Skoro nadeszła zima (również na nizinach, bo chyba cała Polska odczuła już atak nieznacznego zimna, śniegu i ciemności zapadającej już przed 16.00), to warto wiedzieć co z tym fantem zrobić w kontekście wspinaczki.
Mój wybór padł zatem na Drogę Głogowskiego, która oferuje techniczne trudności przez pełne 2 wyciągi. Wyciąg trzeci wyprowadza już na grań, stanowiąc de facto przechadzkę w prostym teren na szczyt.
Z rzeczoną drogą już miałem do czynienia, więc na początek warto zapoznać się z tym materiałem:
a potem wrócić do lektury traktującej o nauczce, którą przyniósł nam ten grudniowy dzień.
Droga Głogowskiego dobrą nauczką na przyszłość
Przede wszystkim zastaliśmy na miejscu spore depozyty śniegu. Już w trakcie podejścia przyuważyłem, że nikt tamtędy nie schodził ani nie wchodził. Tego dnia nie napotkaliśmy żadnych zespołów wspinaczkowych, cały szlak mieliśmy tylko dla siebie. Zorientowałem się, że niechybnie oznaczać to będzie odkopywanie chwytów i odgarnianie śnieżnych usypisk z drogi.
Aura dopisywała – owszem było zimno, ale na szczęście bezwietrznie. Zdecydowaliśmy się na wymarsz z przekonaniem, że jak zwykle: „damy radę, źle nie będzie”. Z wynajętej w Zakopanem kwatery wyruszyliśmy o 5:20, najpierw do Kuźnic, a potem do Murowańca na śniadanie niebieskim szlakiem przez Boczań.
Istotną nowością w artykule, który czytacie, jest wkład Kacpra. Pomyślałem bowiem, że skoro tak wiele się działo, to warto wzbogacić jego opinie o mój komentarz. Mam przy tym nadzieję, że spisane przez nas obu błędy i przemyślenia stanowić będą dodatkową wartość również dla kolejnych pokoleń wspinaczy.
Zimowy szereg błędów na Drodze Głogowskiego – tym razem Kacper mówi, a ja tylko dopowiadam
Kacper relacjonuje (gruba czcionka), a ja pozwolę sobie niektóre z jego wniosków, opatrzeć komentarzem.
A jak to wyglądało z mojej perspektywy? Ujmę w punktach charakterystykę tej wyprawy:
Plan był z grubsza dobry, moim zdaniem można by pokusić się o odrobinę wcześniejsze wyjście (wyszliśmy z zako 5:20) – co dałoby nam więcej podejścia po zmroku (przed świtem?) – ale za to większy bufor za dnia
1. Podejście i zlokalizowanie drogi poszło sprawnie 🙂
2. Szpejenie się itp., wszystko spoko – zabrany ekwipunek w mojej ocenie wystarczający.
Nic dodać, nic ująć. Lub „so far, so good” – jak to się mawia poza naszym polskim podwórkiem. 😉
3. Termicznie – ubrania itp wszystko spoko – ja sam trochę za późno się ubrałem, niby wiadomo że będzie zimno na stanie, ale byłem na tyle rozgrzany podejściem że to zbagatelizowałem, a zmarzłem momentalnie 🙁
– co było błędem, na szczęście w sumie nie jakimś kluczowym, po prostu się ubrałem i było mi ciepło
Od siebie dodam jeszcze, że często zwracam uwagę na tę przypadłość: w chwilach, gdy przestajemy się ruszać (nawet kiedy jest nam ciepło), trzeba od razu zakładać na siebie puchówkę (a jakże!) trzymaną w plecaku. Zasada ta dotyczy także prowadzącego, który po skończonym wyciągu, będzie się szykować do asekuracji partnera.
4. Trudność drogi dla mnie graniczna, dużo trudniej nie dałbym rady, zwłaszcza, że crux imho był na trawersie gdzie nie bardzo jak było A0ować.
Tymczasem za ten oficjalny kruks trzeba uznać zacięcie na końcu pierwszego wyciągu. Rzeczone zacięcie było oblodzone, dzięki czemu dziaby siadały jak złoto. Gdy robiłem tą drogą na kursie taternickim (moim instruktorem był Damian Granowski), doświadczyłem większych kłopotów z przejściem. A wtedy droga była sucha, czyli bardziej drajtulowa. Finalnie, dla mnie to ten trawers okazał się znacznie trudniejszy (ze względu na zalegające pokłady śniegu), choć cechuje go niższa wycena.
Trzeba Wam jeszcze wiedzieć, że na tym zacięciu Kacprowi zamarzły palce (czyli najpewniej nastąpiła centralizacja krążenia) Można temu zjawisku zaradzić poprzez luźniejsze trzymanie dziaby. Na to, jak krew krąży w naszym ciele, wpływ ma również samopoczucie – dodatkowy stres nie stanowi czynnika sprzyjającego.
5. Czas przejścia – no cóż – był długi- tempo wolne – droga zasypana, mnóstwo szukania chwytów, stopni- plus szybka trójka która jednak taka szybka nie jest – imho po pierwszym wyciągu już było wiadomo, że nam się zejdzie, ale imho decyzja o kontynuacji nie była jakaś błędna, czy niebezpieczna.
Na pierwszym wyciągu spędziliśmy 2 godziny – dwukrotnie dłużej niż powinniśmy według tego, co mówiła rozpiska. Droga Głogowskiego zapewnia wiele możliwości wycofania się, dlatego przy dopisującej pogodzie, kontynuowaliśmy.
6. Decyzja o wycofie po 3 – cim wyciągu jak najbardziej słuszna i tez jednomyślna – to co tutaj bym poprawił to:
a) przy tej ilości szpeju który mieliśmy to jeden malion nie robił by różnicy wagowo a jak widać by się przydał.
Taki przyrząd zmniejsza tarcie i lepiej zjeżdżać z maliona niż bezpośrednio z repa. A przy tej ilości szpeju, to dodatkowe nawet 50 gram, nie robi różnicy.
Zresztą wrzucę taką zabawną anegdotkę: maliona miałem w dłoniach przed wyjściem z domu i odłożyłem na półkę, uznawszy że nie przyda mi się. Po prostu scenariusz tej wyprawy nie przewidywał zjazdów – zwieńczeniem tej drogi jest wierzchołek, z którego spokojnie można zejść.
b) propozycja zjazdu z jednego punktu imho jest kontrowersyjna zawsze i należy taką decyzję podejmować w absolutnej ostateczności, ewentualnie z metrowego drzewa itp, jest mnóstwo porad na ten temat, zasada 12 punktów, seRene – gdzie R oznacza Redundant XD itp, nie ma za bardzo powodu żeby to łamać -żeby nie było, nie zjeżdżaliśmy z jednego punktu 😛
Pierwotnie miałem taki zamysł, gdyż gruby korzeń „pancernej kosówki” jawił mi się bardzo solidnie, a drugi punkt zapięliśmy na blisko znajdującym się cieńszym konarze. I proszę mi tego „pancernego” skojarzenia nie wypominać w komentarzach: swego czasu wystarczająco dużo w mediach pisało i mówiło się przecież o „pancernej brzozie” 😉 Finalnie zatem, nasza lina zjazdowa przechodziła przez 2 punkty, a nie jeden.
c) dłuższe repiki pozwalałyby na lepsze rozłożenie sił na punktach, my w zasadzie zjechaliśmy triangle of death, co w mojem opini było lepsze niż z jednego punktu, no ale nie oszukujmy się ideałem też nie jest (patrz malion)
Prawdą jest, że dwa punkty, na które tak się metodycy uparli, spowodowały niekorzystne kąty między liną a punktami przypięcia. Wyniosły one 90 stopni, a to oznacza, że cały ciężar człowieka naciskał z pełną siłą w każdym punkcie. Siła skierowana w dół nie była rozdzielona na pół po równo, każdy punkt musiał wytrzymać całkowitą wagę wspinacza wraz ze szpejem.
d) na jdenej z lin w trakcie zjazdu nie było węzełka – o czym wiedzielśmy i pamiętaliśmy, nie chciało się wciągać 60 m liny wiązać węzełka – więc zjechaliśmy (w zasadzie Ty) bez jednego węzełka – statystyka nie lubi takich decyzji – było mniej marznięcia – następnym razem dopilnuje, żeby ta końcóweczka nie uciekła (lina była cały czas zabezpieczona – więc tutaj był luz)
A no właśnie: węzełka brakowało! Dlatego też zdecydowałem się zjechać jako pierwszy, żeby zawiązać go. Sprzyjał nam fakt, że teren nie należał do trudnych. Musicie wiedzieć, że ten zjazd nie odbywał się w pionie – w dużej mierze sprowadzał się do stabilizowania w trakcie obniżania się po płaszczyźnie opadającej w dół pod kątem 45 stopni.
e) wydaje się, że w którymś momencie zdjąłeś stoper z liny, statystyka nie lubi takich decyzji
Tak, zawiązałem jedna pętelkę więcej na „blokerze”, żeby było większe tarcie, spodziewając się, że lina będzie oblodzona. Pragnąłem mieć większą kontrole, jednakże okazało się, że finalnie czułem zbyt duże tarcie więc się zatrzymałem. A uczyniwszy to, skróciłem bloker o to jedno owinięcie liny, żeby płynniej zjeżdżać. W innym terenie (nie tak łatwym) nie odważyłbym się tak postąpić. Wszakże prawdę mówiąc, powinno się unikać takich akcji podczas zjazdu.
7. Ogólnie wydaje mi się, że nic fundamentalnego nie odwaliliśmy – natomiast ogólne zasady troszeczkę tu i tam zostały nagięte, a w sumie bez wyraźnego powodu – ja wpisuje do zeszyciku – bo jednak imho powinniśmy mieć wszystko ograne z redundancją i zapasem, rzadko pojedynczy błąd doprowadza do wypadku, dopiero ich kumulacja, więc jeśli mamy reduntancję to wszytko powinno być OK
Gdyby nie wycof w prawo, to możliwy byłby wycof łatwym terenem w lewo o czym byliśmy z Maćkiem świadomi – więc kontynuacja drogi nie była by końcem świata, na pewno była by gorszą decyzją (no i powrót autem już chyba nie wchodziłby wgrę, może podłoga w KRK?)
Rzadko bowiem pojedynczy błąd prowadzi do wypadku – dopiero kumulacja pomyłek wywołuje tragiczne skutki. Mieliśmy – jak ja to nazywam – redundancję, czyli nadmiar zabezpieczeń, toteż nie czuliśmy, że „balansujemy na krawędzi”.
Podjęliśmy słuszną decyzję o wycofie, ponieważ teren przed nami nie był nam znany. Dodatkowo zastała nas noc. Przez cały czas wypatrywałem tego żlebu i miałem baczenie na to, w jakiej znajdujemy się od niego odległości. Upewniałem się w ten sposób, czy damy radę zjechać na jednej długości liny (60 m). Ostatecznie udało się
A co jeśli uparlibyśmy się, żeby wdrapać się na ten wierzchołek? Kryształowej kuli nie mam, ale sądzę, że jakimś sposobem ukończylibyśmy tę drogę – i otwartą pozostałaby kwestia, jak wyglądały tam depozytu śniegu, aby przez nie przejść o własnych siłach. Zjazd do tego żlebu wydawał się pewniejszym rozwiązaniem, a przy tym mniej energochłonnym.
8. No i sanki – po tej drodze obiecałem sobie sanki do ciągania szpeju i tak zrobię.
Popieram. Zimą to prawie zawsze lepsza opcja: drałować z Brzezin do Murowańca z sankami na sznurku i to właśnie na nich trzymać swoje graty. Kręgosłup i okoliczne mięśnie podziękują; ja też będę musiał o tym pomyśleć, bo mnie te kilogramy na plecach mordują niepotrzebnie.
9. Na plus +oczywiście każdy z nas (nie jak niektórzy nawet bardziej zaawansowani wspinacze – miał lawinowe ABC). Przykładowo w sobotę ziomek na buli pod rysami spowodował lawinę i zjechał z lawiną
A na koniec żeby nie było, że tylko wypominamy sobie błędy i niedociągnięcia, wypada wspomnieć o pozytywach. Pierwszy to ten, że w ogóle zdecydowaliśmy się ruszyć tyłki z domów i nie spędzać tego weekendowego dnia na kanapie ani na zakupach w galerii handlowej. Drugi – że każdy z nas miał w plecaku lawinowe ABC – a nie jest to normą nawet u bardziej zaawansowanych taterników.
W tych warunkach jakie zastaliśmy, ów zestaw to konieczność, a nam dodatkowo sprzyjał los: żleb, do którego zjechaliśmy, okazał się stabilny.
Bądź na bieżąco