Wraz z topniejącymi śniegami nadeszła pora przygotowania się do sezonu letniego, a najlepszą ze znanych mi „piaskownic” jest Jura Krakowsko-Częstochowska. Chociaż „piaskownica” to nie jest najwłaściwsze słowo, wziąwszy pod uwagę fakt, że tutejsze ostańce są zbudowane z liczącego nawet przeszło 100-150 milionów lat wapienia, a nie z piaskowca. Tak czy owak w tym regionie trenować bardzo lubię, aczkolwiek na obszarze Jury Północnej przebywam bardzo rzadko.
Skały tutaj, mam wrażenie, że są mniej oblegane w porównaniu z Jurą Połudiową
Ta konkretna, z której chcę teraz podzielić się z Wami wrażeniami miała miejsce niedaleko Olsztyna (Jurajskiego) na skale, którą nazwano Boniek. Zbieżność z bardzo znanym (w całej Europie) działaczem piłkarskim zapewne przypadkowa. 😉
Jak dojechać?
Kliknij w link Google Maps
W trakcie weekendu, na który udałem się prosto z hotelowych pieleszy towarzyszyła mi para moich dobrych znajomych: Wojtek oraz jego dziewczyna Magda. Przyznam, że ileś górek już zaliczyłem od momentu ostatniego naszego spotkania w takim składzie, więc zarazem była to okazja do reaktywacji tej znajomości.
Ostaniec Boniek
Przejdźmy wreszcie do tytułowej skały, do której idzie się przez las, a droga zaczyna się na dość dużym i bezpłatnym parkingu o nazwie Sokole Góry. Dwie pierwsze drogi wspinaczkowe stanowiły świetną rozgrzewkę, aczkolwiek wszystkich razem jest około 90 linii.
Motyl IV
Nieszczególnie zapadły mi w pamięć, zwłaszcza ta pierwsza krótka „Motylem” ochrzczona, przyjazna dzieciom 🙂
Bez Kancie VI (bez ogranicznika)
Aby pokonać następną z tych „rozbiegówek” trzeba zdublować (względem “Motyla”) komplet ringów. Ta druga droga nazywa się “Bez kancie” , a jej autor (niejaki M. Łysakowski) wycenił ją na VI. Moim skromnym zdaniem, aż tak trudna nie jest i zasługuje co najwyżej na notę V. Jej zasadnicza trudność polega na tym, żeby chwycić kant, a zaraz potem odpowiednio ułożyć ciało i wyjść do stanowiska na tzw. odciąg.
W topo dotyczącym drogi „Bez Kancie” widnieje również adnotacja: „Bez ogranicznika VI”, która wymaga eksperckiego wyjaśnienia. To materiał na dodatkowy wpis.
Bumerang VI+
Robi się ciekawie
Doświadczyłem za to zmierzenia się z drogą mającą nieco zakrzywiony kontur i w pełni zasługującej na miano „Bumerangu”. Na jej początku znajduje się duży płat, który należy wykorzystać aby wejść wyżej i sięgnąć poziomej głębokiej rysy.
Stamtąd przechodzimy do kolejnego płata, który przybiera już kształt bumerangu. Idąc na odciąg i rozstawiając szeroko nogi można ten fragment pokonać, wchodząc tym samym do małego wgłębienia, w którym dobrze jest odpocząć. Uczyniwszy to wspinacz odkrywa, że nad głową dostępne ma bardzo niewielkie chwyty, bynajmniej wcale nie głębokie, lecz w tamtym miejscu – konieczne. Sekretem dojścia do stanowiska jest odpowiednie ułożenie ciała, ażeby owe chwyty optymalnie spożytkować. W końcu to solidna VI+, a – jak to mawia mój kolega – „bez na grubo akcji nie ma satysfakcji”. To chyba jego autorska wersja porzekadła, iż bez pracy nie ma kołaczy.
Może nie łatwe, ale w zasięgu VI.2
Wejście Smoka
Moim wyzwaniem „aktorskim” była próba przejścia wycenianego na VI.2. wspinaczkowego szlaku. Oceniałem, że leży poza moimi możliwościami i…nie pomyliłem się.
Drogę ochrzczoną mianem „Wejścia Smoka” początkowo próbowałem przejść na tzw. wędkę, którą oczywiście założył Wojtek (z niego jest istny diabeł, nie smok, a z tego co mi wiadomo – na ryby nie jeździ) i tego dnia przeszedł ja dwa razy.
Kluczowym elementem programu tej „wycieczki” jest pokonanie okapu. Na szczęście klamy są na tyle duże, że całkiem przyjemnie się po tych „schodkach” człek wdrapuje – o ile ma siłę kolejno sięgać do coraz wyżej umiejscowionych i solidnych chwytów.
Problemy wynikają z braku stopni, które umożliwiałyby tam postawienie stóp przy próbie wyjścia z okapu. Zarówno sama moc w muskułach, jak i ogólna kondycyjna wytrzymałość są niezbędne, aby odtrąbić sukces na tym fragmencie skały.
Mnie to się nie udało. Odpadłem, gdyż mój pałer okazał się niewystarczający.
O odpadaniu kiedyś już popełniłem pewien szkic, więc zainteresowanych odsyłam do:
Festiwal Wapienia
Podobnego braku okazji do wypicia szampana zaznałem na ostatniej z pokonywanych tego dnia dróg. Tym razem nie zmogłem równie trudnej (o takiej wycenie jak powyżej omawiana) ścieżki, której duet łojantów (M. Łysakowski i D. Berghausen) nadał miano „Festiwalu Wapienia”.
Drogę tę cechuje jednakże inna charakterystyka wspinaczkowa. Zmierzając już do pierwszego ringa mamy do czynienia z czujnym skradaniem się. Koniecznością staje się sięgniecie po „lagę wstydu”, czyli taki pałąk, przy pomocy którego założymy pierwszą wpinkę ( tzw. pierwszą bezpieczną – w celu zwiększenia bezpieczeństwa). Bo nawet mając znaczny rozstaw ramion (ja na swój narzekać nie mogę :), nie sposób inaczej tego punktu dosięgnąć.
O sednie – czy też jak się mawia w środowisku alpinistów: o kruksie (wygląda na to, że ang. słowo crux już zostało spolszczone”) – tej drogi stanowi przejście z pierwszej wpinki do drugiej. Później „jesteśmy już w domu” i ów „tranzyt” ma charakter siłowy, ale już bez dużych trudności technicznych.
Bońka polecam – tak z chęcią jakieś 8/10
Reasumując, Boniek to atrakcyjna formacja skalna, na której wytyczono fajne VI.2, choć nie udało mi się ich poprowadzić, to chcę tu po nie wrócić.
Bądź na bieżąco