Przeżyłem nie jeden moment, gdy – posiłkując się terminem zaczerpniętym od Wojciecha Kurtyki – zaznałem “dżemu”.

Przestrzeń nagle trochę zgęstniała, czułem się jakby coś krępowało moje ruchy.

Trochę mi zeszło z pokonywaniem własnego strachu. Na początku moich przygód używałem jednej prostej techniki – myślę, że z powodzeniem można ją stosować u dzieci, kiedy mają swoje zmartwienia np. sprawdzian w szkole.

Natomiast dla tych starszych czytelników, chcących zanurzyć się bardziej w psychologię “dżemu” zapraszam do tego wpisu: Historia siły Krea

Jak sobie poradziłem z tym dżemowym kleksem?

Postanowiłem przywołać (sięgnąłem po specjalne zaklęcie) smoka, a ściślej smoczycę, którą nazywam żartobliwie Księżniczką Zofią, bo czy smok o takim imieniu może być groźny?

Tak sobie myślę, że mam w sobie smoka. Chyba każdy go ma, tylko wielu z Was o tym jeszcze nie wie, bo ten smacznie sobie śpi, w tej czy innej formie hibernuje.

A ten mój Skurczybyk, nie dość że ma się dobrze, to nawet ostatnio troszę urósł. Ponoć odważny jest nie ten, kto nie odczuwa lęku, ale ten, kto potrafi nad nim zapanować i mimo wszystko zacząć działać.

Ja jeszcze nad swoim smokiem nie panuje w pełni. To dopiero początek naszej przygody. Ale rzucam mu wyzwanie! Przeciwstawiam się! Walczę ze smoczycą, i rośnie we mnie poczucie mocy – sprawczości i kontroli nad ciałem.

W niepojęty dla mnie sposób dokonuje się wówczas przełożenie tej siły na wewnętrzną pewność siebie, na wybuch odwagi, która dodaje mi skrzydeł. Zapewne, na poziomie fizjologii w procesie tym bierze udział adrenalina, ale jej działanie to czysta chemia.

Zatem nadaję swojemu strachu fizyczną formę smoka, ale pozbawiam go wszelkich groźnych cech charakterystycznych. Smok staje się przytulną, małą maskotką,

księżniczką Zofią.

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 4 Średnia ocena: 5]