Pierwszym z ciekawych i moich ulubionych wapieni, które chcę Wam przedstawić jest Popielarka.
W tej skale można się zakochać (jedna z piękniejszych na całej Jurze, przyjeżdżajcie 🙂
To skała na gorące dni – zasadniczo znajduje się w cieniu, a jej niezupełnie typowy kształt sprawia, że na ogół spotka nas tam chłód. Aczkolwiek w zależności od pory dnia, promienie słońca również dotrą do jednej z jej ścian.
Jak dojechać?
Kliknij w link Google Maps
Rzadko natomiast docierają tam inni wspinacze – przynajmniej ja tam tłumów nie widziałem. Z dostępnymi tam drogami jest jak z kontessami (tj. wysoko urodzonymi pannami, pięknymi arystokratkami) – są wyjątkowej urody, lecz zarazem wymagają od chcących je porwać śmiałków – nieprzeciętnych umiejętności.
„Dirty Harry” to żaden tam „Dirty dancing”
Powyższe, filmowe skojarzenie pojawiło się w mej łepetynce nie przez przypadek. Pierwszą z dróg, jakie przeszedłem tam (z konieczności traktując jako rozgrzewkę) nosi bowiem miano: Dirty Harry.
Nie pamiętam już, czy zaimponowała mi postać, w którą wcielił się Clint Eastwood, ale Brudny Harry na Popielarce to dość twardy orzech do zgryzienia. Przez pionierów (S. Dudek, R. Guzik) wyceniony w 2014 roku na VI+ droga liczy około 17 metrów. Na tym dystansie wykorzysta się co najmniej 5 ringów zwykłych i stanowisko zjazdowe.
Poważniejsze trudności znajdują się na samym początku, a później to już – jak śpiewała przed laty Urszula – „Luz, blues, w niebie same dziury”.
Startujemy w małym przewieszeniu i musimy być dość czujny. Kruks tej drogi polega na tym, że tam gdzie intuicyjnie próbowaliśmy umiejscowić prawą dłoń, musimy wsadzić trzy palce lewej ręki. A sama dziurka jest dość płytka i na pewno nam tego nie ułatwia.
Na nogach podchodzimy tak wysoko jak tylko się da, starając się mieć kilka punktów podparcia. Niemniej jednak miałem nieodparte wrażenie, że większość masy mego ciała utrzymywana była właśnie dzięki temu chwytowi.
W takich chwilach jak tamte nie ma czasu na myślenie: trzeba miarowo przyciągnąć się do ściany „z bicka” i wykonać płynny „ruch po krzyżu”.
Powyżej tego chwytu znajduje się kolejna dziura – głębsza jakby specjalnie stworzona dla naszej prawicy, wiec szybko dokładamy tę prawą rękę i efekt jest taki, że obie nasze górne kończyny są skrzyżowane. Taki chwyt jest pewny, dzięki czemu możemy przestać się bać i wypuścić z płuc powietrze.
Będąc ociupinkę lżejszymi, dostrzegamy w skale malutkie wgłębienie – wystarczające do tego, byśmy mogli je wykorzystać jako stopień dla naszej lewej stopy.
A o tym, że przyszedłem na świat w podobnym okresie, gdy powstawał obraz pt. „Moja lewa stopa”, to nawet nie wspomnę – zbyt dużo filmowych dygresji może Wam podsunąć myśl, iż autor tych słów jest znawcą kina. Nic z tych rzeczy, po prostu moje neurony czasem coś tam połączą ze sobą, a ośrodek decyzyjny w mózgu uzna, że to warto zapisać „ku pamięci”. 😉
Solidne chwycenie się ściany pozwala nam następnie puścić lewę rękę, oprzeć się na stopniu na lewą nogę i wyjść z tej przewieszki już na prawej ręce. wchodząc na półeczce warto odebrać (bo jeśli nie usłyszymy ich od naszego partnera z dołu, to sami sobie przyznać w myślach musimy krótkie gratulacje: oto pokonaliśmy najtrudniejszy fragment tej przeprawy.
Zaraz potem gdzieś na wysokości kolan znajduje się kolejny przelot, ale ja go odpuściłem. Wydało mi się bowiem, że miałbym większą trudność z jego założeniem – duży urosłem, a w moim wieku (hehe) to już się schylać nie jest tak łatwo.
Jogin i jego pomocnik VI.1
Druga z dróg, o której chcę Wam opowiedzieć, nosi nazwę „Jogin i jego pomocnik”. Ma taką długość, tych samych twórców i zbliżony względem poprzedniczki (przynajmniej według skali) stopień trudności VI.1. Ale topo o niej sugeruje, że kolejnego – szóstego już ringa jej przejście wymaga.
Znaczy się start jest podobny (no, może trudniejszy), natomiast prawdziwa walka toczy się jeszcze wyżej – w okolicy 5 ringa.
Na początkowych metrach, ze względu na mój wzrost i zasięg ramion, było mi łatwiej. Należy pamiętać, żeby kierować się w rysę (po prawej stronie) i nie odchodzić za bardzo w lewo – choć do takiego manewru kuszą nas dobre chwyty widziane obok. Zaczynamy w przewieszce, a kolejne ruchy, jakie musimy wykonać, wymagają opracowania dla siebie sekwencji. I tu pojawia się problem.
Otóż prawą ręką trzeba chwycić się takiej jakby płetwy, która nieco przypomina klamę-ścisk.
No dobra, to taka mało wygodna klama.
Zatem przy próbie chwycenia tego ścisku 😀 jednocześnie musimy mocno zaczepić lewą rękę po skosie nieco wyżej. Ale sekundę wcześniej owa sekwencja wymaga od nas, byśmy lewą dłonią poluzowali chwyt, który znajduje się niżej, a jak go puścimy to polecimy (ponieważ ściana odpycha, a tryzmamy się tylko wspomnianej płetwy).
Zatem, żeby nie odpaść od skały w to miejsce (gdzie trzymaliśmy lewą rękę) najlepiej ulokować piętę.
Zaraz potem ponownie sięgamy lewą kończyną po ten chwyt wyżej, poprawiamy nogi, a prawą dłoń wysuwamy w kierunku tej „płetwy” – i mamy to .
Wariant dla wysokich stanowi, że trochę ruchów sobie oszczędzamy i od razu sięgamy do tej „płetwy”.
Całą tę procedurę startową przechodziłem ze 3-4 razy, zanim dotarłem tak wysoko. Spaliłem te początki, więc nie zdziwiłem się, gdy znalazłszy się wyżej, opadłem z sił.
Ale nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynki miedzy próbami – bezproduktywne czekanie i regeneracja nie wchodziły w grę. Czułem się, jakbym był zbyt zajarany. Za wyłączną przyczynę mojego powodzenia należy uznać fakt, ze mój partner asekurant Jędrek nie dał mi bloka, pomimo kilku stanowczych próśb.
Kiedy indziej to ja byłem (i dalej nierzadko bywam) asekurującym, ot np. jak podczas tych „skalnych robótek”:
Wrócę tam, a ciąg dalszy…nastąpi!
A ostatnią z popielarskich dróg, o której ty tylko wspomnę, będą (tak samo trudne) Taśmowe Problemy VI.1. Doszły mnie słuchy, że jest fajna (m.in. dlatego że ma nieco inny – bardziej płytowy charakter) więc najprawdopodobniej wrócę tam, aby się z nią zmierzyć.
W ten czerwcowy, weekendowy dzień zabrakło mi akurat już sił i czasu. Jak to mawiają na ulicach mazowieckiej wsi warszawskiej: co się odwlecze…to i tak has to be done. Tako rzekł Kowalski – nie od kultury, lecz od wspinaczki pan.
Bądź na bieżąco