W dzieciństwie prawie każdy z nas – chłopców – wyobrażał sobie, że oprócz swego „oficjalnego” kąta w mieszkaniu, dysponuje jakąś tajemną kryjówką, w której trzyma swoje skarby i przedmioty nieomal magiczne. Jednym z nas ta imaginacja sugerowała domek na drzewie, innym zaś – ukryty w starym domu pokój z sekretnym wejściem lub naturalnie powstałą pieczarę z wygodami (np. konsolą do gier).
Superherosi oraz ich „koleby”
Zaczytywaliśmy się w komiksach i ciężko nas było oderwać od ekranu telewizora, gdy akurat leciał tego typu film. Prawie każdy z super bohaterów miał jakąś swoją bazę.
Przykładów można by mnożyć: Batman i jego niesamowita jaskinia, Spiderman ze swym pokojem i szkolnym laboratorium., Iron Man i jego futurystyczny warsztat pełen rozmaitej maszynerii i sztucznej inteligencji. A gdzie w tej wyliczance miejsce dla Człowieka ze stali?
W komiksie w 1958 roku pojawiła się nowa siedziba przybysza z planety Krypton – arktyczna Forteca Samotności. Wcześniej ten wiekowy (liczy przeszło 80 lat) heros w czerwonych majtkach i pelerynie ukrywał swe tajemnice w lokacji o nazwie Sekretna Cytadela. Tak czy owak, fandomowym znawcom nie wiadomo nic o jakiejkolwiek sztolni, w której zmęczeni ciągłym ratowaniem świata herosi mogliby się chować przed wścibskimi spojrzeniami…
Sztolnia inne niż wszystkie
Aż tu nagle – niespodzianka! Okazuje się bowiem, że na Sokolnicy – największej skale Doliny Będkowskiej znajduje się rewelacyjna i zapadająca w pamięć droga o nazwie Sztolnia Supermenów (III). Została opracowana przez zespół kryjący się za pseudonimem „Kaskaderzy”; jest krótka, ledwie 20-metrowa, o dwóch stanowiskach zjazdowych – więc to raczej „takie cuś na rozgrzewkę”. Ale podobało się nam bardzo, bo ma w sobie „cuś wyjątkowego” 😉
Wyjątkowość polega na tym, że tor przemieszczania się w górę przebiega przez „sztolnie”, czyli taką dziurę w skale, która przechodzi na wylot.
We wnętrzu tej szpary wiało bowiem jak…nie powiem co. Czułem się tak, jakbym stanął dosłownie w przeciągu. Mocno wiało 🙂
Droga, choć pochylona, była bezpieczna, nic złego nie mogło się tam łojącym przydarzyć. Nawet gdyby nagle odpadli od ściany.
Uwaga krucho!
Natomiast pierwszy wyciąg opisałbym jako bardzo „podchwytliwy”. Gdyby nie Piotrek, to nie zdecydowalibyśmy się na podążanie tamtędy. Skąd ten delikatny brak entuzjazmu w moich słowach?
Przede wszystkim ze względu na bardzo słabą asekurację. Osoba na prowadzeniu nie mogła tam umieścić własnych przelotów – za to udało się akurat jednego frienda wcisnąć dokładnie w miejscu chwytu – takiej małej dziupli na trzy palce.
Pamiętam również, że po drodze znalazłem hak, a obok niego w oczy rzucał się ułamany fragment kamienia – zupełnie jakby wcześniej ktoś go odłamał. Ogólnie mówiąc, teren był bardzo kruchy, co akurat jest dość typowe dla wyrobisk, nie tylko zresztą górniczych.
Supermani: Baśka i Piotrek
Ukończywszy rzeczoną drogę „przełączyliśmy” się na Rysę Pokuników. I tu króciutka dygresja, bowiem w istocie chodzi o POKUNIKÓW, a nie pokutników – jak sugerował to MS Word (jedna literka, a tyle zmienia.)
Samą powierzchnię skały, po której tuż przed II wojną światową poprowadzono tę drogę wspinaczkową, zawdzięczamy przecież siłom natury, a nie czarciej interwencji.
Współcześnie ma ona prosty przebieg – choć do łatwych nie należy. Wyceniono ją na VI+, więc to nie jest „spacerek”. Warto tylko dodać, że po przejściu sztolni dochodzimy do drugiego stanowiska Rysy, więc znajdujemy się w połowie)
Pokonywaliśmy ją dzielnie we troje. Trzecim i bardzo ważnym filarem naszego zespołu była Basia. Stawiała przy nas swoje pierwsze, poważniejsze kroki wspinaczkowe. Ale – o dziwo – wielkiej różnicy między nami w szybkości i technice podążania na szczyt nie było widać.
Basia niesamowicie dobrze dawała sobie radę, byliśmy pod wrażeniem jej naturalnego talentu, siły i gibkości. Oczywiście zanim rozpoczęliśmy przemieszczanie się w pionie, nauczyliśmy jej asekuracji od góry – i muszę wyznać, że była to sroga lekcja cierpliwości.nAle zakończona sukcesem, jako że Basia dała radę – poprowadziła ostatni wyciąg, skutecznie asekurując nas obu od góry.
Powrót do namiotu
A gdy już było „po wszystkim” zjechaliśmy do podstawy ściany , gdzie owa rysa ma swój początek i musieliśmy wracać trochę naokoło. Mimo że końcówka nie należała do najprostszych (zejście było strome, a żadne z nas nie miało ze sobą butów trekkingowych), to finalnie stwierdzam, że to jest – jak dotąd – moja ulubiona droga EVER!
Bądź na bieżąco