Ekipera (w szczególności doświadczonego i znającego się na rzeczy) warto mieć w każdym zespole wspinaczkowym, bowiem jest to specjalista, który min wyposaża drogi wspinaczkowe w metalowe elementy ułatwiające wspinaczkę lub odnawia sprzęt już zamocowany.

Jak słusznie zauważa inny bloger: ekiper to „porządny człowiek, który dba by skały, drogi były wyposażone w stale punkty asekuracyjne, nie tyczy się to dróg z własną protekcją. Często-gęsto zajmuje się eksploracją, czyli wynajdywaniem, czyszczeniem i obijaniem nowych skał.”

Co do zasady więc celem działalności ekiperów jest to, aby każda z wytyczonych dróg była prawidłowo „doposażona w haczywa” – czyli wszelkie konieczne żelastwo. I żaden szanujący się majster nie robi tego wyłącznie na własną rękę i dla siebie samego: duch pracy zespołowej i społecznikowskie zacięcie uwidaczniają się w jego/ich poczynaniach.

Tyle tytułem teorii, czas przejść do praktyki.

Czuję potrzebę przetarcia nowych szlaków oraz odszukania tej jednej jedynej gdzieś ukrytej drogi i przyozdobienia jej kolczykami. Po kursie ekiperskim już wiem, jak to zrobić!

Dbajmy o Nasze Skały

Mało kto zdaje sobie z tego sprawę – większość jurajskich wspinaczy myśli, że skoro wielki głaz jest obity, to on takim prostu miał być. Gawiedź wychodzi z założenia, że jej się to po prostu ot tak należy i oczekuje, iż całe to żelastwo będzie tam dostępne przez 24 godziny na dobę i ponad 360 dni w roku.

Możecie mi wierzyć, że zarówno w czyszczenie, jak i w obijanie skał ekiperzy wkładają mnóstwo serca i ciężkiej pracy. Równocześnie przeznaczają na to rocznie setki minut i ogrom ilości sprzętu, w ramach inicjatywy „Nasze Skały”.

Ringi zakupione z funduszy darczyńców. Fot wykonane przez fotografa na zajęciach

Przy okazji podaję nr KRS 0000084062 na wypadek, gdyby pasjonaci łojenia nie mieli lepszego pomysłu na lepsze wykorzystanie 1 procenta dla organizacji pozarządowych.

Żeby wesprzeć Inicjatywę Środowisk Wspinaczkowych “Nasze Skały”, wskaż w zeznaniu podatkowym, w rubryce “Wniosek o przekazanie 1% podatku należnego na rzecz organizacji pożytku publicznego” Fundację Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki (KRS 0000084062), a w rubryce “informacje uzupełniające” – cel szczegółowy “NASZE SKAŁY”.

Potrzebne kwalifikacje

Wypada wspomnieć również o okolicznościach, które mile się w moich wspomnieniach zapisały, albowiem do uczestnictwa w kursie zgłosiłem się niemal w ostatniej chwili – gdy już zamykano listę chętnych. Dosłownie chwilę po wysłaniu aplikacji, zadzwoniono do mnie, aby zweryfikować moje doświadczenie.

O tym projekcie nie dowiedziałbym się, gdyby nie wspaniały Klub Wysokogórski „Kraków”, którego jestem członkiem.

Punktów za „mountain and climbing expierience” organizatorzy szkolenia nie musieli mi po uważaniu dorzucać, bowiem większość weekendów spędzam na Jurze, a sam blog stanowi ewidentny dowód, jaką to stałem się górską kozicą. 😉

Natomiast samo doświadczenie wspinaczkowo – skałkowe to za mało. Musisz sprawnie wykonywać różne operacje linowe. Te z autoasekuracji oraz wspinaczki przemysłowej nadają się jak ulał. W moim oducziu chodzenie solo (na asekuracji) było właśnie jak prelekcja do kursu ekiperskiego.

O Kursie Ekiperskim

Sam kurs oceniam jako całkiem spoko wartościową inwestycję w siebie – mimo w jego trakcie zaistniało kilka kwestii organizacyjnych, z których nie byłem w pełni zadowolony.

Aczkolwiek sądzę, że był wart wydanej kwoty (500 zł z możliwością pozyskania funduszy od sowjego KW) i czasu, jaki nań przeznaczyłem. Zawsze to też pewien zaszczyt: osobiście poznać i uczyć się od chłopaków, którzy całej wspinaczkowej braci robią tyle dobrego.

Kurs odbywał się w znanym mi już Łutowcu i trwał pełny weekend.

Skały w Łutowcu
Hobbitowo

Nocleg mieliśmy zapewniony na terenie tamtejszej szkoły podstawowej Fundacji “Elementarz”. Mogliśmy również korzystać z podwórka. Pomieściłby on nawet znacznie więcej grup i namiotów niż nas było, a w specjalnie wyznaczonym miejscu można było również rozpalić ogniska i cieszyć się urokiem tego miejsca.

Przyjeżdżając do Łutowca na pewno będę korzystał z możliwości spania w tym miejscu.

Przebieg szkolenia

Montaż ringa i próba jego wyrwania po wyschnięciu kleju (co miało miejsce następnego dnia rano). Udało się jedynie oderwać wierzchnią warstwę kleju przy sile 10kN, przy czym do testów trwałości 5 kN w zupełności wystarcza. Wyobraź sobie, że odpadasz od ściany, ale siła grawitacji nie ciągnie Cię w dół, a w kierunku przeciwnym do umiejscowienia ringa, no i ważysz 1 tonę! a Ten skurczybyk nadal Cie trzyma. Oczywiście w naturze zarówno kierunek siły jak i jej wartość nigdy nie wystąpią, ale gdyby… to możesz czuć się bezpiecznie 🙂

Organizatorzy nie chcieli, abyśmy traciliśmy ich cenny czas, więc z marszu nam zapodali wieczorne zajęcia praktyczne z wiercenia skały, a następnie z zaklejania ringów.

Wierci się za pomocą – a jakże! – wiertarek (z udarem) i specjalnych dłut, które zazwyczaj dość miękko wchodzą w wapień. Z kolei ringi zakleja się specjalnym klejem, któremu poświęciłem cały akapit. Spoczynek, na jaki się udałem po robocie, był ewidentnie „zasłużony”. 😀

Ekiperskie prace “Revolting”

Drugiego dnia zaraz po śniadaniu zajęliśmy się revoltingiem, czyli wymianą starego żelastwa na nowe klejone ringi. Słowo to „wygląda” na angielskie, więc szybkie upewnienie się, co też właściwie znaczy…i zagwozdka gotowa! 😀

Dlaczego ekiperska brać postanowiła zlinkować ze sobą: proces wymiany stalowych elementów z czasownikiem „buntować się”?

Jednym ze sposobów pozbycia się starych kotwic jest ich wycięcie szlifierką. Innym (jak w przypadku spitów, a tak było w moim przypadku, można było odkręcić plakietkę, a trzon kotwy wbić młotkiem głębiej w skałę, o ile ekiper przewidział taką możliwość i zrobił większy otwór)

Pewnikiem fachowcy od wspinaczki uznali, że nie chcą godzić się na to, aby w skałach tkwiły ringi „nieatrakcyjne lub wręcz szpetne” na przykład: poluzowane, przyrdzewiałe, uszkodzone, częściowo zużyte lub po prostu nadgryzione zębem czasu.

Tym sposobem dokonałem revoltingu własnej linii – drogi dosyć „srogiej”, gdyż wycenionej na VI.2+. Technika techniką, ale ja zwracałem uwagę przede wszystkim na to, jak wspinacz powinien się poruszać: z której strony ma iść i w jaki sposób ma robić wpinki.

Dodam jeszcze, że ja te nowe ringi plasowałem gdzieś blisko tych już istniejących. Bowiem decyzję o precyzyjnym zamontowaniu zupełnie nowego kółeczka powinien podejmować doświadczony łojant, który tę konkretną drogę zdążył już poznać lub właśnie co ją wyznaczył.

Przy czym nie zawsze struktura skały umożliwia takie czynności, jakie wykonywałem. Ostukiwanie młotkiem służy temu, ale wykryć miejsca, w których nie ma co wbijać haków, gdyż w tamtym punkcie skała jest słabsza i nie ma jak utrzymać w sobie stalowego pręta.

Druga z opcji jest jeszcze bardziej drastyczna: chodzi o wykrycie miejsc, w których wapień lub granit są na tyle kruche, iż próby wywiercenia otworu na ring wiązać by się mogły z ryzykiem, że kawałek płyty odpadnie wraz z fragmentem, w którym robiliśmy dziurę. A tego z całą pewnością należy unikać!

(…) żadna siła nie rozklei!”

Jeśli już wywiercimy otwór wraz z podwiertkiem i wsuniemy weń stalowy element, to do zaklejenia należy zastosować specjalny klej. Ta konkretna załoga w tej mierze jest wierna marce Hilti. Przed zaaplikowaniem go w otworze, trzeba wycisnąć go kilka razy, żeby dobrze przechodził przez „mieszadło”.

Owo lepiszcze składa się bowiem z dwóch tubek , które należy ze sobą zmieszać i dopiero taka mieszanina jest w stanie połączyć ze sobą na trwałe oba elementy. Ponoć trzyma, że fest!

Otóż zdarzył się przypadek, dziś służący do uświadomienia kursantom, jak postępować nie należy. Znalazło się chłopisko, które nie wycisnęło obu tubek, smarując klejone powierzchnie zaledwie jednym z preparatów.

Należałoby w tamtym momencie powiedzieć mu: „Z chemią nie wygrasz, a z fizyką tym bardziej”, bo niezależnie od tego, jak długo ring tkwiłby w takim spoiwie, to nie zdoła się w skale osadzić na amen.

Chłop musiał potem 3 ringi odklejać i zapewne czyścić, a całą procedurę powtórzyć, wywiercając pod każdy ring nowy otwór. Trzeba było jeszcze wywiercone dziury zalepić w miarę estetycznie spoiwem, przez co zleciało trochę czasu. To była również cenna lekcja dla mnie.

Należy pamiętać, że klej po wymieszaniu zmienia kolor, stąd musimy wyciskać pierwsze razy z tubek „do śmieci”, ponieważ w tych pierwszych dawkach, może brakwoać jednego ze składników.

A nie są to jedyne czynności, które ekiper musi mieć na uwadze. W tej robocie nie da się wyłączyć myślenia i działać „na autopilocie”. I chociaż struktura skał np. wapieni jest do siebie bardzo podobna (a ringi czy spity na ogół takie same), to jednak warto się wystrzegać totalnej rutyny i podczas takiej działalności nie zajmować obwodów mózgowych dumaniem o niebieskich migdałach.

Wisząc na linie i podpinając się lonżą do wklejonego ringa (na drugi dzień) z całych sił próbowałem go wyrwać

Dalsze plany i marzenia

Moim celem było zapoznać się z tym wszystkich od strony praktycznej – tak aby móc kiedyś tę wiedzę wykorzystać w ramach działań przysposabiających pionierskie drogi wspinaczkowe.

Marzy mi się również „odkrycie” zupełnie nowej skały, obicie ją ringami i uzyskanie stosownych możliwości tudzież zezwoleń na prowadzenie własnych kursów wspinaczkowych. Szkolić młode pokolenie, dzielić się pasją i propagować to wspaniałe hobby to brzmi fantastycznie!

Karteczka zostawiona dla wspinaczy po skończonych pracach, informująca o braku dostępu do drogi
Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 8 Średnia ocena: 4.9]