Życie to coś pięknego, niepowtarzalnego (kojarzycie okrzyk YOLO? 😉 – coś, co dzieje się TU i TERAZ. To coś, co miało swój początek i co będzie mieć swój koniec. I co trwa zdecydowanie za krótko, nawet jeśli należy się cieszyć z faktu, że postęp cywilizacyjny zasadniczo wydłuża średnią długość życia.
Nietypowy test drogowy i co z niego wynikło?
Rozmawiałem z bliską mi osobą, która w trakcie ostatnich kilku tygodni czuła się bardzo źle. Już wcześniej doszły mnie słuchy, że przechodzi depresję – teraz miałem sposobność usłyszeć o tym na żywo. Powiedziała mi, że ten ciężki okres wciąż trwa i jest wysoce niezadowolona z siebie, tkwi w jakimś głębokim dołku psychicznym.
Tłem dla tej naszej rozmowy była jazda autem, podczas której momentami żartowaliśmy i śpiewaliśmy wspólnie piosenki nadawane przez radio. Postanowiłem przeprowadzić eksperyment, „niespodziewanie dla pasażera” dodać gazu i wyprzedzić auto jadące przed nami (zazwyczaj jestem z tych, co wleką się na drodze ponieważ to, czy dojadę do celu kilka minut wcześniej czy później, nie ma dla mnie znaczenia.. Dla mnie to nic nadzwyczajnego, ot zwykły manewr jaki każdy z kierowców od czasu do czasu wykonuje.
Zredukowałem bieg, zwiększyłem prędkość, a z naprzeciwka w oddali jechało inne auto. Silnik dość gwałtownie zaczął pracować na wysokich obrotach, dało się słyszeć jego nagły ryk, a mój pasażer zrobił „wielkie oczy”. Wtedy płynnie dokonałem zdecydowanego manewru wyprzedzania wozu jadącego przed nami. Potem oczywiście z powrotem znalazłem się na właściwym pasie. Osobie, którą wiozłem, zadałem pytanie:
– A co czujesz teraz?
– Czuję, że żyję.
Taka odpowiedź przypadła mi do gustu o wiele bardziej niż wcześniejsze wypowiedzi o jednoznacznie dołującym wydźwięku.
– To dobrze. Zapamiętaj to uczucie i wracaj do niego zawsze ilekroć poczujesz się źle.
Potem gdy opowiedziałem o tym doświadczeniu innej bliskiej mi osobie (z której zdaniem muszę się liczyć), to otrzymałem za to „ochrzan” (skwitowano to poglądem, że „jestem głupi”) i taką reprymendę uznałem za coś oczywistego.
Aczkolwiek w głębi wiedziałem, że ten manewr przyniósł ze sobą również pozytywny skutek. Odniosłem wrażenie, że moja „wiadomość” dotarła do umysłu osoby z depresją.
Pokonać depresję
Niejako na marginesie tych rozważań dodam, że większość psychologów specjalizujących się w pomaganiu takim pacjentom zaleca im stworzenie wokół siebie tzw. układu wsparcia. Jego trzonem powinno być niewielkie grono najbardziej zaufanych osób, do których to ludzie chorujący na tę przypadłość zawsze mogą się zwrócić.
Chociażby np. w celu znalezienia kogoś, kto je wysłucha i nie będzie przy tym patrzył na zegarek ani też rozkładał rąk w geście bezradności. U cierpiącego na permanentne przygnębienie pojawia się bowiem świadomość zobowiązania względem zdrowego przyjaciela. A jak przekonuje chociażby John Preston w książce pt. „Pokonać depresję” – owo zobowiązanie na ogół przeradza się w mobilizację do działania i zwiększa u chorego poczucie sprawczości.
Wykorzystuj górskie podróże, by poczuć się lepiej!
Życie wymaga od nas, abyśmy odzyskali chociażby elementarne wrażenie kontroli nad tym, co może przynieść nam przyszłość. A ponieważ los zazwyczaj nie daje nam jasnych sygnałów w kwestii rozwoju sytuacji, to warto przyjąć za pewnik, że „aktywny tryb życia zmniejsza przygnębienie”.
Jeszcze więcej radości i poczucia, że „oto żyję pełnią życia” przynoszą nam podróże, w szczególności te odbywające się w pięknej scenerii gór i obcowaniu z majestatyczną przyrodą.
Zachęcam do nich wszystkich tych, którzy mają wrażenie, że aktualnie znajdują się w dołku. Podobny pogląd wyraził kilka dekad temu, słynny amerykański pisarz-noblista John Steinbeck, mówiąc:
„Zawsze uważałem, że góry są doskonałą metaforą naszego ludzkiego życia. Musimy się na nie wspinać. Musimy się starać, aby dotrzeć na szczyt, i musimy świętować nasz sukces, gdy już to zrobimy.”
Świętujmy jednakowoż te sukcesy w sposób odpowiedzialny – bez wprowadzania się w stan upojenia lub odurzenia. Tudzież doceńmy każdy dzień, który mamy okazję przeżyć wśród bliskich – tych wciąż żywych, którzy nie doprowadzili do ruiny tak cudownego daru, jakim jest ich egzystencja w obecnej rzeczywistości.
Uważam, że ta anegdota z “wyprzedzaniem depresji” to zaledwie (nomen omen) wierzchołek góry lodowej – jeśli chodzi o terapeutyczne działanie gór. Od wieków bowiem “sanatoryjne” pobyty w górach (to nie przypadek że wiele uzdrowisk, tężni i solanek znajduje się na terenach górzystych) przyczyniały się do poprawy zdrowia fizycznego.
O wpływie gór na nasz mental health
Natomiast wciąż stosunkowo niewiele wiadomo o tym, jak bardzo aktywne wizytowanie obszarów położonych powyżej umownych 500 m n.p.m. lub 2000 stóp (anglosaskie dolne kryterium uznania danego rejonu za górski) przekłada się na leczenie duszy – zarówno jej niedoskonałości jak i poważniejszych dolegliwości, z permanentną melancholią lub nawet lekkim stanem depresyjnym włącznie.
Moim zdaniem zazwyczaj ma ono zbawienny wpływ, a liczne przykłady chociażby osób niepełnosprawnych wchodzących z asystą lub czasem wręcz wnoszonych na niekoniecznie zaraz wysokie szczyty najdobitniej pokazują, że tak jest w istocie. Zakończone sukcesem “wyzwanie” rzucone człowiekowi przez górski masyw, drogę wspinaczkową lub dłuższy szlak na pewno w jakimś stopniu (każdy indywidualnie go sobie “wyskaluje”) podbuduje nasze samopoczucie i pozytywnie wpłynie na naszą pewność siebie i całościowo ujmowany tzw. mental.
Dzieje się nie tylko z potrzeby przeżywania przygód (zdaje mi się, że to immanentna cecha natury ludzkiej), ale również dzięki temu, że tego rodzaju “chrzest bojowy na ogół po prostu mile łechce nasze ego – przy okazji polecam lekturę tego materiału:
Górskie sprawdziany wywołują zmianę perspektywy
Sam zresztą zauważyłem po sobie, że odkąd wykształciłem w sobie górską pasję (której owocem jest m.in. ten blog, który macie przyjemność czytać) to stałem się spokojniejszy i znacznie bardziej niż kiedyś potrafię docenić dar życia, tej kruchej i krótkiej cudowności.
Sądzę, iż powodem takiego stanu rzeczy są częste “przymiarki samego siebie (dokonywane przecież na własne życzenie) do trudów, jakie niesie ze sobą górski sprawdzian.
Kiedy bowiem znajdziemy się w zagrażającej zdrowiu lub potencjalnie nawet życiu sytuacji, to zaczynamy mocniej doceniać to, że żyjemy. Jak wykazał eksperyment z autem, dotyczy to nawet tych, których obecnie trapią problemy diagnozowane zaliczane przez lekarzy do stosownych kategorii ujętych w klasyfikacji ICD-10.
Przyznam się, że czasem zdarzało mi się w myślach odmawiać zdrowaśki lub wręcz uporczywie domagać się w duchu interwencji sił ponadnaturalnych, zdolnych wybawić mnie i moich kompanów z opresji. I potem, kiedy już wracałem szczęśliwie do domu, to wielokrotnie łapałem się na tym, że wszystkie te “codzienne”, zwykłe kłopoty przestają de facto wywoływać ból dupy – co najwyżej mogą chwilowo wytworzyć ścisk pośladków ;-).
Oceniam, że co do zasady należy je uznać za zwyczajne perypetie – ot taki ledwie “pikuś”, nad którym nie ma się co rozwodzić.
Od pewnego czasu o wiele łatwiej niż kiedyś jest mi przechodzić nad nimi do porządku dziennego i nie wściekać się o pierdoły. Szkoda mi na to czasu, a odkąd mieszkam pod jednym dachem z Patką, to mam kogoś, kto niekiedy (od wielkiego dzwonu, nie częściej – serio ;-)) mi ciśnienie podnosi i testuje wytrzymałość moich nerwów. A te ostatnie to – nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coraz bardziej stają się „stalowe” i mam nadzieję, że nie zardzewieją na starość.
O życiu w “teraźniejszości”
Chodzenie po górach nie tylko mi umożliwia zachwycanie się prawie dziką przyrodą – te wszystkie “ochy i achy”, a wspinanie się dodatkowo jeszcze silniej umieszcza moją uważność w teraźniejszości danego miejsca.
Mając w sobie dany zapas sił i określoną formę fizyczną zastaję je bowiem w konkretnym czasie i w aktualnym stanie pogodowym. I wtedy na ogół o niczym innym nie myślę, mentalnie separuję się bowiem od całej tej poza-górskiej egzystencji.
Nie potrzebuję do tego wyjątkowo ekstremalnej wspinaczki. Każdy z nas (vide powyższa dykteryjka z wyprzedzaniem) potrzebuje odmiennych bodźców, różnego ich nasilenia oraz nieco innej ich częstotliwości. Niekiedy doprawdy niewiele trzeba, żeby znaleźć się w “teraźniejszości” i uświadomić sobie jak bardzo zależy nam na dalszym trwaniu własnego życia i jego poprawie.
Howgh. 🙂
Bądź na bieżąco