Niektórym może się wydać zaskakującym fakt, że Witkowe Skały stanowią jeden z kilkudziesięciu małopolskich pomników przyrody. Ale tylko do czasu, gdy ujrzą to miejsce na własne oczy i sami się zauroczą spacerami po dolinie Szklarki. Owa Szklarka to nawet nie rzeka, a ledwie potok, przepływający obok wsi Szklary koło Jerzmanowic.
Wokół rozciąga się wierzchowina Wyżyny Olkuskiej, która to w najwyższym punkcie nie przekracza nawet 500 m n.p.m. A i czubki Witkowych Skał wyrastają nieco wyżej nic wierzchołki Łysych Skał, które odwiedziłem kilka dni wcześniej z tego oto powodu:
Parking na Witkowe Skały
Dojechać nie jest trudno – wystarczy podyktować nawigacji frazę “Witkowe Skały w Jerzmanowicach” lub kliknąć w ten link Google Maps: https://maps.app.goo.gl/FWgaWfpdv6CHVhu49
Mogący pomieścić około 7 samochodów legitny parking znajduje się po prawej stronie na ulicy Zachodniej. Gdy dotarliśmy tamtego dnia, już nie było szans na jakiekolwiek wciśnięcie się pomiędzy auta. Jednakże nie doszło do tragedii, gdyż ze 30 metrów dalej spostrzegliśmy bardzo szeroki wjazd na pole a nieopodal tabliczkę głoszącą: „Zakaz Parkowania. Teren prywatny”.
Ostatecznie zaparkowałem blisko ulicy, na skraju tego wjazdu, a raczej daleko od tabliczki. Zmotoryzowanych przestrzegam (znacznie łatwiej mieliby rowerzyści, gdy komuś chciało się zapakować szpej do przyczepki rowerowej) przed sporym obniżeniem terenu położonym przy zjeździe z asfaltu. Jeżeli nie zdołacie go ominąć (a nie podróżujecie SUV-em lub terenówką), to liczcie się z groźbą zahaczenia błotnikiem o ziemię.
Pamiętaj tylko o tym, aby zaparkować tak, by nie zablokować drogi i pobliskich pól uprawnych)
Jak już wygramolicie się z auta, to czeka Was podejście znacznie mniej strome w porównaniu do Łysych Skał. Początkowo ścieżka wiedzie przez pole (ślady ewidentnie wskazują na to, że ktoś tam jeździł quadem), a potem zmienia się w las.
Po wyjście z zarośli klarownym szlakiem do przejścia mamy jeszcze jakieś 50 m. A potem już tylko nacieramy na skałę niczym czołg na umocnienia wroga.
Witkowe Skały na Jurze Południowej – raj dla kursantów
Raport z tej “inwazji” rozpocznę od krótkiej strategicznej wzmianki. Otóż na bardzo małym obszarze występuje tam nagromadzenie wapiennych ostańców wyrastających poza linię wyznaczoną przez korony drzew, prawie wyłącznie liściastych. Parafrazując Badyla, bohatera skeczu znanego polskiego kabaretu, można by rzec, że mamy tam „istne skałonarium”.
Do tego różnorakie drogi wspinaczkowe, a najdłuższe liczą sobie po 18 m. Ze względu na ten misz-masz, rejon ten jest zazwyczaj oblegany – również przez kursantów. Byłem tam w sobotę 19 sierpnia i naliczyłem aż 3 kursy, które odbywają się na prostszych drogach – takich, która wycena szacowana jest na III i IV.
O tym, że często prowadzi się tam naukę wspinaczki świadczy chociażby nazwa jednej z dróg: “Nauka spinania (IV)“, której nie sposób przeoczyć. Jest bowiem podpisana (chyba farbą bo raczej nie permanentnym markerem), co samo w sobie należy do rzadkości i warte jest pokazania:
Od tej drogi rozpoczęliśmy nasze obcowanie z Jej Eminencją Witkowością, hehe. I muszę się Wam przyznać , że byłaby to “bułka z masłem”, gdyby nie taki jeden bardzo czujny moment. Oto bowiem mniej więcej w połowie moje dolne kończyny wyczuły taki wyślizg jakby ktoś ten płaską powierzchnię skały masłem wysmarował. Niechybnie to świadczy o tym, że naprawdę wiele nóg tamtędy uczęszczało.
Bukowy Filar
Po tej rozgrzewce skierowaliśmy swe kończyny na “Bukowy Filar (VI)”, który okazał się najwspanialszą z dostępnych tam dróg. Zarówno sama nitka jak i skała, na której jest poprowadzona noszą to samo miano. Niemal od samego początku aż do końca trudności trzymają wspinacza w napięciu, a przez pierwsze etapy idziemy filarkiem. Mniej wprawione osoby mogą odbierać tę drogę za “powietrzną” – lepsze to niż jakby miały postrzegać jako “zapowietrzoną” hehe ;-).
Mając już za sobą środkowe partie, przechodzimy w lewo na płytę, po której biegnie rysa. Uśmiechałem się, posługując się tzw. dilfrem jako “wytrychem” w trakcie pokonywania owej interesującej formacji. Nie ma na niej chwytów, które zaangażowałyby kończyny górne, toteż trzeba się względem niej ustawić bokiem, umieszczając nogi wysoko, a rękami podpierać się gdzie bądź.
Cruxa odnajdziemy tuż przed stanowiskiem, więc śmiało można podsumować tę przeprawę frazą: “koniec wieńczy dzieło”. Nawiasem mówiąc, tę samą technikę („chodzenie Dilfrem”) stosowałem już wcześniej – niebagatelną rolę odegrała chociażby podczas jednej z przygód, które przeżyłem w Paklenicy
Polowanie na Mistrzów
Kolejna szóstka warta rekomendacji nosi miano „Polowania na Mistrzów” i jak ulał pasuje do niej resume „droga jednego ruchu”. Podchodzimy do płyty, która na pierwszy rzut oka wygląda na wyjątkowo gładką. Crux polega na tym, żeby sięgnąć do klamy umiejscowionej nad głową, lecz w tym celu trzeba w pierwszej fazie podejść wysoko na nogach, i bardzo mocno przylgnąć do skały.
Zaraz potem lewa stopa musi odszukać stopień położony nieco wyżej. Toteż wkładając tam nogę, jednocześnie będziemy sie odpychać od płyty. A to oznacza, że chwycenie się tej klamy (raczej marnej jakości) będzie musiało utrzymać nas w linii.
Propozycje piątkowe
Oprócz tych dwóch tamtejsza „witkowość” (czyli „gościnna wyjątkowość”) ma do zaoferowania łatwiejsze propozycje – odpowiedniki powyższych szóstek. Mam na myśli drogi dwie drogi szacowane na V tj. „Mistrzów paździerza” (jej zasadniczy kruks to płyta, ale z dobrymi klamami) oraz „Osiołka Matołka”, na którym również idzie się filarkiem. Żeby sobie tę ostatnią potyczkę nieco utrudnić, proponuję przemieszczać się jego najbardziej odstającą częścią. Uczyni to tę przygodę znów taką nieco „powietrzną”.
Z grona również tych „łatwiejszych” (tak postrzegam nitki za V), wymienić należy jeszcze dwie inne ciekawa formacje.
Pierwszą z nich jest „Sokola Ławka” biegnąca na obok (w prawo) na skale „Ruda i Sokolik”. Rozpoczynamy długą skośną rysa, aż do przewinięcia się za kant z gatunku trochę odpychających, czyli takich, do których się trzeba „przytulić”. Następnie, minąwszy przewinięcie drałujemy prosto w górę i tu występuje punkt zborny z drugą z rzeczonych dróg. Od tego momentu łatwo się idzie, aż do wspólnego dla obu dróg stanowiska.
Tę drugą nazwano „Podwójnym Salutem” (VI) – a wszystko, co można o niej powiedzieć, to że jest czujna na starcie i nie aż tak urokliwa jak te wyżej wymienione.
Zmierzyłem się również z drogą o nazwie „Prosiciutto” na Ptasiej Turni. Lecz odradzam ją Wam, ze względu na spory wyślizg i wysoką pierwszą wpinkę – no chyba że ktoś lubuje się w czujnych startach 😉
Jeśli ktoś się zdecyduje (oby nie żałował), to sugerowałbym Kluczowe trzymanie się raczej prawej strony (patrząc od wpinek), a nie środka – jak to miało miejsce w trakcie mojego przejścia. Podążałem centralnym „korytarzem” prowadzącym do poziomej dużej klamy, lecz to kosztowało mnie „zrobienie bloka”. Już po tym, jak tę klamę chwyciłem, zorientowałem się, że było zbyt płasko na nogi.
Witkowe Skały – podsumowanie
Do gustu przypadła mi liczba tamtejszych skał, która przekłada się na tak miłą nie tylko dla oka różnorodność. Za dwa największe – jak mawiał klasyk – “dodatnie plusy” uznałbym „Bukowy Filar” oraz “Sokolą Ławkę“. Doprawdy równie fajnych i długich dróg to ze świecą szukać na Jurze.
No i same skały otoczone są lasem, dzięki czemu komfortowo można się wspinać latem. Gdyby nie ten tłok, (choć wypada wspomnieć, że przez nas przechodzone drogi łoiła prócz nas tylko jeszcze jedna ekipa), to Jej Eminencję Witkowość należałoby otoczyć nimbem chwały i chronić przed erozją niczym jakiś szczególnie cenny pomnik przyrody.
Natomiast szczerze mówiąc liczba plusów nie jest tak duża jak w przypadku Łysych Skał. Jeżeli macie tylko jeden dzień to lepiej kierować się na Łyse.
Bądź na bieżąco