odpowiadano. W każdym domu
mieszkali ludzie, którzy pochowali kogoś z domowników.
Jak się zapewne domyślacie, nie znalazła takiego miejsca, więc wróciła do Buddy z
pustymi rękoma.
– Chyba zrozumiałam Twoją lekcję. Żałoba sprawiła, że byłam ślepa. Myślałam, że
tylko ja cierpiałam z powodu śmierci.
– Po co więc wróciłaś?
– Żebyś nauczył mnie prawdy, bym dowiedziała się, czym jest śmierć i co może być
poza nią.
– W takim razie musisz wiedzieć i bezustannie do tego wracać, że we
wszechświecie jest tylko jedno prawo, które nigdy się nie zmienia. Mianowicie
wszystko, co istnieje, zmienia się i nic nie jest wieczne.
Mówi się również, że pewnego dnia kobieta, pojąwszy sens tej nauki, osiągnęła stan oświecenia. 🙂
Wielu z Was może powiedzieć: No tak, ale on przecież powiedział nic odkrywczego. Nie dokonał przewrotu na miarę chociażby Kopernika w astronomii, ani zwrotu w myśleniu o porządku społecznym, którym była Wielka Rewolucja Francuska. Ale czy tak naprawdę rozumiemy istotę przemijalności?
Jeżeli tak, to czemu smucimy się na wieść o umieraniu ludzi, utracie pracy czy dobytku? Albo skoro nasz czas na “tym łez padole” jest ograniczony, to dlaczego marnujemy go często na kłótnie, bezproduktywne dyskusje i zapewnianie sobie wątpliwej jakości rozrywek, z używkami na czele?
Czemu dobrowolnie uczestniczymy w “wyścigu szczurów”, goniąc za karierą i pieniędzmi, które co najwyżej na chwilę mogą nasycić nasze ego? Tudzież dostarczyć nam odrobiny luksusu, który może ucieszyć nasze ciało, lecz nie duszę?
Akceptacja powyższej prawdy nie przychodzi łatwo i nie sposób w ciągu np. kilkunastu wieczorów z mądrą książką pojąć tego, o czym uczył Budda. A dodam jeszcze, że buddyzm (źródło Wikipedia) opiera się na Czterech Szlachetnych Prawdach i w dopiero w połączeniu z praktykowaniem Szlachetnej Ośmiorakiej Ścieżki jego adepci mogą go w pełni odczuć w swoim życiu.
Nawet mnichom żyjącym w zakonach zajmuje to wiele lat, a nagrodą jest wolność umysłu – pękają wszelkie więzy i łańcuchy, które są nakładane przez samsarę. Moje prywatne rozumienie tego pojęcia (oznaczającego wędrówkę, czyli powtarzany w nieskończoność proces tworzenia i upadku, kołowrót narodzin i śmierci, ale też miejsce, które opuszcza ten, kto przechodzi do nirwany) jest nieco inne.
Samsarę utożsamiam z naszym obecnym, tak mocno akcentowanym w świecie Zachodu, konsumpcyjno-kapitalistycznym stylem życia, w którym liczą się: władza, posiadanie przedmiotów na własność, atrakcyjność i pieniądze.
Odejście od tak rozumianej samsary, to jak wydostanie się z Matrixa. NEO się wyrwał, odrywając od komputera i chociaż nie wszedł na K2, to chyba mu to wyszło na dobre. 😉 Jak sądzicie, warto?
Bądź na bieżąco