Czy Pan się kiedykolwiek denerwuje? Pyta mnie Ratownik, który zrobił powyższe EKG.

– Tak, pewnie, a czemu?

– Bo Pana serce bije 47 ud/min.

– A bo czuje się jabym przyjechał na wakacje (śmiech).

I trochę tak było. W końcu zabieg odbywa się planowo z wyprzedzniem, jeść dają, sprzątać nie trzeba, za to można poznać nowe osoby. Po wielu nieprzespanych nocach z powodu narodzin córeczki taka alternatywa faktycznie wygląda jak “all inclusive“.

„Torbiel Bakera” poza medykami wiedzą o niej mają na ogół tylko ci, których ona jakoś bezpośrednio dotyczy.

Torbiel Bakera

Otóż w dużym skrócie, to taki „wyciek oleju z powodu pękniętej uszczelki”. Ów wyciek powoduje, że oleista zawiesina wydostaje się na zewnątrz, do wolnej przestrzeni – w tym wypadku do mojego stawu kolanowego. Przy większym wysiłku pojawia się coś na kształt guza pod kolanem, bo tego płynu jest zbyt dużo, aby mogły go wchłonąć inne tkanki.

Może dopaść każdego (back)pakera…kłopotliwa torbiel Bakera

To dolegliwość, której nie należy lekceważyć. Bo nieleczona może doprowadzić do zniszczenia stawu i w konsekwencji – do jakiejś postaci częściowego kalectwa. Dla kogoś takiego jak ja, kto nie wyobraża sobie życia bez przemierzania świata i zdobywania szczytów, to byłby scenariusz tragiczny.

Mniejsza o to, fakt faktem, że ostatnimi czasy ta dolegliwość zaczęła mi doskwierać. Noga szybciej się męczyła, jakby była kontuzjowana. Zdaje sobie sprawę, że lat mi przybywa, stawy się zużywają, (zwłaszcza, że ja wcale się nie oszczędzam), więc uznałem, że warto coś z tym zrobić.

Podjęciu tej decyzji sprzyjał fakt, że w pewnym sensie jestem na “tacierzyńskim” (pracujący tatuś kilkutygodniowego berbecia) – w chwili pisania tych słów dobiega końca drugi miesiąc bez wspinaczki, coraz mocniej tęsknię za wypadem w Tatry…a więc nadszedł czas, aby zadbać o siebie.

Aby zapomnieć o torbieli, do sakiewki sięgnąć trzeba 😉

Na darmowy (czyt. NFZ) rezonans magnetyczny musiałbym czekać ponad 3 miesiące, toteż wyciągnąłem zaskórniaki i zrobiłem go prywatnie w Sanoku. Potem tylko trzy tygodnie oczekiwania i voila – zakosztowałem szpitalnych perypetii przy okazji zabiegu uszczelnienia kolana.

Ale tym razem: bach! niespodzianka! – spotkały same pozytywne doświadczenia. Miały one miejsce w Lesku, które nazywam bramą do Bieszczad – przez wzgląd na fakt, że jest ostatnia większa miejscowość w tym rejonie.

Z początkiem września 2024 roku wylądowałem zatem w tym samym szpitalu, w którym na świat przyszło nasze dziecko. Moja żona nie zgłaszała żadnych zastrzeżeń podczas pobytu w tym ośrodku zdrowia, więc możemy go z pełną odpowiedzialnością polecić. I to pomimo tego, że koniecznością był dojazd z Krakowa, w którym żyjemy na co dzień. Natomiast z Bieszczad wywodzi się (i nadal tu zamieszkuje) najbliższa rodzina Patki. Zależało nam, aby być blisko nich i zarazem, aby oni mieli blisko do córki i wnuczki.

Jak wygląda zabieg Torbieli Bakera?

Sam zabieg trochę mnie zaskoczył – oczekiwałem mało inwazyjnego, szybkiego działania, przy znieczuleniu miejscowym. Jedno- lub co najwyżej dwudniowy pobyt był przeze mnie spodziewany, a całą tą „operację” postrzegałem jako coś w rodzaju „naprawy uszczelki w aucie”, tyle że w odniesieniu do „ulepszenia swojej biomaszynerii”. Nie uległem bowiem wypadkowi, a samej dysfunkcji związanej z występowaniem torbieli Bakera nie należy traktować jak choroby – to raczej naturalnie pojawiająca się u niektórych kontuzja.

Finalnie mój pobyt w szpitalu zamknął się dokładnie w 3 dobach, otrzymałem znieczulenie zewnątrzoponowe, a od samego cięcia do zszycia upłynęło około 40 minut. Tuż po zabiegu człek jest nieco otępiony, dziwnie się czuje i przez 6-7 godzin nie ma czucia w dolnych kończynach. Można się zatem przekonać na własnej skórze, jak funkcjonują osoby niepełnosprawne ruchowo, które np. w wyniku przerwania rdzenia kręgowego nie są w stanie poruszać nogami.

Wydało mi się to czymś strasznym, potem jeszcze przez kilka kolejnych godzin nie byłem w stanie oddać moczu, dopiero nazajutrz wszystko zaczęło wracać do normy. W trakcie następnej doby (nie mogąc w pełni wyprostować nogi) nieomal czułem proces gojenia się rany, a z każdą kolejną godziną dochodziłem do pełni sił.

Dzień po wyjściu ze szpitala moje ciało funkcjonowało już na tyle dobrze, iż mogłem się przemieszczać bez kuli. A następnego dnia odbyć zwykły trening na chwytotablicy. W momencie publikacji tego materiału (druga połowa września), już tylko mój umysł pamięta o tej krótkiej przerwie w aktywności fizycznej.

Po zabiegu pozostały jedynie 4 szwy. Doktor wraz z zespołem wykonali kawał solidnej roboty!

Kojarzycie te słynne śmieszne memy z „chorym” facetem, dla którego zwykła grypa stanowi pretekst do zastanowienia się nad swoimi dokonaniami życiowymi w obliczu nadchodzącego kresu żywota? 😉

Trochę idąc tym tropem, a trochę dla beki chciałem sobie zrobić jakieś „mroczne zdjęcie” tego kolana, na którym byłoby widać moją niedolę, ale nici z tego wyszły. Dla chirurga to najpewniej musiała być bułka z masłem, a dla mnie jako pacjenta: jedynie kilkudniowe L4 zakończone sukcesem i satysfakcją, że mam możliwość (i korzystam z niej w stopniu większym od typowego Polaka w moim wieku) usprawniania własnego ciała nie tylko poprzez trening, czy dietę.

Ale tak naprawdę nie o tym miał być ten wpis, a o swoistym przewartościowaniu, jakie dokonało się w mojej głowie. Powyżej opisane okoliczności stanowią jedynie tło kontekstowe: Wam – odbiorcom mojego bloga – pozwalają zorientować, na jakim etapie życia i rozwoju osobistego jest ten człowiek przed 40-tką, który opowiada poniższą historię.

Ciąg dalszy tutaj: Historia Mietka z Bieszczad

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 2 Średnia ocena: 5]