W polskich internetach jest co najmniej kilkanaście wartościowych relacji traktujących o wchodzeniu na Matterhorn. Można się z nich dowiedzieć, że w teorii jest kilka wariantów różniących się między sobą zarówno miejscem startu, jak i długością drogi. Jednakże kluczowe w tym względzie parametry to czas, koszty i satysfakcja mająca swe źródła w samodzielnym (bez korzystania z przewodników) podejściu i towarzyszących mu okolicznościach.
Biwak. Nie tylko nie polecam – wręcz odradzam
Zacznę od dwóch najmniej przeze mnie rekomendowanych, które – posiłkując się zdrowym rozsądkiem – należy odrzucić. Tak jest chociażby z biwakowaniem w okolicy rozciągającej się na dystansie około 30 minut marszu od schroniska Hornli Hut (oryg. HörnliHutte). Jego bliskie sąsiedztwo leży na wysokości około 3200 metrów i nawet latem bywa tam dość chłodno, zwłaszcza nocą. Wokół znajduje się sporo znaków mówiących o tym, że rozbijanie tam namiotów jest nielegalny.
Przyłapani na tym muszą się liczyć z niemal pewnym otrzymaniem horrendalnego ponoć mandatu, przy którym ten pięćsetzłotowy za nielegalne rozbijanie obozowiska w naszych Tatrach brzmi jak nieomal jak datek na tacę.
Ponoć, bo nie dotarłem do informacji o wysokości takiego mandatu, ale znając koszty życia w Szwajcarii, taka kara musi być dotkliwa dla kieszeni niezamożnego turysty. Na żaden “free camping” lub “boondocking” (szacun dla tych, którzy kojarzą ten drugi termin) nie pozwalają przepisy ujęte w ichniejszym regulaminie transportowym (zwanym “Verkehrsreglement”).
Zarazem można rozbić namiot na prywatnym terenie, dogadawszy się z jego właścicielem, który udzieli nam na to pisemnej zgody. Wystarczy rzut oka na poniższe znaki, aby przekonać się, że Helweci przykładają dużą wagę do zredukowania tłoku (bo chętnych na zdobycie Matterhorhu jest corocznie sporo). Jednocześnie zachowany jest postulat ochrony lokalnego biznesu, co stanowi kolejny dowód na to, że nie tylko mieszkańcy Podhala potrafią liczyć dutki.
Noc w Solvey hut. Niby wysokie Alpy, a w głowie wciąż skojarzenia z Radomem
Następną nielegalną opcją jest start z Solvay hut (oryg. SolvayHutte). To położony na wysokości 4003 metrów niewielki schron (nazwa stanowi wyraz podziękowań dla jej fundatora – Ernesta Solvaya, belgijskiego chemika i biznesmena) służący tylko w sytuacjach awaryjnych, gdy zagrożone jest zdrowie lub życie. Dzięki nowoczesnym technologiom do tej lokacji możecie zajrzeć, a ja mogę być Was po niej niemalże oprowadzić:
Historia jednakże zna takich, którzy ten szczegół mieli za nic. Dzień wcześniej przybywali tam, pakowali się do środka jedynie po to, aby się przekimać i z rana przypuszczali atak na szczyt. Nie doświadczyłem tego na własnej skórze, więc przekażę Wam, com znalazł w necie w tym temacie. Oto zapewne lokalni przewodnicy strasznie się denerwują i bardzo krzyczą (z przepędzaniem włącznie) na takich gapowiczów. Mogliby pewnie stawać w szranki z niejedną przekupką lub inną taką…chytrą babą z Radomia. 😀
NIE dla wyjścia z Zermatt lub Zum See
Z zupełnie innych względów należałoby zrezygnować z trzeciej możliwości, dla odmiany całkowicie legalnej i oferującej jakże komfortowy nocleg w dzień poprzedzający wyruszenie na grań.
Jednakże to miejsce jest oddalone od Hornli Hut o jakieś 2 godziny drogi, a idąc z samego Zermatt tracimy przynajmniej 3 godziny na wędrówkę, która ma pewnie jakieś tam walory estetyczne, za to praktycznie uniemożliwia dojście na szczyt i powrót do cywilizacji w ciągu jednego dnia. Odradzam również i ten wariant, bo tracimy czas oraz siły na podejście.
Tą trzecią opcją jest nocowanie w osadzie Zum See (1766 metrów). Wioska ta znana jest z urokliwej restauracji z romantycznie zagospodarowanym tarasem i dobrą kuchnią. Na tyle smaczną, że knajpa jest wzmiankowana w przewodniku Michelina – co prawda bez żadnej gwiazdki – ale za to z plusem za cieszącą oczy lokalizację.
Zum See w przełożeniu na nasz dialekt ojczysty znaczy tyle co “nad jeziorem”. Problem w tym, że współcześnie żadnego zbiornika wodnego już tam nie ma. Istniało przed kilkuset laty i nie pytajcie mnie proszę, co się od tamtej pory zmieniło. Skoro w naszej rodzimej Wiśle dużo wody upłynąć musiało, powiedzmy od 1615 roku (kiedy to po raz pierwszy udokumentowano wejście na tatrzański wierzchołek – konkretnie Kieżmarski Szczyt), to i niewielkie jezioro miało prawo zniknąć. W ponad 400 lat po pierwszych zdobywcach na wspomnianą górę wspiąłem się i ja:
Jest taki gwódź, który wbić trzeba czekanem
Pora na gwóźdź programu, czyli dlaczego Matterhorn jest aż tak atrakcyjny dla wspinaczy, że ludzie masowo ryzykują życie (a co poniektórzy tracą je, chcąc mieć “zedrzeć skalp” z czoła tej najwyższej góry w całej Szwajcarii. Liczy ona bowiem 4478 m n.p.m , a jej klasycznie piękna, przypominająca piramidę, sylwetka dominuje od wieków nad okolicą. Jego bryła, zbudowana z większości z gnejsu) dla wielu stanowi wręcz symbol góry, tak bardzo jest idealna. Matterhorn stoi u wejścia do doliny, blokując ją niczym samotny, ogromny siłacz przed bramką do klubu dla miłośników luksusowej rozrywki.
Ze względu na swą genezę bywa określana (pewnie głównie przez geologów) jako “afrykańska góra”, choć częściowo pokrywa ją lodowiec, a wokół niej rozpościerają się pola firnowe. To właśnie tam, powyżej linii wiecznego śniegu, gromadzą się masy śniegu przeistaczające się w lód, zasilając tym samym lodowiec. A firn to po prostu forma przejściowa między wspomnianymi strukturami kryształów, jakie tworzy woda w odpowiednio niskiej temperaturze i przy określonym ciśnieniu. Dość powiedzieć, że Zermatt swoją sławę kurortu narciarskiego dla bogatych zyskał dzięki temu, że przez cały rok można tu uprawiać białe szaleństwo.
Pierwsze zdobycie Matta i od razu straty w ludziach
Po raz pierwszy zdobyta w sobotę 14 lipca 1865 roku (w chwili gdy piszę te słowa, również jest sobota i nawet czternasty dzień…tyle że listopada 2020 roku), czyli ponad 155 lat temu. Nie wie nikt, ile ludzkich istnień zdążyła pochłonąć ta góra, zanim po raz pierwszy zdobyła ją ekipa pod wodzą Edwarda Whympera. Ruszyli w siedmioro, a po 32 godzinach wrócili we trzech.
Trójka przyjaciół Brytyjczyka oraz francuski przewodnik runęła w ponad 100-metrową przepaść, po tym jak jeden z synów Albionu pośliznął się i pociągnął ich za sobą. Okupiony traumą sukces na swym koncie mogło zapisać (poza wymienionym już podróżnikiem, którego wspinaczkowe CV zawiera szereg innych, poważnych dokonań) jeszcze dwóch szwajcarskich przewodników.
Dotarli na szczyt i uszli z życiem, a dla Whympera było to ósme podejście z rzędu. Alpiniści posuwali się granią Hörnli – tą najłatwiejszą z kilku dróg, która ma wycenę III . Pozostałe 3 granie (ich nazwy to Furggen, Leone/Lion, and Zmutt) zdobywano w ciągu kolejnych dziesięcioleci, (zarówno latem jak i zimą), a najwyższa – zachodnia ściana padła pod naporem śmiałków w 1962 roku.
O zdobywaniu tej góry można by napisać grube tomiszcze; ja w ramach ograniczenia się do tych kilku stron maszynopisu wspomnę jeszcze o wyczynie Waltera Bonattiego. W trakcie 4 dni lutego 1965 roku, ZIMĄ I W POJEDYNKĘ wytyczył na ścianie północnej nową, bezpośrednią trasę na szczyt. Owa „North Face Direct” o długości niemalże 1200 metrów oznaczała w jego przypadku zmaganie się z zimnem, trudnościami technicznymi oraz osamotnieniem. Niedługo potem w wieku zaledwie 35 lat (po 17 lat owocnej kariery) zrezygnował z kontynuowania profesjonalnej wspinaczki wysokogórskiej.
Zachowaj siły i zyskaj czas. Atak na Matterhorn z Hornli Hut
Starczy już tych smutnych treści i danych historycznych. Także przegląd niewłaściwych wariantów, czyli selekcja negatywna pozostawmy już za sobą. Skupmy się na tym co pozytywne i dotyczące przyszłości. Pora na parę zdań o jedynym (atakując Matterhorn od strony szwajcarskiej) rozwiązaniu, które należy brać pod uwagę. Mowa o noclegu w Hornli Hut, który również do tanich nie należy. Razem z opłatą aklimatyzacyjną to prawie 155 franków (członkowie Alpenverein mają 10 proc. Zniżki)
Do schroniska Hornli Hut najszybsza droga prowadzi od stacji kolejki Schwarzsee 2583 m n.p.m. Wjedziemy tam z Zermatt za ok. 35 CHF
Zwyczaj jest taki, że pierwszeństwo do wyruszenia mają lokalni przewodnicy oraz ich klienci. Zgodnie z tą tabliczką:
Tamtego dnia było ich około 30, a każdy z nich miał mniej więcej tyle samo klientów.
Po nich startują przewodnicy zagraniczni, a dopiero na końcu indywidualni wspinacze tacy jak my. Na podstawie przeczytanych w necie informacji wydawało mi, że kluczem do zdobycia góry jest podążanie ich śladem. Topografia Matterhorna jest trudna i łatwo się zgubić, czego i my nie uniknęliśmy (o tym przeczytacie w kolejnym materiale:
Niechaj nie zwiedzie Was ich tempo i widok przypominający prowadzenie klienta jak pieska na smyczy. Otóż ci przewodnicy niemal przez cały czas ciągną ich i asekurują. Na bieżąco instruują ich i motywują do większego wysiłku. Przez to ci drudzy mają większe poczucie bezpieczeństwa i mogą zapierniczać równo. Suma sumarum doprawdy trudno za nimi nadążyć.
Dobrze jest ruszać z Hornli hut jeszcze z jednego powodu. Standard jest tam taki jak w niejednym hotelu. Dosłownie, serio, to nie jest opinia na wyrost. Wieczorna kolacja w naszym przypadku sprowadziła się do steka z ziemniaczanym puree i szparagami. Normalne ubikacje i ciepła woda w kranie.
Do tego czysta pościel i wygodne łóżka. Aż przyjemnie było spać, więc polecam tę miejscówkę. Od gospodarzy dostaliśmy też duży dzban kompotu z życzeniami udanego ataku na szczyt. Ponad litr w siebie wlałem i w sumie to żałuję, że tylko tyle. Bałem się zabrać dodatkowy ciężar, a szkoda gdyż smakował jak nigdy i był należycie sycący.
Bądź na bieżąco