Zasiedzi się człowiek w tej Polsce-Małopolsce, w Karpatach…na czatach. A przecież ma urlop do wykorzystania i chciałby zupełnie nowe, obce strony ujrzeć, zbadać-miodek powyjadać, a lokalne dróżki poszurać butami i obić spitami. Więc nie dziwota, że bierze go ochota, by zebrać jakąś zgraję i na krótko rozstać się z krajem. Zresztą, całego gór świata czuję się obywatelem, więc tym razem Chorwacja została mym „hotelem”. 🙂
Gdzie spędzić urlop wspinaczkowy? Na południu Europy! 🙂
W tej połowie kwietnia (AD 2023), kilka dni urlopowych postanowiłem spędzić poza Polską – w miejscu, które uchodzi za mekkę dla górołazów, nie tylko zresztą wspinaczkowych freaków. Trekkerzy i grotołazi też mogą mieć tam „używane”, a jak kogoś najdzie chęć na kąpiel w ciepłym morzu (no może niezupełnie o tej porze roku jeszcze), to spacerkiem w klapeczkach dojść może w kilka minut.
Zadar fajny na rest day
A co jeśli turysta ma krajoznawcze usposobienie i rajcują go zabytkowe, ciasnawe uliczki, miejscami podobne do tych rodem Kazimierza Dolnego lub innego Sandomierza? Również będzie zadowolony obrawszy za cel podróży Dalmację, a ściślej mówiąc Żupanię Zadarską ze stolicą w Zadarze. Miasto to, wielkością przypominające Świnoujście (aczkolwiek dwukrotnie gęściej zaludnione i prawie dwa razy tyle mieszkańców liczące) stanowi pięknie położony ośrodek przemysłowo-turystyczno-akademicki.
Słynie z Morskich Organów położnych na promenadzie przy plaży (natura daje tam koncert, którego wraz z towarzyszami słuchaliśmy,) oraz wiśniowego likieru o nazwie Maraschino.
W Zadarze nie zaglądałem do muzeum archeologicznego, więc o pozostałościach budowli z czasów rzymskich tudzież o średniowiecznych zabudowaniach bajdurzyć nie będę. Natomiast to, co na pewno zapaiętam to zjedliśmy tam niezłą pizzę, a kolega Wojtek dodatkowo „wstawił się w klif”, robiąc uprawiając deep water solo.
Zrobiłem mu kilka fotek z tego przejścia – aczkolwiek jak sam stwierdził o tej operacji – „było bez rewelacji”. Bowiem klif był niski, woda w niektórych miejscach płytka, a cała zabawa polegała na tym, żeby ten klif pokonać trawersem – od lewej do prawej strony. Niestety nie słyszeliśmy mocnego „chlup” – a wszyscy czekaliśmy na spektakularne odpadnięcie 🙂
Ekipa
Pozwólcie, że przedstawię Wam pozostałą piątkę od innej strony niż jako „faceci o mocnych głowach”. 😉
(od lewej: Wojtek, Radek, Tomek, Adam, Piotrek)
Dwóch z nich już zdążyło zagościć na tym blogu. Z Piotrem zwanym Agrestem, przechodziliśmy Mnicha i po Sokolicy (Sztolnia Supermanów), zaś z Radkiem przyszło mi łoić po lodospadach i zaliczyć przygodę na Urodzinowym Potoczku.
Pozostała trójka, to moi nowi znajomi, o których złego słowa powiedzieć nie mogę.
Więc powiem kilka dobrych 🙂 słów: o Tomku (dobry wspinacz i kucharz) i Wojtku („młody-zdolny” podczas wyprawy zrobił boulder 7c+ – to bardzo wysoki poziom, czym bardzo nam wszystkim zaimponował). Bliżej było mi dane zakumplować się z Adamem, który partnerował mi podczas wspinaczki. Nie dość, że skałkowy zuch z niego, to jeszcze nadawaliśmy na tej samej fali.
Na kilka dni dołączył do nas ojciec Wojtka, którego serdecznie pozdrawiam – razem w tzw. “Szybkiej trójce” poszliśmy na “Centralny Komin 5b”.
Spośród siedmiu dni, niemalże codziennie wspin uprawialiśmy (od wczesnych godzinny porannych. W przypadku drogi Maoraskiego 350m, o 6:00 rano wjeżdżaliśmy już do Parku), a wieczorami odpoczywałem – np. rozciągając się albo uwaga: przygotowując kanapki na kolejny dzień 😀
Koszty i logistyka
Od samego początku tak jakoś bez zachowania chronologii ten wpis się toczy, a ciekawi Was pewnie, jak się tam znaleźliśmy, te bagatela ponad 1200 km od Krakowa. Tym razem darowaliśmy jazdę autem (pewnie wyszłoby taniej), gdyż naszym zamiarem było odbyć więcej wspinaczkowych sesji, a tydzień to zaledwie 168 godzin i wiecie zapewne, że w trakcie urlopu, to ma się wrażenie, że czas leci jak z bata strzelił.
Loty Poznań – Zadar (w dwie strony) 15.04 – 22.04 wyniosły 819 zł + 450 zł bagaż rejestrowany na 2 os.
Więc wysupłaliśmy więcej hajsu, a sam przelot zapewniły nam tanie linie lotnicze – te, których właścicielem jest jakiś przebogaty Irlandczyk. Jako bloger zniżki żadnej nie dostałem, toteż kryptoreklamy uprawiać nie będę. Zamiast tego podziękowania skieruję pod adresem Adama i jego szacownej małżonki. Oni wespół rezerwowali bilety lotnicze (ja tylko się podłączyłem) oraz ogarnęli wypożyczalnię samochodów – lotniskową, co okazało się bardzo wygodnym rozwiązaniem.
Wynajem auta na lotnisku i noclegi w Starigradzie
Przyznam że bez aut (korzystanie z dwóch osobówek kosztowało 176 zł na osobę plus paliwo), to byśmy mieli tam na miejscu nie lada kłopoty logistyczne. Noclegów nie musieliśmy bukować, wynajęliśmy na miejscu “domek” (składał się z łazienki, dwóch dużych pokojów i wspólnej przestrzeni z kuchnią), a koszt samego zakwaterowania zamknął się w kwocie 302 zł za osobę. W gratisie mieliśmy atrakcję pt. „bliskość plaży” – jako że od wybrzeża Adriatyckiego dzieliło nas ze 200 metrów. Skwapliwie z tej dogodności korzystaliśmy – ot np. rozciągając się na piaszczystym podłożu.
Mieszkaliśmy o rzut beretem od wejścia do parku w Starigradzie – naprzeciw sklepu z szyldem „Tommy” (tamtejszej sieciówki). Odniosłem wrażenie, że poza sezonem (a ten najwyraźniej dopiero nastąpi) to właśnie wokół tego marketu kręciła się egzystencja lokalnej ludności. Ilekroć zaopatrywaliśmy się tam w prowiant i „dobra szybko zbywalne”, naszym oczom ukazywali się lokalsi spożywający tam kawę, piwo lub drinki. Tam, czyli w sklepowej części kawiarnianej, która była specjalnie do takich celów wydzielona.
Paklenica poza sezonem wspinaczkowym
O tej porze roku, w dni robocze miasto wyglądało jak…opuszczone. A na pewno pozbawione rzesz turystów, który zechcą z jego wszystkich atrakcji skorzystać. W samym rezerwacie – do którego wstęp jest płatny – puste były również parkingi. Każdy z nas wydał 16 Euro na karnet pozwalający przekroczyć rogatki 5 razy w ciągu 7 dni.
Jak na mój gust to jedna z tańszych wejściówek, zważywszy na skalę atrakcji. Za pozostawienie auta także się płaci (1,30 Euro / dobę), cieszył nas fakt, że uniknęliśmy problemu zatłoczonego parkingu – a takie ponoć często spotyka się w szczycie sezonu oraz – co dało się zauważyć – w weekendy.
Nie żebym stawał się na stare lata wygodnicki, ale przemieszczanie się po rezerwacie (tam, gdzie można ma się rozumieć) samochodem jest bardzo komfortowe i pozwala lepiej wykorzystać czas pobytu. Musicie bowiem wiedzieć, że od głównej ulicy do budki, w której sprawdzane są bilety jest kawałek drogi, a z tego checkpointu od skał dzieli znów spory dystans. Lepiej zachować energię na dodatkowe „wprawki” wspinaczkowe, a nie drałować w pocie czoła, będąc objuczonym sprzętem.
Pogodowe zagwozdki i co z nich wynikło
Lecieliśmy pełni entuzjazmu, który przygasł nieco z racji nieidealnej pogody. Nie chcę zabrzmieć jak przysłowiowa baletnica (której wiadomo co przeszkadza), ale zaraz po przyjeździe chwyciliśmy się za głowy, widząc prognozę pt. „deszcz plus silny wiatr”. A tego przecież wspinaczkowe „tygryski” wolą unikać . 😉
Dla Starigradu owe przewidywania się zasadniczo sprawdzały (w szczególności w pierwszej połowie tygodnia), aczkolwiek w rejonie skałkowym, który odwiedzaliśmy było dość ciepło i spokojnie. Nawet gdy prognozowano burzę, to ona na szczęście – do nas nie docierała. W oddali owszem dało się zauważyć ulewy, nie raz słyszeliśmy grzmoty i widzieliśmy chmury zmierzające mniej więcej w naszą stronę.
Podczas tych 7 dni stan atmosfery kilkukrotnie wzbudzał w nas niepokój, ale ostatecznie te wszystkie zjawiska pogodowe mijały nas jakoś z boku. Reasumując, wspinaliśmy się niemal każdego dnia (poza rest-day’em, w którym odwiedziliśmy Zadar) i tylko raz nas zmoczyło – późnym popołudniem schodząc ze szczytu Anicy Kuk
Ponadto pod koniec pobytu temperatura wzrosła, mocniej świeciło słońce i musze przyznać, że nasłonecznione wystawy skał od zachodu i południowego zachodu zaczęły nam sprawiać kłopoty. Nie dość, że było nam za ciepło, to jeszcze wapienne powierzchnie szybko się nagrzewały. Z tego też względu wybieraliśmy zacienione drogi.
Sądzę, że owe suche warunki to zasługa specyfiki tamtego regionu. Chmurom burzowym najwyraźniej jest trudniej przedostać się bliżej morza (czyli w naszym kierunku), więc aura finalnie sprzyjała prowadzonej aktywności. Pozostałe warunki również oceniam wysoko i powiem Wam otwarcie, że (nie licząc owego odpoczynku czwartego dnia pobytu) jeszcze nigdy nie zaliczyłem tylu aż tylu dróg w tak krótkim czasie.
Polecane drogi wspinaczkowe w Paklenicy
Niecierpliwcom odpowiadam: tam, gdzie byliśmy, skały były ciemne, wapienne, i nieźle trzymały na tzw. tarcie. Dobrze obitych dróg wspinaczkowych było całe multum, a skala trudności ucieszy chyba wszystkich łojantów. Niedogodnością dla doświadczonych, a problemem dla początkujących może być ostrość tych wapieni. Uwidacznia się ona pod postacią tzw. wampirków, które mogą przebić podeszwę buta, jeśli stanie się na nich zbyt mocno, albo pokaleczone dłonie przy zbyt mocnym ścisku chwytu.
Gorąco polecam poniższe atrakcje wspinaczkowe:
Kukovi ispod Vlake – Nosorog 4b, Spit bull 5c
Veliki Cuk – Centralni Komin 5b
Anica kuk – Mosoraski 6a
Debeli kuk – Slovenski PIPS 6a+
Anica kuk stup – Saleski 5a/5b
Mało jest natomiast dróg „wyślizganych” (do takich należy chociażby Mosoraski ze swym kluczowym wyciągiem 6a), które cechują się w miarę gładką powierzchnią. Niektórym również może zabraknąć umieszczonych na stałe w skale elementów asekuracyjnych. Zauważyłem bowiem, że na drogach wycenianych poniżej 5a, poza punktami stanowiącymi ich kluczowe trudności tych „wpinek” (tj. głównie spitów wkręcanych przy pomocy śruby) jest znacznie mniej niż na nitkach 5b-5c. Dopiero drogi powyżej wyceny 5c są obite gęsto jak to ma miejsce na naszej Jurze.
W Pakielnicy można napotkać te same formacje skalne jak w Tatrach, czyli: płyty, trawersy, kominy, zacięcia itp. Za nową formację uznałem taką, którą nazwałem „prze-rysą”, a zastałem ją w trakcie pierwszego wyciągu drogi o nazwie Centralny Komin. Tworzą ją dwie biegnące obok siebie rynienki, w których możemy zaklinować nogi. Dodatkowo z racji szerokości struktury położonej naprzeciw nas (oraz głębokości owych rynienek) istnieje możliwość spokojnego objęcia jej ramionami i udami. To zapewnia niesamowite wrażenia.
Wiele tamtejszych dróg oferuje dogodne zejście szlakiem (np. Nosorog, Spitbul, Mosoraski itd.), natomiast z wielu innych trzeba zjechać do najbliższego żlebu np. Centralny komin (3 zjazdy), Slovenski PIPS (2 zjazdy), Slovenski (2 zjazdy). Dlatego warto mieć przy sobie dodatkowego repa, żeby połączyć spity i zrobić kolucho zjazdowe, ale w większości przypadków, stanowisko zjazdowe jest na miejscu.
Na jakim poziomie trzeba się wspinać, żeby jechać do Paklenicy?
W moim odczuciu pakielnickie drogi są trudniejsze niż te jurajskie (tutaj nie znajdziecie łatwej cyfry). Tamtejsze 5c stanowią odpowiednik jurajskich „szóstek” (VI), zaś chorwackie 6a porównać można do tych, które między Krakowem a Częstochową wycenia się na VI.1. Naturalnie jest to moja subiektywna ocena, z którą jakiś inny czytający te słowa łojant ma pełne prawo się nie zgodzić.
Fakt był taki, że z całej naszej paczki, która niedawno wróciła z Chorwacji, technicznie jestem najsłabszy. Mimo że na Jurze prowadzę drogi z cyfrą VI a i VI.1 też czasem wejdzie, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dalmackie 5b to granica moich obecnych możliwości On-Sightem.
Chłopaki nie dawali mi odczuć, że technicznie odstaję od nich i bynajmniej nie uważali mnie za „smerfa-ciamajdę”, choć prawdę mówiąc, to na ich tle ja sam siebie za takiego postrzegam. Moi towarzysze wiedzieli, że mam braki techniczne, więc te co bardziej harde przeprawy robiłem na drugiego i moje ego wcale na tym ucierpiało. Ustaliłem z nimi, że trzymam się pewnych zasad, a najważniejsze z nich to takie:
„Dyktatowi cyfry” – mówię stanowcze „NIE”. Nie udałem się tam dla samej „cyfry” – zależy mi przede wszystkim na czerpaniu przyjemności ze wspinaczki. Jeśli dana droga znacznie przerasta moje umiejętności, to doprawdy trudno się na takiej czegokolwiek nauczyć. Wówczas o wiele większa szansa jest na złapanie „doła” (mam na myśli uczucie frustracji) lub niezamierzone dopuszczenie do niebezpiecznej dla zdrowia sytuacji.
Zgoda na pokonywanie trudnych dróg (np. takich o wycenie 6a+) „na drugiego”. Z tym problemów nie mam, nie muszę być zawsze na prowadzeniu. Ponadto sądzę, że całkiem nieźle znoszę lufy oraz nie mam lęku przed rozległą przestrzenią. W pojedynkę jestem w stanie zbudować wyciągarkę i dosłownie kogoś wciągnąć. A w razie wystąpienia problemów – np. gdybym nie mógł przejść jakiegoś hardego odcinka – to wiem, jak „wyjść po linie”. Tę ostatnią umiejętność ćwiczyłem w przeszłości:
Zatem jeśli mam być oceniany przez jakieś wspinaczkowe jury, to proszę aby brało ono pod uwagę również cały opisany powyżej zestaw skillsów.
Podusmowanie
Wyjazd okazał się totalnym sztosem!
Jak podliczyliśmy z Adamem długość wszystkich dróg, to wyszło nam blisko 1300 m wielowyciągów (w niecałe 7 dni), co jest już chyba poważnym wynikiem. Niemniej jednak najważniejszym dla mnie aspektem całej tej eskapady jest fakt, że poznałem fajnych ludzi, z którymi w przyszłości również zamierzam się wspinać.
Cała paczka należy do KW Poznań. Jako jedyny przedstawiciel Małopolski w tym gronie spodziewam się, że Kluby Wysokogórskie z Krakowa i Poznania będą już zawsze trzymać sztamę 🙂
Warto tylko przyjechać tu poza sezonem, bo później za ciepło i za tłoczno 🙂
Bądź na bieżąco