Chorwacką nazwę Anica Kuk już możecie kojarzyć – opisałem ją z grubsza przy okazji sprawozdania z naszych przygód podczas przechodzenia drogi Mosoraški. Ostatniego dnia naszego pobytu w Paklenicy wróciliśmy na tę kultową ścianę, aby tym razem dla odmiany zaliczyć cos prostszego.

Saleski TOPO

Dzień wcześniej przemęczyliśmy się trochę (tzn. bardziej ja niż chłopaki) na Slavenskim PIPSie (6a+), wiec tym razem zapragnęliśmy czegoś krótszego, łatwiejszego i równie urokliwego. Nasz wybór padł na Šaleški, które to miano – o ile mi wiadomo jest nazwa własną więc nie zasadniczo się go nie przekład. Aczkolwiek jeden z internetowych słowników języka chorwackiego wyświetlił mi jako jego tłumaczenie słowo: „dowcipy”. Nie wiem, czy to żart czy nie, ale żadna okazja do (u)śmiechu nie jest zła. 🙂

Kiedy warto się wybrać na Saleski? 😉

Sama droga biegnie w litej skale, liczy prawie 140 metrów i pozwala rozwinąć wprost cudowne tempo. Oferuje też ciekawą fakturę i wspinaczkowe konkrety (podobnie jak Nosorog) ujęte w cztery wyciągi. W przewodniku Saleski widnieje jako droga z gwiazdką, czyli jest must-climb.

Jej dużą zaletę stanowi ulokowanie w zacienionym miejscu, chłodniejszym niż większość innych dróg na tej północnej ścianie Filara Stup.

Jawi się jako idealna na letnie, gorące dni, a my tego dnia wracaliśmy do Polszy, wiec bez przykrych niespodzianek na lot powrotny zdążyć musieliśmy. Ponadto, dzień wcześniej Adam cisnął praktycznie sam całą drogę (Slavenski PIPS), więc w ramach rewanżu ciężar prowadzenia tym razem przerzucił na moje barki.

Paklenica – Saleski – opis drogi

Trudności techniczne były zgoła mniejsze, wiec podjąłem rzucona mi rękawicę. Pomiędzy obiema wspomnianymi drogami znajdowałem wiele wspólnych elementów takich jak np. wychodzenie z pewnej struktury dilfrem oraz zacięcie na ostatnim wyciągu. Na tym ostatnim trzeba było się również całkiem mocno zapierać, ale same ruchy były nieporównywalnie prostsze.

Wyciąg 1.

Start Saleskiego łatwo znaleźliśmy – tudzież puste miejsce po tabliczce znamionowej, którą najwyraźniej ktoś sobie „pożyczył”. Ja zaś postanowiłem pożyczyć sobie ten cytat od innego górołaza, który idąc tamtędy stwierdził: „Na pierwszych metrach czeka nas ładne wspinanie w płycie z jednym trudniejszym miejscem”. Potwierdzam słuszność tego resume.

Może to właśnie dla takich przyjemności Adam zaczął tego dnia wchodzenie po tej drodze, zamiast konsekwentnie oddać mi wszystkie wyciągi? Ja też chciałem przewodzić od samego początku, przeczytawszy gdzieś w necie, że występuje tam niezłe tarcie. Mieliśmy zatem ze sobą „krótkie spięcie”, być może również ze względu na fakt, źe później czekał nas trawers, o najwyrażniej nie mieliśmy na niego ochoty.

W połowie pierwszego wyciągu miałem wrażenie jakby zaczęło brakować chwytów i trzeba było odważniej pracować nogami.

Wyciąg 2. O kilku trawersach w tym akapicie mowa będzie 😉

Widoczny na zdjęciu trawers istotnie wypełnił nam cały wyciąg. Niestety nie udało mi się wykonać przelotu dla drugiego. Próbowałem umieścić w skale jednego frienda, niemniej jednak była to raczej iluzoryczna ochrona – z racji rozszerzania się poziomej szczeliny do zewnątrz. Na dodatek tego dnia owa szczelina była nawet nie tyle co wilgotna, lecz wręcz mokra.

Prócz dyskomfortu związanego z ta cieczą, trzeba było również zorientować się, kiedy należy odbić w lewo (w zacięcie), aby nie zboczyć z drogi i nie dojść do stanowiska stanowiącego fragment innej drogi o nazwie Kava kod Dinka.

Ten element wysokogórskiej przygody wiodący w poprzek skały przypominała mi nieco trawers na Żabim Koniu w Dolinie Kobylańskiej na Jurze – z tą wszakże różnica, ze na tym chorwackim wapienie czułem zdecydowanie mocniejsze tarcie. Podążając nim, moja pamięć podsunęła mi wspomnienie o podobnej (choć znacznie dłuższej) przeprawie w trakcie tej drogi:

Wyciąg 3.

A potem nastąpił trzeci wyciąg, który nas obu zaskoczył koniecznością czujnej wspinaczki i niewielka liczba chwytów. Zaczął się dość łagodnie, po prostej w górę, po czym na pewnym pułapie wymógł na nas gimnastykę.

Myślę, że nie byłoby błedem wycenić go na 5b

W połowie swej wysokości przez występujący w tym miejscu filarek musieliśmy się przewinąć. Szczęśliwie, dzięki dużemu zasięgowi ramion (w końcu mierze prawie 2 metry), udało mi się sięgnąć fragmentu skały znajdującego się nieco dalej na prawo, ale i tak poprzedziłem ten manewr solidna praca nóg. Zdecydowanie trzeba tam wypatrywać jakichkolwiek niewielkich dziurek nadających się do tego, aby wcisnąć w nie paluchy.

Ze stanowiska idziemy do zacięcia i do górym następnie przewijamy się na filarek

Po dokonaniu przewinięcia czeka nas nagroda w postaci na dość proste podejścia do stanowiska składającego się z wielkiego starego kolucha i konaru drzewa. Osiągnąwszy ten punkt, miałem wrażenie, ze jest już “po ptokach”, bo najtrudniejsze już było za nami.

Wyciąg 4.

Ostatni, czwarty wyciąg zapisze się w mej pamięci jako fajne, chilloutowe wspinanie w dużym zacięciu, kończące się na samym szczycie. Tam z kolei natrafimy na kilka stanowisk oraz strzałkę wskazującą dogodne miejsce do zjazdu. Aczkolwiek nie ma sensu od razu kierować swych kroków ku tym obiektom, lepiej najpierw wciągnąć partnera i tym samym wydłużyć mu asekuracje. Zmusimy go w ten sposób do bezpośredniego przemieszczenia się do stanowiska zjazdowego.

Rozmowa, której ciągu dalszego wyglądam już dziś

Nas jednak interesowało w owej chwili co innego. Byliśmy przypięci naszymi lonżami do spitów (w trybie auto-asekuracji), wiec mogliśmy sobie pozwolić na dłuższą przerwę. Wdrapaliśmy się na tyle szybko, ze zapas czasu (dobrą godzinę) mogliśmy spożytkować na rozmowę o naszych pasjach, ze wspinaczką na czele.

Zapytałem go wprost, dlaczego się wspina. Usłyszałem zbyt krótką i niesatysfakcjonującą jak na moje uszy odpowiedz typu: „bo lubię góry i trzeba coś robić w wolnym czasie”. Niczym prawdziwy Poznaniak najwidoczniej oszczędzał słowa. Przez grzeczność nie chciałem go odpytywać intensywniej – mam nadzieję, że przy najbliższej okazji sam się przede mną bardziej otworzy.

Niech teraz każdy z nas się zatrzyma i spróbuje odpowiedzieć na to pytanie. Dlaczego chodzisz po górach / wspinasz się?

Zjazdy

Dalszej części historii możecie się sami domyślić. Z wierzchołka zawsze trzeba jakoś się obniżyć do poziomu gruntu (i trafić z powrotem na parking lub do bazy), a sposobów na to Wasz ulubiony bloger zna aż trzy. Przy czym w tamtych okolicznościach wykorzystaliśmy z Adamem zaledwie dwie metody: najpierw lina połówkowa wystarczyła na dwa zjazdy, potem żlebem już na nogach dotarliśmy do szlaku. Ów trzeci sposób to:

Koniec wieńczy dzieło 🙂

Pozostałe minuty wolnego czasu spożytkowałem na szukanie pamiątek w pobliskim sklepiku, którego lokalizacja (grota wykuta w ścianie masywu) to po prostu bajka.

Co więcej jakimś iście magicznym i nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności spotkałem tam akurat mojego wspinaczkowego guru. Mam na myśli Damiana Granowskiego – mojego nauczyciela i blogera drytooling.com.pl, z którym utrzymuję kontakt do dziś. Przybiliśmy sobie piąteczkę i pozdrawiamy

Tak więc, Drodzy moi czytelnicy (attention please!) oficjalnie mogę ogłosić że rozwspin w Paklenicy uważam za zamknięty, a letni sezon wspinaczkowy za otwarty. Kto wie, gdzie dokładnie go spędzę…ale te dalmacką przygodę będę wspominał z łezką w oku, jako naprawdę niezłą przygoda.

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 7 Średnia ocena: 5]