Giewont jest niekwestionowanym królem polskich Tatr. Nie nazwę inaczej symbolu tego pasma, który widoczny z Zakopanego od lat budzi wyobraźnię. Śpiący rycerz doczekał się krzyża na nosie, a rzesze ludzi każdego roku udają się na wycieczki właśnie na tę górę. Na mojej stronie znajdziecie relację z marcowej wspinaczki na Giewont (serdecznie zapraszam!) i osobny materiał o Giewoncie. No ale dziś nie o czekanach, tylko bieganiu!
Generalnie traktuję tę trasę jako świetne przygotowanie przed biegiem na Kasprowy Wierch. Zasada jest taka, że TOPR-owcy muszą wbiec na szczyt Kasprowego (od budki w Kuźnicach, przez Myślenickie Turnie) w czasie, który wynosi 1h + ich wiek w minutach. W moim przypadku powinienem więc zejść poniżej 1h 33 min. SPOILER – udało mi się to w o wiele lepszym czasie, ale o tym kiedy indziej!
Trenuję też na Nosalu, ale oczywiście Giewont to inna liga, bo wymaga ode mnie dużo więcej umiejętności i kondycji. Niemniej, zapraszam do wpisu na temat biegu na Nosal.
Bieg na Giewont – czasy i kilometry
Zgodnie z rozpiskami na mapach i znakach, szlak na Giewont pownien zająć (pieszemu) jakieś 6 h. Jest dlugi na 12 kilometrów i suma podejść wynosi na nim 1044 m. Liczby liczbami, ale jak to wszystko wygląda w praktyce?
Zacznę od czasu – biegiem udało mi się dostać na górę w 1h 25 min. Startowałem z wysokości budki TPN, która znajduje się tuż obok wejścia do Doliny Małej Łąki (na wykresie oznaczone jako Gronik). W drugą stronę uwinąłem się w 1h 10 min. Chociaż w sumie słowo „uwinąłem” jest problematyczne, bo nie mam pojęcia, czemu zajęło to tyle czasu. Łatwo tu stracić równowagę, więc może po prostu byłem bardzo asekuracyjny.
Głazistym Żlebem na Giewont marsz
Na szlaku trzeba mocno uważać, bo gdy wychodzi się z lasu i trafia na Głazisty Żleb, kamienie mogą być zdradliwe. Jest też raczej stromo, więc zalecam na tym szlaku wzmożoną czujność. Na tym etapie straciłem też w głupi sposób trochę czasu, bo zagapiłem się i pomyliłem trasę.
W pewnym miejscu (na skręcie szlaku) chciałem się schłodzić wodą spływającą żlebem i ruszyłem prosto skałkami, zamiast skręcić. Zorientowałem się kawałek później, kiedy teren zrobił się zbyt trudny, żeby mógł być żółtym szlakiem na Giewont (w skali trudności w Tatrach poziom I, I+). Oczywiście musiałem wrócić, ale straciłem spokojnie z 5 min. No cóż, może następnym razem się nie rozkojarzę.
Giewont – opis trasy biegowej
1. Od wejścia do TPN aż do Wielkiej Polany. Biegnie się tu przyjemnie, chociaż czasami podbiegi zmuszały mnie do zwalniania. Wiedziałem, że czeka mnie długi wysiłek, więc nie chciałem się nadmiernie zmęczyć.
2. od Wielkiej Polany do Głazistego Żlebu. Jest tu płasko, więc wykorzystałem okazję, żeby nadgonić trochę czasówki widoczne na mapach. Nie dość, że widoczki są tu fajne, to jeszcze biegnie się bezproblemowo.
3. Fragment trasy do Przełęczy Kondrackiej. Na tym etapie się umordowałem. Nie ma mowy o biegu (przynajmiej dla mnie), bo jest po prostu zbyt stromo.
4. Przełęcz Kondracka. Na trasie zaczęło pojawiać się coraz więcej turystów. Ku mojemu przerażeniu już tutaj zauważyłem kolejkę na szczyt Giewontu.
5. Łańcuchowy odcinek na Giewont. Na końcówce szlaku utwierdziłem się w przekonaniu, że bieganie tu w sezonie to średni pomysł. Kolejka, chociaż byłem tam we wtorek, była okropna. Nie chciałem czekać, aż tłum się przesunie, bo w końcu zależało mi na czasie, więc zacząłem się wspinać. Nie było specjalnie trudno, a po drodze znalazłem nawet stary łańcuch, który musiał najwyraźniej być częścią starej trasy.
Na samym szczycie bez niespodzianek – ludzi jak na Krupówkach. Dlatego nie pchałem się do krzyża, bo nie miało to sensu.
Zamiast tego odpocząłem trochę na kamieniu i zjadłem bułkę, która po tym wysiłku była najpyszniejsza na świecie. A może była taka pyszna, bo zrobiłem ją z wędzonym pstrągiem ze Złotego Potoku? Jeśli nie znacie tej legendarnej już smażalni na Jurze, to zdecydowanie powinniście się tam wybrać. Z ręką na sercu mogę polecić!
Na górze posiedziałem chwilę, bo nie mogłem sobie odmówić podziwiania widoków ze szczytu. Na zdjęciach widać, co miałem wtedy przed oczami i nawet w kadrach robi to wrażenie. Jednak takie momenty w górach nie trwają wiecznie, bo w końcu trzeba dostać się na dół.
Na trasie powrotnej nie zatrzymałem się nawet na sekundę (co przepłaciłem sporymi zakwasami w nogach), ale trudno się dziwić, bo czworogłowe mięśnie uda służą przy takim wysiłku jako hamulec. Przy tak długich obciążeniach trudno spodziewać się innego efektu.
Przemyślenia po biegu na Giewont – ulepszenia na przyszłośc
Poniżej kilka rzeczy, które wyciągnąłem po tym biegu. Oczywiście są to moje przemyślenia, ale będzie mi miło, jeśli komuś się przydadzą.
1. Oszczędzaj siły. Nie ma co się żyłować na podbiegach tylko po to, żeby wypompować się na pierwszych dwóch kilometrach. Zamiast tego lepiej jest je sobie wziąć na spokojnie i przycisnąć gaz na płaskich fragmentach. Oczywiście nie chodzi o rozleniwianie się. Skoro zależy nam na czasie i wysokiej intensywności, to chód powinien być jak najszybszy.
2. Kijki ratują tyłek. Na stromych odcinkach mogłem im w pełni zaufać, dzięki czemu z pewnością mogłem zachować lepsze tempo na trasie. Na Przełęczy Kondrackiej trafiły jednak do plecaka i dokońca biegu już ich nie potrzebowałem. Gdyby nie było tyle ludzi to zostawiłbym je przy kierunkowskazie (a tak bałem sie, że ktoś je sobie przywłaszczy)
3. Wziąłem za dużo wody. W camelbagu miałem ze sobą 1,5 l, z czego zostało ok. 0.5 l. Następnym razem wezmę maksymalnie 1 l.
4. Dobrze, że miałem jedzenie. Bułka z pstrągiem i mus owocowy z Biedry (cukry proste zawsze się przydadzą) zrobiły robotę i dały mi sporego kopa energetycznego przed powrotem. Plus zawsze miło coś wrzucić na ruszt podczas podziwiania widoczków.
Offtop: przypomniało mi się, jak kiedyś na szlaku słyszałem kłótnię pary. Któreś z nich rzucuło tekstem „Ty to chodzisz po górach tylko po to, żeby żreć batony”. Nie pamiętam, o co chodziło, ale ten tekst mnie rozłożył i zapamiętam go do końca życia. 😀
5. Przezorny zawsze ubezpieczony. Niby było lato, ale w plecaku i tak miałem ze sobą bluzę z wełny merino i folię NRC. Góry potrafią zaskakiwać, a ja nie lubię niepotrzebnego ryzyka. Prognozy pokazywaly, że w tamten wtorek może zrobić się burzowo, więc nie zastanawiałem się długo nad wzięciem membrany
Ostatecznie pogoda dopisała w pełni, bo burza pojawiła się późnym wieczorem. Szczerze powiedziawszy, to miałem nadzieję, że zapowiedzi trochę odstraszą ludzi, ale na nadziejach się skończyło. Gdybym chciał masymalnie odchudzić bagaż, to oczywiście mógłbym wziąć tylko bukłak i baton, ale nie widzę w tym sensu.
Następnym razem będę wiedział, gdzie skręcić na Giewont, żeby nie stracić czasu poza szlakiem. Myślę, że to może pomóc. 😛
Jeżeli ktoś chciałby dołączyć na taką eskapadę to bardzo chętnie się przebiegnę jeszcze raz 🙂
Bądź na bieżąco