Lot na Brandysa

To dość trudna droga. Wskazują na to jej parametry:

a) 40 metrów solidnego wspinania podzielona na 3 wyciągi: VI-, V, V+.

b) Stanowiska są solidne, które posłużą również do zjazdu. Nie warto ich pomijać.

Myśmy (ja oraz Piotrek) nic nie pomijali – ani za pierwszym razem (gdy prowadził mój kompan ), ani za drugim, gdy to ja przejąłem stery.

Początek drogi znajduje się przy drzewie. Z prawej strony znajduje się “Lewy Komin”. Asekurant znajdzie ringa na wysokości pasa. Bardzo wygodne miejsce od asekuracji

Czemu wspinaliśmy się dwa razy? Ahh, dlatego, że zaczęło padać i to było fajne, ponieważ przetestowałem w warunkach bojowych opuszczanie Partnera za pomocą przyrządu zjazdowego w trybie Guide (w końcu Piotrek był na drugiego), a potem dopiero sam zjechałem. Uczyniłem to zaraz po tym, jak doszedł do mnie – nie marnowaliśmy czasu, a ów zjazd w moim wykonaniu wyglądał tak:

To zjazd z innego dnia. Podczas deszczu nie było tak kolorowo 🙂

Na samym początku kluczowy, pierwszy wyciąg prowadził mój bardziej doświadczony partner, którego już możecie kojarzyć z tej przygody: Mnich – droga Orłowskeigo

Dodam jeszcze, że ten pierwszy wyciąg (wyceniony na VI-) moim zdaniem nie jest tak wymagający jak Lewy Komin na Sokolicy (któremu przypisano V+ w skali trudności). Aczkolwiek i tak wydaje się problematyczny, gdyż idzie się wzdłuż naprawdę niełatwej rysy, która jest w stanie mocno skomplikować wycieczkę osobom o zbyt krótkim zasięgu ramion.

Fota z pierwszego stanowiska. Po przejściu kluczowych trudności

Dwa kolejne stanowiły dla nas obu czystą, choć dość wilgotną przyjemność.

Największą frajdę mi osobiście sprawiła niesamowita przestrzeń pomiędzy filarem a ścianą. O ile mnie pamięć nie myli, to było na trzecim wyciągu, a sam filar możemy zobaczyć na tym zdjęciu:

Trzeci wyciąg. Na ten filar z prawej można wejść

Na jej szczycie zatrzymałem się, by cyknąć powyższą fotę i podsumować ją w męski, nie do końca wybredny sposób. „Ależ zaje…” – wyrwało mi się z ust. Wasze uszy i oczy słyszały i widziały zapewne już nie jedno, więc domyślam się, że rozgrzeszycie mnie z tego słownictwa. To tylko incydent, postaram się, aby to był pierwszy i ostatni raz z mojej strony.

Widząc ten zachód słońca, oboje stwierdziliśmy, że wspinaczka ma w sobie coś magicznego. Cel jest cudowny, ale robimy to dla chęci doświadczenia drogi
Pieter, pozdrawia Cie serdecznie

„Lot na Brandysa” tak bardzo wpasował się w mój gust, że wróciłem innego dnia (będąc już w pojedynkę) i zapragnąłem przejść tę drogę SOLO. Ale na to, moi Drodzy Czytelnicy, jest jeszcze za wcześnie. Zbyt ryzykowna wymiana (po szalenie niekorzystnym dla mnie kursie) to byłaby, gdyby coś poważnego mi się tam przytrafiło.

Prawym Kominem, czyli ciąg dalszy naszych zmagań z Sokolicą

Wraz ze skałkowym rutyniarzem Piotrkiem i Basią wybraliśmy się na Prawy Komin. A ten ostatni trakt w pewnym punkcie rozwidla się na dwa warianty: i nas znów rzuciło na prawy świecznik. Ta krótka historia warta jest jednak komentarza.

Wspomnienia walką wysycone

Prawy Komin (VI+) jawi mi się jako najtrudniejsza droga na Sokolicy, po której miałem okazję kroczyć. Niby tylko dwa wyciągi o łącznej długości 55 metrów, obite 22 ringami. I one jasno wytyczają drogę, na której napotkamy (w trakcie końcówki pierwszego wyciągu) m.in. taką, wyjątkowo nieprzyjazną nyżę, z której trzeba wyjść wysoko na nogach.

A wychodząc nieco w przewieszeniu, jednocześnie ufać, że po lewej stronie będzie klamka. Dowiedziałem się o niej od Piotrka i faktycznie tam była, a ja chwyciwszy ją, wydostałem się z tej niewielkiej pieczary.

Piotr na prowadzeniu, kieruje się do nyży
Baśka pieknie asekuruje
Baśka prowadzi drugi wyciąg
Piotrek gdzieś zabłądził

Na tę chwilę nie wyobrażam sobie poprowadzić tego pierwszego wyciągu. A idąc na drugiego, nie dałem rady zachować płynności ruchów i wystarczającej przyczepności. W konsekwencji odpadłem, zbyt trudne wyzwanie tam zastałem, ciężar skały czułem.

Walczyłem zaciekle i ostatnie za drugim podejściem udało się. Ten pierwszy wyciąg, był znacznie dłuższy i trudniejszy od kolejnego

Wariant na lewy komin (kontynuacja wspinaczki niemal po linii prostej w górę) byłby łatwiejszy, ale ten prawy był ciekawszy, choć zarazem bardzo lotny i charakteryzujący się wysoką ekspozycją. Na tym drugim wyciągu musiałem wielką czujność zachować i naprawdę zwolnić tempa, ani nie odpaść tego dnia po razu.

Jak dla mnie to była do tej pory najtrudniejsza droga na Sokolicy, z puli tych, które mieszczą się w ogóle w moim zasięgu. Niemniej jednak większą frajdę mi ta wyprawa sprawiła niż gdybym przez ten sam czas układał wymyślne budowle z klocków. A przy następnej okazji będę musiał Basię zapytać, jak to u niej wygląda owo zamiłowanie do estetyki i dekorowania przestrzeni mieszkalnej, którą zajmuje. 😉

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 11 Średnia ocena: 5]