Odpowiedniemu sfokusowaniu się na tym, co najważniejsze i najbardziej priorytetowe wydatnie pomaga pokora – a ta ostatnia jest nie do przecenienia, zwłaszcza jeśli nasz “rywal” nie jest z tego świata. Mówiąc to, mam na myśli świat ludzkich słabości, pragnień i możliwości. Nieprzejednym antagonistą potrafi stać się pogoda, z którą nikt jeszcze nie wygrał. Owszem, ktoś powie, że przed padającym deszczem, śniegiem czy mrozem można się gorzej czy lepiej zabezpieczyć:
Niemniej jednak ta ochrona bywa złudna, ale na pewno jest tylko do pewnego stopnia. Jeśli przyroda staje się ekstremalnie niesprzyjająca ukończeniu zadania (np. ataku na szczyt), to trzeba się wycofać. Należy pokornie uznać, że góra okazała się nie do przejścia, i uznać za sukces to, że w porę zdołaliśmy się ewakuować, nim np. zmiotła nas ze szlaku lawina lub zdmuchnął wiatr.
Taką samą decyzję we właściwej chwili należy podjąć po to, aby “arena naszych zmagań” – np. górska przełęcz nie stała się nagle miejscem dramatycznej i nierównej walki o przetrwanie.
EGO
Potocznemu rozumieniu terminu “ego” bliżej jednakże do egoizmu, a nader blisko do indywidualizmu. To nie tylko świadomość odrębności istnienia każdego z nas (“ja to ja, a Wy to Wy”), ale przede wszystkim przedkładanie własnych pragnień i potrzeb ponad interesy innych osób (nawet bliskich) oraz odrzucenie na bok czegoś takiego jako “dobro wspólne”.
Postawa indywidualistyczna oznacza faktyczne i przeważające skupienie się na sobie. W wyniku podjętych działań prorozwojowych (dajmy na to np. treningowi, o którym możecie poczytać tutaj:
W głowie po pewnym czasie rozkwita myśl: “jestem lepszy, silniejszy, szybszy, bieglejszy w danej dziedzinie od innych”. Innymi słowy: “ja już osiągnąłem taki pułap umiejętności, takie wtajemniczenie i takie doświadczenie, że na innych mogę patrzeć – nomen omen – z góry”. Nawet jeśli mistrzowski tytuł jest jeszcze przed kimś, to samo uświadomienie sobie własnej klasy na ogół daje człowiekowi masę satysfakcji i korzystnie wpływa na prezentowaną przez niego pewność siebie.
Nawiąże znów do Wojciecha Kurtyki, bo to był dopiero “kocur” :).
Liczy się droga
Przed nadmiernym rozrostem ego ratował go nawyk deprecjonowania własnych osiągnięć. Znacznie bardziej doceniał samą drogę niż fakt zdobycia szczytu.
Tym, co bardziej liczyło, było to poprowadzenie nowej lub pokonanie wytyczonej już drogi wraz z jednoczesnym docenieniem jej jako przeciwności. Nawet jeśli wyzwanie (któremu nasz druh sprostał) okazywało się większe niż przypuszczał, trudności – wręcz niebotyczne, a pogoda “kosmicznie niedogodna”, to i tak Kurtyka nie chwalił się, nie rozpowiadał na prawo i lewo, jaki to z niego kozak.
Po latach Kurtyka napisał w swej książce:
“Nie lubię egocentryzmu, z którym sam z mozołem zmagam się przez całe życie. No i z trudem wprawdzie, ale jakoś sobie radzę: a to się trafi istota ludzka, którą kocham bardziej niż siebie samego i moje ego się rozmywa. A to pójdę w jakąś zabawę na maksa lub w zwariowaną kreację i ego zmywa się skulone. W najgorszym wypadku sięgnę po lampkę wina i dopada mnie samo dobro, a ego podkula ogon i spada.”
Wojtek znalazł wiele twórczych zajęć pomagających mu kontrolować ego:
ciężką, fizyczną pracę w ogrodzie, projektowanie i budowę stylowej siedziby dla swojego przedsiębiorstwa, studia w dziedzinie botaniki i architektury oraz – co najważniejsze – pisanie.
Chcąc stać się po prostu lepszym człowiekiem gór, mam na uwadze następujące rzeczy
Górskie wyczyny nie mówią wszystkiego o Tobie
Nie wolno uzależniać swego poczucia wartości od osiągnięć górskich. Grozi to bowiem “degradacją wewnętrznego systemu motywacyjnego”. W pełni zgadzam się z użytą przez mojego kolegę po fachu metaforą zawartą w zdaniu: “przeszłe sukcesy powinny być jedynie peronami we wspinaczkowej podróży, a ta nie powinna mieć wyraźnego końca”.
Wyzbyć się należy również myślenia życzeniowego (typu: “jaka szkoda, że nie mam dłuższych ramion, aby z łatwością dosięgnąć tamtego chwytu”), bo żadne odwoływanie się do sił wyższych (rytuały, modły, błagania, etc.) nie uczyni danej bryły skalnej przystępniejszą niż jest ona w chwili, gdy się do niej przytulamy. Rozpaczać i narzekać też nie ma co w takich sytuacjach.
Warto przyjrzeć się sobie z boku (w sumie to z góry i z dołu też 😉
Nie powinniśmy marnować energii (również tej “mentalnej” na kurczowe trzymanie się złych nawyków, które niejednokrotnie nasze ego bierze w obronę. Nawet absolutnym mistrzom w dziedzinie wspinaczki zdarzają się (choć oczywiście ileś razy rzadziej niż żółtodziobom) nieperfekcyjne chwyty i niezupełnie ostrożne kroki na szlakach.
Tylko spojrzenie z perspektywy obiektywnego obserwatora na nasz styl pokonywania odległości w pionie pozwoli uświadomić sobie, jakie mankamenty zdarza się nam popełniać. A jeszcze lepiej gdy taka solidna autoanaliza poparta zostanie opinią eksperta.
Nie spoczywaj na laurach (tudzież na lajkach, ani też na tym co “lajtowe”)
Trzeba regularnie opuszczać swoją “wspinaczkową strefę komfortu” (bardzo nie lubię tego sformuowania, często nadużywanego przez róznorakich Coachów) czyli stopniowo stawiać przed sobą coraz wyższe i trudniejsze cele.
Nic tak bowiem nie spowalnia rozwoju umiejętności, jak ponowne przechodzenie tymi samymi, utartymi drogami. Dodatkowo niekorzystny wpływ na dokonywanie postępów ma nazbyt częste “dialogowanie z samym sobą”. Nawet to bezgłośne, toczące się w naszej świadomości dywagowanie o wadach i zaletach danej drogi czy szlaku.
Wszystko, na co sobie warto w tej kwestii pozwolić, to zrozumieć, że wynik podejmowanej przez nas próby może być iście manichejski: albo się uda albo się nie uda. Grunt to mieć na czym, posadzić potem uda 😀
Kończąc dodam, że żaden, choćby największy sukces wspinaczkowy nie uprawnia nas do hurraoptymistycznego myślenia o sobie.
Bo chociaż nie wiem, jak mocno przed lustrem napinałbyś muskuły, albo jak wielką sprawnością ciała wykazywałabyś się, to i tak wobec ogromu gór lub potęgi żywiołów jesteś li tylko “pyłkiem na wietrze”.
Nie chcę tu nikogo sprowadzać do parteru i dusić w zarodku jego ambitnych, górskich pomysłów, ale całe nasze jestestwo to de facto krucha mieszanina kości i tkanek, które nie są niczym ważnym dla pozbawionych celu sił przyrody. Od czasów biblijnych wiadomo powszechnie, że pycha (wyniosłość) kroczy przed upadkiem. A chyba nie muszę dopowiadać, czym zazwyczaj kończą się upadki w górach…
Bądź na bieżąco