Skończywszy Nosorog, zostawiliśmy cały nasz szpej pod Spit Bullem (od razu dopowiem nic nie zginęło) i zeszliśmy do auta na parkingu, a po wtrynieniu kanapek (smacznych, bo własnoręcznie uszykowanych) wróciliśmy na miejsce startu. Tym razem (inaczej niż w przypadku Nosoroga) z parkingu podeszliśmy szlakiem wiodącym z lewej strony grani w górne partie żlebu.

No i tak zaczęło się, drugie tego samego dnia łojenie po drodze, która jest zdecydowanie trudniejsza od koniuszka nosorożca. Wybór Spit Bulla oznacza solidną wspinaczkę w pionie – w szczególności mocno wertykalne są dwa ostatnie wyciągi. Mimo to prowadziłem bez specjalnych kłopotów dwa pierwsze – oba cechowały się wyceną 5a.

Pierwszy wyciąg
Początek drugiego wyciągu

Trawers

W trakcie trzeciego wyciągu każdy z nas trawersował; w przewodniku widnieje cyfra 4a, aczkolwiek w żaden sposób tego tak nie odczuliśmy. Pomocne w orientacji jest rosnące tam drzewo (widoczne na zdjęciu): wpierw trzeba się kierować w dół w kierunku tego „żywego drewna”, a potem wyjść ponad nim.

Ten trzeci wyciąg prowadzi do wspólnej przełączki z Nosorogiem, natomiast ostatni wyciąg Spit Bulla dochodzi do wspólnego stanowiska ze wspomnianą już drogą.

Przełączka

Na tej przełączce rozwiązaliśmy się i zaczęliśmy schodzenie pod podstawę ściany. Znajduje się ona nieco powyżej żlebu (względem wysokości, z której odbywał się start), ale również po zachodniej wystawie. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że dla odmiany wspinać będziemy się w promieniach mile grzejącego nasze cztery litery słoneczka. Dalsze etapy tej drogi wspinaczkowej snują się ku górze zaraz po zejściu z przełączki, więc chcąc jej nie zgubić, nie należy się za bardzo od niej oddalać.

Zejście z przełączki

Ostatnie dwa kluczowe wyciągi

Ten czwarty wyciąg okazał się być najtrudniejszy ze wszystkich, które przechodziliśmy owego dnia. W przewodniku jego trudność oszacowano na 5c, natomiast nie bez powodu przytwierdzona do skały metalowa plakietka informowała o cyfrze 6a. Cieszyłem się, że za prowadzącego miałem lepiej wyszkolonego Adama, bo wątpię, abym był w stanie podążać tamtędy jako pierwszy.

Halo, halo? dziki byk do młodego jelenia, odbiór

To było czujne, techniczne wspinanie z małą liczbą chwytów – szło się prawie wyłącznie w pionie, mając pod nogami płytę. Musiałem zaufać przyczepności wyrażającej się tarciem i własnej sprawności fizycznej.

Udało się dojść do ostatniego wyciągu, który zaczął się w małym przewieszeniu. Na poniższym zdjęciu, na którym widać m.in. obowiązkowy kominek z dobrymi chwytami oraz naszą dwójkę – zadowolonych zdobywców (prawie jak Blues Brothers ;-))

Zejście

Po ukończeniu drogi kieruj się za kopczykami na wschodnią ścianę (patrząc orograficznie w lewo)

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 2 Średnia ocena: 5]