Owego czerwcowego wieczoru wróciłem pod Okiennik, aby po raz kolejny zaznać go – tym razem w warunkach egzaminacyjnych. Uznałem bowiem, że dla mnie tamtego dnia przejście tej drogi będzie dla mnie swoistym egzaminem.

Chciałem przekonać się, czy mój poziom wspinaczkowy osiągnął już level VI. Przy czym nie mam na myśli koczowania na pułapach przez wiele godzin i „patentowania ściany”. Mówię o wstawce z marszu i zrobienie tej Nikodemówki on sightem albo co najwyżej w drugiej próbie.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale uważam, że każdy zdrowy, w miarę silny Polak jest w stanie przejść przez VI.2, a nawet VI.3. Wszystko zależy od liczby prób i jakiejś wrodzonej lub wytrenowanej koordynacji ruchowej. Aczkolwiek jeżeli ktoś wałkowałby w kółko tylko jedną drogę lub jeden zestaw ruchów, to nie zyskałby na uniwersalności na rzeczonych poziomach trudności.

Przy okazji dodam, że od tamtej pory ekiperzy oddali wiele nowych dróg!

Pobierz TOPO Rzędkowice by Dariusz Tim 2017

Nikodemówka

Zaraz po rozbiciu obozowiska, wieczorową już niemal porą przymierzałem się do Nikodemówki, którą to drogę upatrzyłem sobie już dawno temu. Nigdy wcześniej nie było jednak idealnej okazji do zmierzenia się z nią. Nie chcę, byście myśleli o mnie jak o przysłowiowej baletnicy, której spódnica nie pozwala zaistnieć na scenie, ale zawsze dostrzegałem jakieś przeszkody w tym względzie.

1) Poprzedniego dnia razem z Krzyśkiem łoiliśmy Strzegową, ale tamtejsze krótkie VI oraz VI+ uznać należałoby za jedynie namiastki. Bo chcąc pokonać Nikodemówkę, potrzeba nie tylko siły (ażeby wspiąć się na nieco przewieszony filarek), ale i wytrzymałości.

Człek posuwa się tam powoli, od początku będąc nieco uczulonym na ryzyko – ponieważ ów filarek widziany z dołu wydaje się trudny ze względu na to, że jest nieco przewieszony.

2) Po drugie i najważniejsze: nie mogę oprzeć się wrażenie, że Nikodemówka należy do czołówki najbardziej obleganych dróg w okolicy. W sezonie przy ładnej pogodzie zespoły wspinaczkowe ustawiają się pod nią w kolejce, toteż sposobność do nawiązania nowych znajomości emerguje sama z siebie. 😉

Kiedyś, a dziś

wpis z 2020r.

W tym punkcie wlatuje mała dygresja. Otóż kiedy rozpoczynałem swoją przygodę ze wspinaczką, to zdarzyło mi się podejść pod Turnię Lechfora i z bliska przyglądać się ścianie, wypatrując chwytów. Dojrzałem jedynie niewielkie dziurki i wgłębienia oraz nieco wystającym ponad powierzchnię kantów.

Zachodziłem w głowę, jakim cudem ludzie się po czymś takim wdrapują. Przed oczami miałem – jak mi się wówczas wydawało – niemal gładki kamienny mur i sądziłem, że takie coś nie nadaje się do wspinaczki przez podobnych do mnie zjadaczy chleba. Zdawało mi się, że trzeba być albo super wyszkolonym fachowcem albo kimś na wzór filmowych herosów, z takim np. Ethanem Huntem na czele.

Teraz gdy po kilku latach wracam pamięcią do tamtych chwil, to i owo wspomnienie samo nasuwa mi się na myśl. Z tą wszakże różnicą, że świadom jestem postępu, jaki dokonał się w moich umiejętnościach od tamtego razu.

Jeśli wspinasz się od niedawna lub wręcz dopiero stawiasz w tej dziedzinie pierwsze kroki, to uwierz proszę, że wszystko przyjdzie z czasem. Wyczyny, które na ten moment jawią Ci się jako niemożliwe, pewnego dnia staną się typową sztancą – utartym schematem, do którego podchodzić będziesz rutynowo.

Nieteatralne, lecz wspinaczkowe próby

Przekonałem się o tym podczas pierwszej próby, która stanowiła rekonesans. Chciałem zobaczyć, jaki ma charakter, z czym się ją „je” i czym ją można „doprawić do smaku”. 😉 Uznałem, że zamiast soli i pieprzu lepsze będą ekspresy, których kilkanaście rozwiesiłem.

Po dniu spędzonym na Goncerzycy (relacja poniżej) nie miałem zamiaru szarżować od razu tego samego wieczora, więc faktyczne przejście Nikodemówki w moim wykonaniu nastąpiło za drugim podejściem.

W teorii, to na upartego można by tę drogę podzielić na trzy części niczym klasyczną sztukę teatralną i wydzielać antrakty, w trakcie których brałoby się no-hand resta, ale to już byłaby „leciutka” przesada ;-).

Nie namawiam Was do zbyt długiego odpoczynku, natomiast zdecydowanie polecam tę drogę i mam nadzieję, że uda się ją Wam przejść On-Sightem

Ten dwuetapowy egzamin zdawany za jednym zamachem

Uzmysłowiłem sobie ponadto, że świetnym jej dopełnieniem byłaby droga o nazwie Komin Lechfora wytyczona na Turni Lechfora.

Otóż ma odpowiednią długość (zbliżoną do Nikodemówki) i jak to się ładnie zwykło mawiać: trzyma poziom.

Mimo że zasadniczo jest w porównaniu do omawianej drogi nie dostarcza aż takich przeszkód. Oszacowano ją wprawdzie na VI, ale to raczej „miękka wycena”; istotne natomiast są formacje przez nią oferowane.

O ile dominujące w Nikodemówce są: płyta i filarek, o tyle Lechfor sprowadza się do wspinaczki w długim i głębokim kominie. A przeciwieństwie do wielu małopolskich domostw posiadających własny piec, ów “komin” stanowi strukturę bardzo rzadko spotykaną na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Wykoncypowałem sobie, że jeśli ktoś zrobi obie te drogi w jednym ciągu i bez większej zadyszki, to pomyślnie zaliczy egzamin.

Tym samym ustanowi sobie na szóstce (VI) swój prywatny profil wspinaczkowy. I zależnie od poziomu swego ego będzie się mógł nim przed innymi pochwalić. 😉

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 5 Średnia ocena: 5]