Ani specjalnie wysoki, ani wybitny, ani zbyt urodziwy. Taki jest wierzchołek Kopy Kondrackiej – najniższego z Czerwonych Wierchów. Na ten pułap nieco ponad 2000 metrów wiedzie kilka łatwych szlaków. Współcześnie wszystkie z nich to szerokie, kamienisto-piarżyste trakty, które kojarzą mi się z dawnymi folwarcznymi gościńcami. Kiedyś te kondrackie marszruty były węższe i bardziej przypominały klasyczną ścieżkę. Lecz tłumy gości odcisnęły swój ślad, powodując tzw. erozję turystyczną. „Zwykły” znak czasów czy też może tatrzański cover utworu pt. „Sign of the Times” z repertuaru Harry’ego Stylesa?
Na ten czerwono-wiechowy udałem się jako przewodnik wraz z trzema sympatycznymi dziołchami, które w tych okolicach nigdy nie wcześniej nie były. A chciały zakosztować w tych samych widokach przedstawiających okazałe szczyty Tatr Wysokich. Cała trójka energicznie i bez większych trudności pokonały Kondracką Przełęcz. Katarzyna, Justyna i Kasia to dobre koleżanki, które czują do siebie wzajemną sympatię i całkiem sporo rzeczy robią razem.
Jedna z Kaś, stojąc na Kopie Kondrackiej, postanowiła sobie strzelić sobie selfiaczka (w zamyśle indywidualnego, bo nie wołała pozostałych pań do pozowania) i nie przejmowała się, że musi na krótko uwolnić dłoń z ciepłej rękawiczki. Zaprezentowała przy tym niewymuszony i pełen uroku uśmiech, nie wiedząc, że za plecami staną jej przyjaciółki, które nie zechcą opuścić ją ani na moment.
Dla Kasi ta wspólna wycieczka w podhalańskie strony była formą celebrowania pewnego sukcesu. Spełniła największe ze swych dotychczasowych marzeń – samodzielnie nabyła dom położony na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Od niedawna mieszka w nim, więc przy okazji ma blisko do panelu, na którym uczy się wspinaczki pod okiem instruktora. A ponieważ przywdziała akurat ładną czapkę z pomponem (z tyłu rudy, zamyślony lisek, który wywołał we mnie informatyczne skojarzenie: „Firefox” ), to całe zdjęcie wypadło nadzwyczaj udanie. Uchwyciłem swym sprzętem podwójny pierwszy plan, a ekran kasinego telefonu posłużył mi za lusterko. Jej zresztą też, i każde z nas może teraz pochwalić się uroczą fotografią.
Jeśli biel śniegu tradycyjnie kojarzyć z niewinnością, to w tle widać ciemną przepaść, która może symbolizować chyba tylko porażkę.
W zakończonej powodzeniem historii na porażkę (ani tym bardziej na upadek) nie było miejsca.
Zresztą o tych wszystkich negatywnych zdarzeniach nie ma co myśleć, skoro wokół nas są przyjaciele, na których możemy liczyć. Nawet w nielicznych chwilach, gdy wydaje nam się, że jesteśmy sami…to wyłącznie złudzenie, gdyż ludzi nam przychylnych mamy za plecami. A to zdjęcie jest tego niepodważalnym dowodem.
Bądź na bieżąco