Nauczony niezbyt pochlebnymi doświadczeniami, jakie wyniosłem z korzystania ze “zwykłego obuwia do biegania”, uznałem, że trzeba zainwestować w lepszy sprzęt i cieszyć się jego właściwościami. A są one następujące:
Aktualnie za każdym razem, gdy melduję się na starcie mojej stałej przeszło 10 kilometrowej trasy, mam na nogach model Speedgoat, którego producentem jest wywodząca się z Francji firma Hoka One One. Według tego, co przeczytałem o tej marce, nazwę tę (zaczerpniętą z polinezyjskiego języka wschodniego) powinno się inaczej wymawiać (hoku onej onej) i rozumieć jako “czas na lot”.
Skoro tak, to i słówko GOAT w nazwie tego modelu nie dziwi. Dwie tego stanu rzeczy mogą być przyczyny: znaczeniowa wprost KOZA lub rozwinięcie slangowego skrótu GOAT – Greatest Of All Time (wydanie lub model najlepszy w historii).
Już na pierwszy rzut oka (poza jaskrawymi, kontrastującymi ze sobą barwami) rzuca się gruba podeszwa, świetnie amortyzująca wstrząsy. Nie te sejsmiczne (bo na razie szczęśliwie udaje mi się unikać lawin i zapadającej się pod nogami ziemi :-)), a raczej te mikrowstrząsy których doznają moje kończyny pod wpływem gwałtownego nacisku obutej stopy na nierówności.
Zjawisko to permanentnie występuje podczas biegania pod nierównym podłożu, dodatkowo usianym licznymi “minami”. Mam na tu na myśli wszystkie te wystające kamyki i kamulce, patyki i korzenie, pozostałości tworzyw sztucznych i wszelkie naturalne zagłębienia terenu, mniej lub bardziej czymś tam wypełnione. Ten cały “szrot” należy w miarę możliwości omijać, stawiając stopę na względnie “czystym i gładkim” fragmencie podłoża, aby odbić się zeń i sprawnie pognać dalej.
Przyczepność 4/5
Amortyzacja 5/5
Jak wypadły trailowe HOKA ONE ONE w moim teście?
Test wypadł wyśmienicie i nie będę ukrywał, że jestem nimi zachwycony, choć nie byłem w stanie przyznać im najwyższej możliwej noty. W porównaniu do “zwykłych adidasków” rodem z Decathlonu, to dosłownie niebo a ziemia. Ich projektantom należą się słowa uznania, a moja końcowa ocena to 4+/5. Poniżej uzasadnienie i cała masa detali, o które – jak podejrzewam – moglibyście chcieć się dopytać przy okazji tak popularnego tematu jak bieganie.
Marketingowcy i eksperci o tych butach powiedzą Wam pewnie więcej i bardziej atrakcyjnie, zaś mój werdykt, choć oszczędniejszy w słowach, będzie “z życia wzięty” (a nie z prospektu sprzedażowego). To świetne buty na suchy, górski, nierówny teren.
Dobrze się w nich trenuje, zapewniają dobrą przyczepność (vide filmik) i jeszcze lepszą izolację od podłoża. Wyglądają na bardzo solidnie wykonane, więc mogę zakładać, że służyć mi będą na kilka sezonów. Ich design to kwestia trzeciorzędna (choć mnie się podoba) i ponoć pasują kolorystycznie (to akurat opinia kogoś, kto widział tę fotkę) do moich skarpetek w avocado:
Wady HOKA ONE ONE Speedgoat
Czy mają wady? No pewnie że tak, jak wszystko na tym świecie ;-). Zacznę od ich ceny, która mogłaby być niższa (w trakcie ich nabywania przez chwilę pozazdrościłem wziętym blogerkom modowym, które za darmo dostają odzież do testów/noszenia). Mimo że posiadają podeszwę VIBRAM to jednak z czystym sumieniem polecić je mógłbym jedynie na suche podłoże.
Na śniegu natomiast średnio się spisują, a już zupełnie brakuje im kleju, gdy pod stopami mamy lód. Wiem, co mówię, bo po zamarzniętej wodzie ślizgałem się w nich jak głupi. Wymagają wówczas dodatkowego osprzętu, czyli raczków, najlepiej bardzo lekkich, którymi dysponuję (polecam raczki Grivel light)
Opis drogi przez Wąwóz Kraków i Smoczą Jamę
Oto trasa, którą ostatnimi czasy, pokonuję regularnie, jakieś 2-3 razy w tygodniu:
Mieszkam w Nędzówce, będącej częścią wsi Kościelisko, położonej z kolei za zachód od Zakopanego.
Zaczynam zbieganiem z Nedzówki do początku Doliny Kościeliska. Czyli w drodze powrotnej, gdy kończę trening biegowy, mam okazję poćwiczyć podbieg na dystansie około 500 metrów. A taki odcinek po 10 km, potrafi nieźle “dać w nogi”, co przekłada się na jeszcze większą satysfakcję przed zaśnięciem, gdy mam poczucie dobrze wykonanej roboty.
Po przekroczeniu bramki TPN pierwsze co rzuca się w oczy to olbrzymia przestrzeń, oraz majestatyczne szczyty na horyzoncie. Bardziej na lewo i bliżej nas widać grzbiet Ciemniaka, patrząc na wprost Błyszcz i Bystra, a na prawo Kamienisty Wierch. Stąd biegnę prosto, aż do skrzyżowania na Wąwóz Kraków , gdzie zaczyna się cała zabawa.
Duże kamienie w wyschniętym korycie rzeki. Powalone pnie. Później 10m drabina i parę metrów stromizny. Na szczęście można asekurować się zainstalowanymi na tym fragmencie łańcuchami. Co prawda w okresie letnim wole dotykać nagiej skały, ale zimą, uwierzcie mi na słowo, dobrze że ktoś je tam zamontował.
Smoczą jamę pokonuję “po swojemu”, tzn. nie korzystam z wyrzeźbionych w skale stopni. Jej przejście oznacza osiągnięcie maksymalnej wysokości tej trasy.
Ufff, czyli teraz tylko z górki. Stąd zbiegamy do Doliny Pisanej, a następnie wracamy na Główny szlak. Ten odcinek nie przypomina oczyszczonej ścieżki biegowej, ot choćby takiej jak w Lesie Kabackim. To na szczęście niezbyt zarośnięty roślinności fragment lasu. Im szybciej się człek tamtędy na dwóch nogach porusza, tym większe ryzyko poślizgnięcia się, potknięcia i zaliczenia gleby :D.
Zwłaszcza, gdy Matka Natura poleje ten obszar wodą, a Dziadek Mróz dołoży swoje trzy grosze.
Bieganie w nocy
Biegam wieczorami po pracy, więc nawet wczesną jesienią jest już ciemno i prawie zawsze chłodno tudzież mało przyjemnie. Ale nie narzekam – to jest trening, więc nie ma co oczekiwać rozkosznych i potulnych okoliczności. Z racji przyczepionej do głowy czołówki, w której często zmieniam baterie, mój nizinny przyjaciel określił mnie żartobliwie mianem “Górski Cyklop”, lecz taka jest konieczność. Bez tego źródła światła nie dałbym rady narzucić sobie przyzwoitego tempa.
Wyjątki stanowią pełnie księżyca. Na bardziej równych odcinkach wyłączam czołówkę i rozkoszuje się pięknem drogi przy świetle księżyca.
Bieganie ku wolności
Jeżeli mieszkacie (i zarazem biegacie) w większej miejscowości, to Waszemu biegowi zapewne towarzyszą różne dźwięki, których źródłem jest cywilizacja (z samochodami lub nawet samolatami na czele). Moje środowisko biegowe zasadniczo wypełnia cisza, szum dość wolno płynącej rzeczki Kościeleckiego Potoku oraz nieliczne i raczej dość liche odgłosy lasu, w którym nie ma zbyt wielu zwierząt, zwłaszcza tych większych lub bardziej hałasujących.
Zatem owa wydobywająca się z głośnika telefonu (nie używam słuchawek. Mam wrażenie, że one odcinają od świata, a ja chcę mieć z nim kontakt) muzyka to jedyny, lokalny i dość słaby “hałasik”, jaki wywołuję. Jakoś tak już mam, że podczas tych kilkudziesięciu minut nie potrzebuję niczego innego, nawet nie mierzę czasu samego biegu.
Kłóciłoby się to z moim pojmowaniem wolności, na której tak bardzo mi zależy. Częściowo już dałem temu wyraz, relacjonując Wam chociażby dokonania Erharda Loretana (btw: niebawem dziesiąta rocznica jego śmierci).
Zresztą tak szczegółowo (i chwilami wręcz intymnie) klarowana w tym wpisie aktywność lekkoatletyczna jest dla mnie czymś na kształt “urwania się z cywilizacyjnej smyczy“; bo kiedy biegnę, to czuję wolność. Biegam sam i rzadko kiedy spotykam jakąkolwiek żywą duszę, gdy opuszczam próg mej chaty.
Jak dotąd nie doznałem żadnej kontuzji w trakcie biegu, nie porwało mnie licho, więc odpowiedzialne i w stosownym do tego celu obuwiu HOKA ONE ONE bieganie po górach i dolinach ze wszech miar Wam polecam! Howgh 🙂
Bądź na bieżąco