Pod adresem Basztowa 75 w Ryczowie znajdują się ruiny strażnicy, które dobrze jest zobaczyć „przy okazji” wspinaczkowej wizyty w rejonie Ogrodzieńca w powiecie zawierciańskim. A mówiąc konkretnie: zarówno ta jak i tytułowa formacja skalna należą do Ryczowskiego Mikroregionu Skałkowego, który z kolei jest częścią grupy Straszykowych Skał.

Niegdyś owa budowla służyła celom obronnym, będąc ogniwem w łańcuchu mniejszych i większych fortec ulokowanych pomiędzy warowniami w podzamczu. Współcześnie pomimo niezbyt okazałego charakteru tego bastionu (do takiego doprowadził trwający kilkaset lat proces dewastacji) miłośnicy jurajskich cytadeli wciąż mogą mieć na czym oko zawiesić.

Zachowane do tej pory fragmenty ścian oraz wał nadają się również do fotografowania. Zaś sama trudno dostępna skała, na której ów obiekt stoi, aż się prosi o to, aby szpej przywdziać i wejść w rolę śmiałka próbującego ją zdobyć. Będę musiał kiedyś tego spróbować, a na razie chce Wam opowiedzieć o pewnym nietypowym „weselichu”, na które razem z niewielką ekipą wprosiliśmy się odważnie.

Weselna” impreza z udziałem ich trojga

Razem z Kacprem i Ania wybraliśmy się tam w pewien czerwcowy weekend na taki sobie „zwykły, całodniowy rekonesans”. Kumpla z Warszawy od dawna nie widziałem – a wyznam, że miał chłopaczyna świetną wymówkę, gdyż… niedawno urodziło mu się dziecko! Korzystając z okazji, pragnę złożyć publiczne gratulacje młodym rodzicom. Tudzież zapewnić, że trzymam kciuki za to, aby dane im było jako tako wysypiać się po nocach.

Z kolei Anię możecie już kojarzyć z jej instagramowego bloga (@pro.gesteron.xx) oraz z artykułu, który przedstawia nasze patentowanie naprawdę wybitnych muzycznych drzwi:

Jak dojechać do Weselnej Skały?

Na cel naszych wspinaczkowych poczynań obraliśmy leżącą rzut beretem od Ryczowa Weselną Skałę. Umiejscowienie tej drugiej lokacji wskaże Wam GPS po wpisaniu takich oto współrzędnych: N 50° 25′ 6.59” i E 19° 36′ 24.94”. Być może ktoś dawniej u jej podnóża w ciepły, pogodny dzień zorganizował przyjęcie o charakterze weselnym i to mogło być powodem takiej a nie innej nazwy. Lecz to tylko moje przypuszczenia, bo jak naprawdę było (i dlaczego takie miano zyskała) to mówiąc szczerze, nie mam pojęcia.

Za to jako plenerową scenerię zaślubin lub choćby oświadczyn miejscówka ta (zwłaszcza dla ludzi gór) nadaje się jak ulał. Tym bardziej, że jest stosunkowo mało uczęszczana, wiec ani tłumu przypadkowych statystów ani najazdu nieproszonych gości nie należy się obawiać. Sądzę, że może mieć to związek z faktem, iż owa wapienna góra znajduje się daleko od szosy, a do jej najbliższej strefy prowadzi turystów zwykła polna dróżka przecinająca leśne ostępy.

Na jej końcu naszym oczom ukaże się coś jakby polanka w lesie – i jest tam dość miejsca, żeby móc tam zaparkować lub zawrócić – a to jest szalenie ważne dla zmotoryzowanych. Jeszcze prościej mają właściciele aut terenowych, gdyż mogą mocniej wjechać w głąb lasu i oszczędzić sobie maszerowania z plecakami.

Biwakowanie

Na podstawie kilku dostrzeżonych namiotów oceniam, że to może być bardzo fajne miejsce na kemping dla tych mniej wymagających biwakowiczów. Nie zauważyłem w pobliżu potoków ani nawet studni, więc komfortu korzystania z bieżącej wody, to na pewno tamtejsi obozowicze nie zaznają. Wystarczający zapas życiodajnego płynu zawsze natomiast można przywieźć ze sobą większym autem. A z prysznica można zapewne skorzystać w pobliskich gospodarstwach agroturystycznych, bo takowych w sąsiedztwie nie brakuje.

Metry i trudności – każdy znajdzie coś dla siebie

Na Weselnej Skale poprowadzono łącznie około tuzina dróg wspinaczkowych, których długość waha się od 8 do 18 metrów. Żadna z nich nie nadaje się wprawdzie dla poczatkujących, ale nasza trójka już „co nieco potrafi”, więc jakichś mega problemów z pokonywaniem zacięć, połogów, pionów i komina nie mieliśmy. Były też filary, z których zwłaszcza jeden zapadł mi mocniej w pamięć: był niczym lustro – gładszy od przysłowiowej pupci niemowlaka! Ale nie naśladujmy Bogusława Wołoszańskiego i nie uprzedzajmy faktów. Wspomnieć trzeba, że tamtejsze drogi mają wycenę od IV+ do VI.2+, z czego większość pretenduje jednak do miana łatwiejszych.

Nasłonecznienie

Zanim słońce stanie prostopadle nad horyzontem, to zasadniczą cześć tego sporawego ostańca okrywa cień. A to sprawia, że gramoląc się tamtymi ścieżkami w górę, nawet w upalny dzień jest przyjemnie i dostatecznie chłodno. Im późniejsza godzina na zegarze, tym cieplej się robi, gdyż centralny obiekt w tej części kosmosu bombarduje nasze plecy wiązkami fotonów.

Poza stosownym okryciem i kremami z filtrem UV, polecam wówczas przejście na tę drugą, niedoświetloną stronę skały. Tam na łojantów czeka już ambitne i zarazem wkurzające wyzwanie wycenione na VI.2+. Myśmy łoili drogi za porządkiem od lewej do prawej, tym samym pozwalając, by przez jakieś dwie trzecie dnia słoneczko nas rozgrzewało.

Wspinanie na Weselnej Skale – Jura

Na rozgrzewkę

Przejście kilku z nich nie zostało przeze mnie na odnotowane w moim prywatnym kajeciku. Jedynie „zapisało mi się w rejestrze”, że jedna z dróg oszacowanych na IV+ (bodajże „Okropne Klamy”) finalnie wydala mi się trudniejsza niż któryś z filarków o wycenie V+.

Potem mój mózg mimowolnie przypomniał sobie, że przed laty nakręcono serię parodii horrorów (cykl „Straszny film”), a ku takim asocjacjom przywiodła mnie fraza „Straszny filar”. Lecz strachu nie wywołała – wręcz przeciwnie, albowiem na tej nitce realizuje się całkiem fajne wspinanie.

Kacper na Strasznym Filarze

Cicha Rysa V

Ania na prowadzeniu Cichej Rysy

Potem faktyczne trudności wzrosły, choć wedle skali powinno być łatwiej, gdyż Cicha Rysę jej twórca ustalił na V. A był owym ustalającym nie byle kto – bo sam Zdzisław Dziędzielewicz-Kirkin, którego nie bez kozery uważa się za jednego z ojców polskiego taternictwa. Niemal do końca swych dni (a odszedł w 2010 roku, przeżywszy 94 lata) aktywnie spędzał czas pośród górskich atrakcji: wspinał się gdzie mógł i szusował na nartach.

W przypadku tej Cichej Rysy, to zrodziło się we mnie odczucie, że wymaga ona większych umiejętności technicznych niż te, które wystarczą na pięciostopniowe drogi. W pewnym momencie trzeba właśnie wejść na filar, żeby potem być w stanie ponownie zawinąć się na rysę. Dajcie znać w komentarzach, czy może komuś z Was udało się ją przebyć bez takiego manewru.

Diretka VI

Ale prawdziwa zabawa miała się dopiero zacząć. Bezpośrednio (z angielska „directly”) „imprezę rozkręciliśmy” na etapie noszącym nazwę: Diretka VI, który cechuje się fajnym, choć trudnym początkiem. Natomiast kruks całej przeprawy odnajdziemy dopiero tuż przed samiuśkim szczytem.

Wypatrujcie wklęsłego stopnia na lewą stopę i zaufajcie Waszej kończynie tam podpierającej ciężar Waszego ciała. Jeszcze potem kilka mocnych ruchów kończynami i wskakujecie na szczyt niczym Wasza ulubiona kapela rockowa ze swym kawałkiem na listę Billboardu. 😉

Straszak wprost VI.1

Wojtek (bez koszulki) kieruje się w stronę płata. Madzia asekuruje

Ale ze wszystkich tamtejszych dróg, to inna okazała się być moją faworytką. Anonimowy pionier określił ją mianem „Straszaka wprost” VI.1. Wyróżnia się ona przede wszystkim trudną drugą wpinką, która stanowi o jej kruksie. Sytuacja na skale zmusza wtedy do gimnastyki:

Trzeba sięgnąć wysoko i po skosie na prawo, gdzie znajduje się płat z dobrym chwytem – a potem z niego wyjdziemy wyżej. Moje paliczki sięgały do dolnej części płata – więc znów możecie mi przez chwilę pozazdrościć gabarytów 😉

Fakt ten mocno przyczynił się do utrzymania tam przeze mnie równowagi – co nie przychodzi łatwo, ponieważ solidnych stopni w owym miejscu brakuje. Tym fragmentom, na których opieramy stopy, zwyczajnie trzeba zaufać, a wykonywane tam przez nas ruchy są „bardziej na tarcie”, które tam – o dziwo – występuje. Tzn. myśmy go doświadczyli, gdy skała była sucha.

Znowu topo „straszy”, raz nawet gładkością

Wspinacz w czarnej koszulce na Rysie, a tch dwóch wysko, to już na Straszycielu

Miłe (dobrego) początki napotkałem również na kolejnej z dróg. Na filar wejdziemy drogą o nazwie Rysą Straszaka, a jednym z jej wyróżników jest fakt, że ma wspólne stanowisko „Straszak wprost”. Pierwsze metry owej rysy zalegają w niewielkim przewieszeniu, lecz po takich wielkich klamach świetnie się wychodzi i można dalej poruszać się tą drogą za VI. Uważać tylko trzeba, czy to nasze kontynuowanie nie koliduje z obecnością w tamtych rejonie innymi osób.

Dodatkowo od Rysy Straszaka możemy zrobić jeszcze jeden wariant za VI.1 – bo w fazie rozbiegowej to obie dróżki wiodą tą samą serpentyną. Ale jeśli w pewnym momencie odbijecie w prawo, to znajdziecie się na na „Filarku Straszaka”, o którym niektórzy mówią per „Straszyciel”. Była to ta jedyna przeprawa (nie mylić z przyprawą, hehe), której nie próbowałem.

Za to znalazłszy się już na stanowisku, poświęciłem dobre kilkadziesiąt sekund na przypatrywanie się tej przygodzie, z której świadomie zrezygnowałem. Wniosek z tych poważnych (serio, analizowałem wszelkie “za” i “przeciw”) obserwacji brzmi: „Ten biały filarek jest gładki niczym lustro!” 😀

A że z grubsza wiem, jak wygląda moja gęba, to uznałem, że odpuszczę. Bo po co się po raz n-ty w skalnym lustereczku przeglądać? Pewna baśniowa, kobieca i zaawanasowana wiekiem postać zwykła to robić, stawiając mocno narcystyczne pytanie i – jak dobrze wiemy – finalnie za dobrze to na tym nie wyszła. 😉

Bez nazwy VI.2+ – na dożynki

Na sam koniec wycieczki postanowiłem bowiem spróbować czegoś ekstra po drugiej stronie skały. Owo „próbkowanie” odbyło się na krótkiej, za to kosmicznie trudnej drodze, którą przewodnik przedstawia jako „Parametryczną”, a jej twórcy najprawdopodobniej oszacowali ten szkopuł na VI.2+.

Ania na pierwszej próbie 🙂

Na własnej skórze przekonałem się, skąd się wzięła owa „parametryczność”, ale zostawię to już dla Was do odkrycia.

Powodzenia! 🙂

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 8 Średnia ocena: 5]