Tatrzańskie wieżowce mają to do siebie, że te najwyższe leżą na pograniczu słowacko-polskim. Z jednej strony niby więc oddzielają oba te kraje, z drugiej zaś wypełniają na “szerokość” graniczną linię. Linię, która – jeśli narysować ją na mapie – jest przecież jednowymiarowa, gdyż ma tylko długość.
Tak to już jest z granicami państw, że o ich szerokości można mówić jedynie wtedy, gdy o ich przebiegu stanowi np. akwen lub ciek wodny (morze, rzeka, bagna itp.) lub jakaś naturalna struktura geologiczna (np. przełęcz, szczyt, kanion, wąwóz itd.) W innych przypadkach to człowiek w sposób całkowicie sztuczny (a niekiedy wręcz wirtualny) ustanawia jakąś linię (fizycznie stawiając płot, mur lub zasieki) i nazywa przylegające do niego z obu stron tereny np. Włochami lub Szwajcarią. Tak jest też m.in. w Alpach, w których nie tak dawno byłem:
Kozi Wierch – z grona tych wysokich i wybitnych – cały tylko “nasz” 😉
W niemal każdym przewodniku możemy wyczytać, że Kozi Wierch jest “najwyższym (2291 m n.p.m.) w całości położonym na terytorium Polski szczytem o zauważalnej wybitności”, a więc górą, którą dla nacjonalistycznie myślących Polaków powinna mieć szczególne znaczenie.
Ja tak na nią nie patrzę, czuję się obywatelem świata, i w ramach przebywania poza domem (wiecie: podróże małe i duże 😉 lubię świat zwiedzać, a granice przekraczać, nie poświęcając zbyt wiele uwagi barierom o charakterze administracyjnym. Tak samo mogę docenić urodę “naszych” gór, jak i każdej obcej, która z jakichś tam względów będzie dla mnie stanowić wyzwanie
Czy szlak na Kozi Wierch jest trudny?
Taka np. Górka Szczęśliwiecka lub nawet Kopiec Kościuszki raczej nie należą do trudnych, aby chciało się na nie wyprawiać. A jeśli znacie kogoś z Warszawy lub Krakowa, komu pod względem stylu życia bliżej do kota-kanapowca, to śmiało możecie go namawiać, aby w wolnej od innych zajęć chwili, zechciał ruszyć cztery litery z fotela i na początek zdobyć oba “wzniesienia”.
Od czegoś przecież trzeba zacząć, a w ramach takich “łatwych” wycieczek, niechby którymś z jego następnych “skalpów”, był właśnie Kozi Wierch. Najpewniej będzie ukontentowany własnoręcznie zrobionymi zdjęciami przedstawiającymi rozległą i przecudną panoramę z tego wierzchołka.
Znacznie łatwiej idzie się latem, gdy słońca żar roztopi zalęgające płaty zamarzniętej wody, więc jeśli zależałoby Wam na “dodatkowych trudnościach” (wiele osób nie lubi mieć zbyt prosto, w końcu to bądź co bądź – dosłownie i w przenośni – “droga pod górkę ;-), to wybierzcie zimową porę na tę przygodę.
Historia Koziego Wierchu
Po raz pierwszy w oficjalnych dokumentach dotyczących Tatr miano Koziego Wierchu pojawiło się w 1851 roku i jak można się domyślić zjawisko regularnego tudzież masowego wypasu kóz na pewno zaważyło na zmianie nomenklatury. Dawniej bowiem mieszkańcy Doliny Gąsienicowej (spośród których wielu trudniło się pasterstwem) nazywali ten masyw Czarnymi Ścianami.
Anegdota czarnej dziury
W tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję, z której treścią możecie śmiało podyskutować w komentarzach pod tym tekstem. W ramach ciekawostki, którą uświadomiłem sobie, gdy w myślach zestawiłem dwie frazy: (Black Walls i black holes – wymowa obu jakże podobna, a znaczenie…na pierwszy rzut oka zupełnie odmienne…ale jako miłośnik trekkingu widzę w obu tych strukturach geograficznych duże podobieństwo. Już tłumaczę, jakie: otóż Kozi Wierch (dawniej znany jako Czarne Ściany) skutecznie przyciąga wielu turystów, również tych “niedzielnych”, raz do roku zaglądających na Podhale.
Cybernetyk powiedziałby, że jest ów szczyt dobrym przykładem ATRAKTORA czyli obiektu przyciągającego materię (w tym przypadku ożywioną, dwunożną i myślącą ;-). W takim ujęciu czarne dziury to najskuteczniejsze ATRAKTORY w całym, znanym nam wszechświecie (ponieważ wszelką materię – ze światłem włącznie przyciągają najmocniej, w sposób wręcz doskonały). Przyjmując jaki punkt widzenia, oba te czarne twory można umieścić w tym samym zbiorze, czy jak kto woli – kolokwialnie mówiąc – wrzucić do jednego worka. A propos worków:
Swoją drogą to byłby niewiarygodnie ciężki wór :).
Jak pewnie wiecie, czarne dziury należą bowiem do najmasywniejszych obiektów kosmicznych, przy których masa góry takiej jak ta, do zdobycia której Was zachęcam w tym artykule, jest nieporównywalnie mała. Jak mikroskopijna: czy jak ziarnko piasku wobec bezkresu Sahary? A może kropla wody względem Morskiego Oka?
Fizycy i matematycy oczywiście mogą się “bawić” potęgami liczby 10 i wyliczać z jakimś tam marginesem błędu owe miliardy miliardów, przez które należałoby pomnożyć szacunkowy ciężar masywu Koziego Wierchu, aby zrównoważyć go z szacunkową masą choćby tylko jednej jedynej “malutkiej” czarnej dziury, ale prawdziwie trudny orzech do zgryzienia mają humaniści.
Tacy jak ja w chwili, gdy pisząc te słowa, nie znajduję sensownej i godnej Wam do zaprezentowania metafory dla wielokrotności tej skali. Tak czy owak, warto choć raz w życiu zawędrować na Saharę, jak i przede wszystkim do Morskiego Oka (tu opisanego:
Opis szlaku na Kozi Wierch
A jak dokładnie wygląda ta dość krótka (całość powinna zająć poniżej 4,5 godziny, to niespełna 6 km) i technicznie raczej łatwa trasa? Jako punkt startu (i metę zarazem, bo wracać będziemy się po własnych śladach) przyjmijmy schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich położone na wysokości 1671 m n.p.m. Przewyższenie w tych okolicznościach wyniesie zatem nieco ponad 600 metrów, co jak na standardy trekkingowe jest malutkie
Opuściwszy rzeczone schronisko wyruszamy niebieskim szlakiem, mając za punkt orientacyjny Zawrat. Ścieżka dość szybko doprowadzi nas do mostku nad odpływem z Wielkiego Stawu. Niedługo potem (na wysokości Pustej Dolinki (stanowiącej odnogę Doliny Pięciu Stawów Polskich) odbijamy w prawo, zmieniając barwę szlakowych oznaczeń na żółtą.
Następnie naszym oczom ukażą się niemal pionowa, zbudowana z granitowych płyt, południowa ściana Zamarłej Turni. Aby wyjść z cienia tych skał, należy trawersować w prawo, kierując się ku Szerokiemu Żlebowi, który opada w tamtym punkcie z Koziej Przełęczy. Żleb ten dość szybko ustępuje miejsca grzędzie, wzdłuż której zamontowano szereg łańcuchów, a nawet specjalne klamry.
Mostek, klamry, łańcuchy, a nawet drabinka
Te ostatnie przydają się w szczególności na ścieżce wiodącej obok ścian formacji o nazwie Kozie Czuby. Tam właśnie trzeba bardzo uważać na schodzących z góry turystów, gdyż w tej okolicy przy odpowiedniej pogodzie lubią “grasować” zespoły taternickie. Wielu z nich przechodzi czerwonym szlakiem słynnej Orlej Perci, której fragment i my pokonamy w trakcie tej wędrówki.
Kilka minut później natkniemy się na pionowo ściankę mogącą uchodzić za crux (czyli technicznie najtrudniejsze miejsce) tej wycieczki. Gdyby nie wspomniane już łańcuchy oraz klamry, to przejście tamtędy byłoby zadaniem wyłącznie dla największych śmiałków. Ale na szczęście żelastwo jest tam gdzie być powinno, toteż wystarczy po prostu zachować pełną ostrożność, aby cieszyć się z bezpiecznego osiągnięcia celu.
Zanim to jednak nastąpi do przejścia będziemy mieli jeszcze względnie krótki odcinek po grani biegnącej ponad Kozią Przełęczą (2137 m n.p.m.). Stawiając tam wolno kroki dojdziemy w pewnej chwili do miejsca, z którego świetnie widać pewną szczególną drabinkę. Trochę inaczej wyglądająca niż ta z Island Peak, która zasłużyła na zdjęcie i akapit. Zainstalowano ją tak, aby ułatwić przemieszczanie się ludziom wychodzącym spod Zamarłej Turni. Można tam na nich popatrzeć z góry – co może przypaść osobom, które lubią “grać szefa” ;-).
Chwilę potem szlak zaczyna biec po stronie Doliny Gąsienicowej i od tej pory jego trudność wyraźnie rośnie. Wąskie skalne półeczki, duża ekspozycja (w szczególności od wierzchołka Kozie Czuby po Kozią Przełęcz Wyżnią) oraz zabezpieczone przy pomocy łańcuchów strome kominki staną się tym, czym dla typowego urzędnika są: jego biurko, monitor, kawka i stosy piętrzących się papierów. Przed nami ostatni odcinek drogi: trochę prosto i parę zakosów na głazach i kamieniach, po których stąpanie nie powinno nikomu sprawić trudności.
Pierwsze zimowe wejście na Kozi Wierch by Mariusz Zaruski – to dopiero był zuch!
z Koziego Wierchu roztacza się paleta urokliwych kadrów, z których widzom na ogół najbardziej podobają się widoki na: Kozi Mur, turnię o nazwie Buczynowa Strażnica (2242 m n.p.m.), oraz opadającą ku Dolince Koziej grań zwaną Rysą Zaruskiego. Miano tej ostatniej struktury upamiętnia gen. Mariusza Zaruskiego, którego wszechstronność była wręcz niesłychana.
Jako współczesny podróżnik i bloger podziwiam go czołobitnie i w tym moim stwierdzeniu nie ma cienia kurtuazji. Był zarówno grotołazem, marynarzem, taternikiem (nawiasem mówiąc: on i Józef Borkowski zapisali w annałach z roku 1907 hasło “pierwsze zimowe zdobycie Koziego Wierchu“), jak i pionierem polskiego żeglarstwa oraz pedagogiem młodzieży, harcmistrzem oraz instruktorem narciarstwa, harcerstwa i kilku dyscyplin sportowych.
Ponadto malował, robił zdjęcia, pisał utwory – tak prozą jak i wierszem. A jakby tego było mało, to zawdzięczamy mu jeszcze założenie Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Doprawdy aktywnie, intensywnie i wspaniale przeżył (jako potomek ludzi renesansu) swoje 74 lata, ginąc dopiero w czasie II wojny światowej w chersońskim więzieniu NKWD z powodu ostrej niewydolności serca po przebytej wówczas cholerze.
Rozmaite formy przechowywania pamięci po nim (ulice, tablice, nazwy szkół itp.) rozsiane są po całej Polsce. Jeśli mieszkacie w miejscowości, w której znajduje się taka pamiątka, to zachęcam Was do wrzucenia stosownego zdjęcia z jego nazwiskiem w komentarzu pod tym materiałem.
Bądź na bieżąco