Przez niektórych uważana za jedną z najładniejszych wysokich ścian Starego Kontynentu Anića Kuk (712 m n.p.m.) ma naprawdę wiele do zaoferowania. Kilkadziesiąt dróg o różnym stopniu trudności zostało poprowadzonych na tym szerokim na ponad 600 metrów masywie, którego wybitność liczy 138 metrów.
Wapienna ściana cechuje się północno-zachodnią ekspozycją, a dotrzeć do niej można m.in. szlakiem wiodącym przez kanion łączącym pobliski szczyt o nazwie Velika Paklenica (1375 m n.p.m.) Cały rejon wokoło pokrywają głównie łąki, a same skały sąsiadują z klifami i nieco dalej z morzem. Ze szczytu widoki są ponoć niezrównane, więc brak odwiedzin tego miejsca byłby zwyczajnie „nie na miejscu” 😉
Mosoraski TOPO
Znaleźć łatwo, ale tylko punkt startowy
Nasz wybór padł na Mosoraški 5c (w nowszym wydaniu przewodnika juz 6a, zapewne ze względu na wyślizg kluczowego wyciągu) – „lokalny megaklasyk” – liczący ponad 350 m długości, podzielony na 11 wyciągów. To jest długa wspinaczka w piątkowych trudnościach, więc warto było wstać wczesnym rankiem. Samochód wiozący naszą ekipę (czyli ja i Adam) wyruszył o 6 rano, a już o 7.00 rozpoczynaliśmy pierwszy wyciąg. Nie mieliśmy żadnych problemów z jego odnalezieniem – od szlaku idzie klarowna ścieżka poparta tabliczkami – takimi jak na poniższej fotografii:
Jak widać, ta sama trasa prowadzi również do Klina (6c+) – drugiej z dróg wspinaczkowych, której wspólny fragment także zaliczyłem. Wcześniej czytałem co nieco o tej przeprawie; ktoś zdawał relację, że przed laty w jednym z zacięć napatoczył się na ponadmetrowej długości żmiję, która mogła mieć tam swoją norkę.
Ponadto wiem także o dwóch zespołach, które nie zdołały pokonać tej drogi ze względu na skomplikowane topo, a i kondycyjnie trzeba być na całodniową wyprawę przygotowanym – nawet jeśli z bazy w Starigradzie podjeżdża się tam autem.
Z nieco drętwymi palcami na klawiszach wyznam Wam, że o mały włos my również byśmy zabłądzili, choć pogodę mieliśmy niemal idealną, a błękit nieba stapiał się z kolorem morza, które z wierzchołka podziwialiśmy. Bez wątpienia pogmatwana topografia tego miejsca należy do obiektywnych czynników, zwiększają trudność całej operacji – zwłaszcza przynajmniej pierwsza polowa drogi przypomina do pewnego stopnia labirynt. A trzeba dopowiedzieć, że Mosoraški jest oceniana jako najprostsza droga na tej ścianie.
Zagadkowe zachowanie dwóch nierozgarniętych wspinaczy
Sam start oznaczony jest wielkim karabinkiem, którego nie da się przeoczyć. Kojarzycie Archiwum X? Ludzkość zna wiele niewyjaśnionych tajemnic, a gdyby ten wpis (wraz ze zdjęciami) wydrukować i włożyć do tekturowej teczki, to można by ją podrzucić prawdziwym agentom – pierwowzorom serialowego Muldera i Scully.
Do dziś bowiem zachodzę w głowę: dlaczego do diaska nie zaczęliśmy jak Bozia przykazała od tego karabinka? Nie wiem, nie pytajcie mnie o to w komentarzach 😀 Zamiast tego rozpoczęliśmy naszą rajzę jakieś 15 metrów na lewo od oryginalnego przebiegu drogi. Chyba nie chciało nam się podchodzić pod ten karabinek…a może myśleliśmy, że zmierzając z boku, wejdziemy na jej oryginalny przebieg? Czort wie, ale to są błędne przypuszczenia. Podążając konsekwentnie w górę (ja prowadziłem), zamykaliśmy sobie możliwość przewinięcia się na prawo, a tamtejsze formacje skalne kierowały nas jeszcze bardziej na lewo.
Mosoraski – pierwsza połowa
Pierwsze dwa wyciągi przemierzyłem, wykorzystując niemal całą długość 60-metrowej liny. A i to był ten odcinek wspólny z Klinem, podczas którego zmontowałem pierwsze stanowisko z drzewa oraz haka.
Prócz tego to niewiele więcej zapamiętałem z tych dwóch początkowych wyciągów. Dopiero na trzecim zrobiło się ciekawiej.
Wyciąg 3. Trawers
Najpierw przemieszczaliśmy się w prawo po skosie, a potem zrealizowaliśmy trawers w tym samym kierunku. Udało się nam dojść w okolicę, w której to Mosoraški skrzyżuje się z kolejną drogą – Besmrtnici. Tę drogą robiła inna ekipa, więc ucieszyliśmy się wiedząc, że nie jesteśmy sami.
Korzystając ze spitów wyznaczających Besmrtnici, uwijałem się prawie pionowo w górę.
Dwóch facetów w pogoni za jedną chyżą gazelą 😉
Na lewo od nas wspinaczkę uskuteczniała jakaś dziewczyna z innego zespołu, przemieszczając się w tzw. szybkiej trójce. Dzień wcześniej byłem częścią (jednym z rogów trójkąta) podobnej formacji, o czym Wam nie dawno opowiadałem w tym wpisie. U tej nieznajomej nie dostrzegliśmy szpeju do samodzielnej asekuracji, co nas zaniepokoiło.
Zwiększając pułap, ta „chyża gazela” wykorzystywała jedynie spity, których za wiele w tamtym rejonie nie widziałem. Można by dość łatwo wywnioskować, że ona również szukała przebiegu drogi, którą myśmy mniej więcej podążali. Zapewne to pozostali członkowie jej zespołu byli tu przed nami, lecz zgubili się i finalnie odpuścili.
Z prawej strony znajdował się dobrze widoczny wielki kant, a na nim solidne stanowisko. Komunikując się z nią na odległość, wiem, że ona już na nim była i nie rekomendowała podążania tą nitką ze względu na bardzo duże trudności. W ten sposób zorientowaliśmy się, żeby tamtędy nie iść, choć parę chwil wcześniej wydawało mi się (tak mi podpowiadała logika), że to jest chyba ta linia, którą powinniśmy podążać. Niechaj to będzie dla tych, którzy zawitają w tamto miejsce po mnie, przestroga istotna: nie suńcie tamtędy, to ścieżką przy kancie, który to obiekt pozwoliłem sobie nazwać mianem Wielkiego Ogranicznika.
Skrzyżowanie z drogą Besmrtnici
Gdzieś w tym rewirze powinienem był zboczyć z tej drogi o trudnej do wymówienia nazwie Besmrtnici, ale nie wiedziałem, czy mam odbić w prawo lub w lewo. Intuicja podpowiadała mi, że kolejny stan znajdę raczej po skosie w prawo, jednakże nie miałem wystarczająco dużo liny, a ponadto dostrzegłem kolejne stanowisko na drodze Besmrtnici (te które w TOPO powinenem ominąć z prawej strony)
Przycupnąłem tam na chwilę – okazało się bowiem, że ta inna drużyna pofatygowała się na ten skos w prawo i odkryła właściwe stanowisko parę metrów dalej. Rezultat był taki, że musieliśmy puścić ich przodem i poczekać, aż oni znikną nam z najbliższego radaru. Pomyślałem później, że chyba tak miało być i gdyby nie pojawienie się tej dziewczyny, to i my byśmy błądzili po tej prawej stronie Kanta
Wciągnąłem więc Adama i czekaliśmy cierpliwe. Te dwa stanowiska dzieliło w poziomie około 10 metrów. Gdy “ten idący na trzeciego” z owej szybki trójki ruszył dalej do góry, to przenieśliśmy stanowisko.
Gdy już tamta ekipa oddaliła się z pola widzenia, to na ten prawilny stan pierwszy wdrapał się Adam i wykorzystał go wyłącznie jako infrastrukturę do przelotu. Klarowny już dla nas charakter prowadzonego dalej przez niego wyciągu sprowadzał się do przejścia na filar.
Cieszyliśmy się, że jesteśmy z powrotem na właściwej drodze, która zaordynowała nam kolejny trawers jeszcze przed kluczowym wyciągiem.
Trawers
Na upartego można by od razu przejść pod kluczowy wyciąg, robiąc ten trawers jednym ciągiem. Ale tego kruksowy odcinek “chwilowo był zajęty” przez innych wspinaczy – tych samych, którym nieco wcześniej ustąpiliśmy pierwszeństwa. Nie widziałem więc sensu w tym, aby pakować się tam na siłę.
Gdy już dotarłem do tej półki, to przez kilkanaście minut miałem już dość prowadzenia i oddałem je Adamowi. Z perspektywy czasu roztrząsam tamtą sytuację: czy ów trawers był faktycznie taki straszny? Odpowiedziałem sobie na to pytanie przecząco i trochę żałuję, że nie ja go nie ciągnąłem.
Tak czy owak nasze tyłki spoczęły wówczas na tej półce (przed trawersem), a w trakcie obserwowania okolicy, zjedliśmy Adamowe kanapki. Własnej nie miałem, ponieważ zapomniałem zabrać z lodówki, ale mój kompan mnie poczęstował i za to też jestem mu wdzięczny. Ktoś powie: “drobiazg”, ale takich przysług się nie zapomina. 😉
Kluczowe zacięcie, bardzo siłowe, a potem prawie burzowe
Jeśli osoba prowadząca miałaby dostatecznie mocne ramiona* i odpowiednie wyszkolenie techniczne, to istniałaby tam szansa na zaoszczędzenie czasu. Bo zamiast zakładać kolejne stanowisko przy spitach (ten odcinek ma jakieś 20 m) to można by połączyć ten wyciąg z kolejnym 5b. Nam się ta sztuka nie udała, musieliśmy owe dodatkowe stanowisko montować.
Za to linia wspinaczki była już oczywista, biegnąc do góry w zacięciu. Nieco znowu skręca w momencie przejścia na ostatni wyciąg, wiodąc ludzi przez czerwoną ściankę. Dalej już robi się łatwo i przyjemne, choć nas akurat wtedy dopadła taka mieszanka rwetesu i kołomyi.
Usłyszeliśmy nadciągającą burzę, a uderzające z nieba pioruny solidnie nas przestraszyły i były przyczyną przyspieszenia naszych ruchów. Odniosłem wrażenie, że tamtejsza aura kwietniową porą jednak jest specyficzna. Rzeczona burza jakby chciała nas dopaść, ale do końca nie mogła się napędzić ku naszej lokalizacji. Dzięki prężnemu działaniu w trybie „na chybcika” umknęliśmy tej pogoni i chwilę po tym, jak Adam mnie wciągnął, dotarliśmy szczęśliwie do końca drogi.
Anica Kuk – zejście
Rozwiązaliśmy olinowanie i rozejrzawszy się wokoło przez moment, wytropiliśmy ścieżkę ewakuacyjną. A dalej ciągnął się już główny szlak oznaczony często-gęsto pojawiającymi się czerwonymi kropkami – taki ich rozkład skutecznie zapobiega ryzyku zgubienia się.
Ze szczerego górskiego serca, dziękuję Adamowi za poprowadzenie tych trzech ostatnich wyciągów – szalenie istotnych dla całości eskapady. Koniec końców: fajna przygoda, a byłaby jeszcze fajniejsza, gdyby każdy uczestnik wyprawy pamiętał o prowiancie. 😉
Podsumowanie
Mosoraski to prawdziwa górska przygoda. Pierwsza połowa raczej parchata i może być problematyczna ze względu na TOPO. Dopiero od połowy, kiedy wspinacz przechodzi na Filar i dochodzi do trawersu, zaczyna robić się ciekawie.
Jeżeli szukasz trudności to lepiej wybrać się na Slovenski PIPS,
jeżeli wsinania w pięknych formacjach to Centralny Komin,
a jeżeli metrów to dobrze trafiłeś.
Bądź na bieżąco