W obiektywie aparatu Jimmy’iego China, prawie każda lokacja (nawet niekoniecznie górska) zyskuje trudną do opisania wyrazistość, jakąś taką głębię szarpiącą podróżnika za wiecznie niespokojne struny jego duszy. Nie bez kozery ten gość (filmowiec, fotograf, wspinacz i producent) należy do elity dokumentalistów, mimo że zaczynał jako dirtbag (tłum. Gnojek?). Czyli ktoś, to wiedzie bardzo skromny żywot wędrowca imającego się dorywczych prac, i dzięki temu może w pełni poświęcić się swej pasji. W jego młodzieńczych latach była to właśnie wspinaczka). W środowisku górskim Jimmy Chin ma dziś status ikony, a o tym, że zdobył Oskara za Free Solo, to mogły słyszeć nawet typowe lwy kanapowe – tzn. ci, którym wspinaczka jest obca, a góry odległe.
Robiąc to zdjęcie, nie myślałem o jego osiągnięciach. Zależało mi na utrwaleniu lokalnych zmagań, które rozgrywały się w ramach próby skonsumowania “Dania książęcego“. To droga z wyceną M7/M7+, więc na taką „ucztę” wprosić się mogą jedynie najlepsi łojanci. Przy czym i tak nawet oni wdrapują się bez gwarancji, że „posiłek” zjedzą. Muszą sobie bowiem (tak jak widoczny na zdjęciu Piotr Rożek) wywalczyć „miejsce przy stole”. A zamiast twardych łokci i kompletu sztućców, do dyspozycji mają giętkie kończyny i drajtulowy zestaw standardowy.
Z Piotrkiem, członkiem Polskiego Himalaizmu Sportowego, poza oczywistą pasją, łączy mnie przynależność klubowa (KW Kraków). Zanim ujrzałem na ścianie jego nienaganną sylwetkę, usłyszałem odgłos szurania rakami o granit. Przerwałem na chwilę swój wertykalny spacer na Progu Mnichowym (szedłem “Wesołej Zabawy!”). Odwróciłem się, by zobaczyć, kto zacz…i spostrzegłem jego płynne ruchy, które doprowadziły go do tego miejsca. Obiektyw mego aparatu zastał Rożka bujającego się akurat na jednej dziabie, która zapewniała mu chwilową, dostateczną operatywność. On wówczas „na jednej dziabie”, a ja – na jednej linie 🙂
Cóż to było za widowisko!
Trudności polegały wtedy na tym, żeby czekany zahaczyć w skale pod odpowiednim kątem i utrzymywać go przez co najmniej kilka-kilkanaście sekund. Nie można pozwolić, by dziaba wyszła sama – o tym wyłącznie decyduje łojant, nawet jeśli klasyczny z niego dirtbag 😉
Dziabę – niczym małą córeczkę noszoną na rękach – trzeba solidnie w dłoniach trzymać.
Postrzegam to doświadczenie jako cenną lekcję dla siebie. Zdaję sobie sprawę, że muszę nieprzerwanie rozwijać swe umiejętności wspinaczkowe i technikę rejestracji dynamicznych kadrów. Tylko tak zdołam podążać za najlepszymi wspinaczami i uwieczniać ich boje na fotografii.
Bądź na bieżąco