Ponownie wybrałem się na moją ukochaną Jurę Krakowską-Częstochowską, konkretnie do Doliny Szklarki. Znajduje się tam bowiem sektor Łysych Skał, przez co poniektórych zwanych również Łysymi Basztami.
Kto już czytał ten artykuł, ten wie, że pewien niesforny czworonóg umniejszył mnie i Adamowi radości łojenia na Łomnicy.
Odpuściliśmy zatem Kieżmarskiego, wspinaczkową radochę postanowiliśmy sobie zrekompensować na Jurze Południowej. Blisko półgodzinna, zwyczajna podróż autem drogą olkuską zakończyła się na niewielkim parkingu, który pomieści – tak na oko – albo 5 większych albo 7 mniejszych samochodów.
Parking Łyse Skały: https://maps.app.goo.gl/FWgaWfpdv6CHVhu49
Pamiętaliśmy o tym, aby zaparkować tak, by nie zablokować drogi i pobliskich pól uprawnych), a potem odbyliśmy około 10-minutowy spacer dosyć stromym podejściem po ścieżce, która w swej początkowej fazie nosi oznaczenia czerwonego szlaku. Dotarliśmy do masywu otoczonego zewsząd lasem, która zapewnia przyjemny zacienienie w upalne dni.
Ringami obite „Łyse Plecy” areną naszych zmagań
Licząca około 20 metrów główna skała akurat ma słoneczną ekspozycję i aż do późnego popołudnia nie bardzo jest jak na niej wyczyniać co nam się żywnie podoba. Tzn. na upartego można się smażyć latem, ale nie rekomenduję nikomu takiego rozwiązania. Stojąc przed tym ostańcem, lepiej jest go obejść, idąc w lewo, aby dostać się na jego tyły.
Tylna strona zwie się Łyse Plecy i zawiera więcej łatwiejszych dróg wspinaczkowych, które padły naszym udziałem.
Propozycje rozgrzewkowe
W ramach rozgrzewki zrobiliśmy 15-metrowego „Buszmena z Małpą” (IV+), która to droga nie sprawiła nam żadnych trudności. Nie chciało nam się (choć parę metrów od końca była taka możliwość) jej trawersować na pobliską drogę o nazwie „Wakacje w Indianapolis V”. Będąc ciałem w Polsce, pozostaliśmy umysłem również w kraju, więc nikt nie będzie w stanie zarzucić nam „duchowej emigracji”, hehe.
Dopiero kolejne wspinanie sprawiło, iż poczułem tak dużą dozę frajdę, jak lubię. Do gustu przypadł mi „Filar z koniem” – nitka, która w całości wiedzie po odstającym filarze. Została oszacowana na V, zaś ów „koń” to wypłaszczenie na szczycie skały, po którym idzie się jeszcze kilka metrów do stanowiska.
Lepsza „laga wstydu” niż kijaszek do selfie
Po tych dwóch przebieżkach zorientowałem się, że tutejsze cruxy objawiają się wspinaczom dużo wcześniej (zwykle między pierwszą a drugą wpinką). To powoduje, że trzeba się mieć na baczności w trakcie wykonywania drugiego wpinania się.
Ponadto ringi, do których wpinamy się na danej drodze po raz pierwszy ulokowane są wysoko nad ziemią. Sądzę, że należy zmniejszyć znaczne ryzyko ewentualnej kontuzji i sięgnąć pod tzw. lagę wstydu (tak w środowisku łojantów zwykło się określać kij do wpinek, czyli przyrząd do wieszania ekspresów). Osobom pragnącym zadbać o swe bezpieczeństwo podczas wspinaczki przyda się on znacznie bardziej niż np. selfie stick 😉
Opisanym powyżej cruxem charakteryzuje się chociażby nitka „Kalahari” V+, lecz tam było jeszcze znośnie. Tego typu problem urósł natomiast na kolejnym filarku stanowiącym składową formację drogi o nazwie „Adalbert” (wycenianej na VI+, a to już oznacza całkiem poważne wyczyny).
Umiejscowienie tej bardzo mocno wyślizganej (przede wszystkim na stopniach) drogi powoduje, że warto się za nią zabrać w pierwszej połowie dnia. W drugiej bowiem jej filarek będzie już „doświetlony” przez promienie słońca, a tych jak już wiecie, wolę nie czuć na plecach. Zwłaszcza na tak „stresującej” skale ze śliskimi „podnóżkami”.
Warto solidnie rozgrzać palce rąk, aby w miarę pewnie obejmować filarek, gdyż przemieszczając się w górę po śliskiej pionowej powierzchni, filarek sprawia wrażenie, jakby chciał nas od siebie odepchnąć. Dopiero powyżej drugiej wpinki trudności spadają i można nieco zredukować czujność.
Knee-bar na Prawej Bździochówce VI+
Kolejną dostawę kłopotliwych minut zaoferowała nam „Prawa bździochówka” – znowu 15 metrów do pokonania, tym razem w trudzie oszacowanym na VI+. Gwoli ścisłości dopowiedzieć można, że obok poprowadzono Lewą bździochówkę VI.1 Myśmy wybrali tę prawą ze względu na chęć zmierzenia się z dużym przewieszeniem. I przyznam, że od samego początku tej drogi zrobiło się bardzo ciekawie.
Oczywiście zapoznaliśmy się z topo, więc sporych rozmiarów okap nie uszedł naszej uwadze. Ponieważ start tej drogi znajduje się z jego lewej strony, to żeby móc zrobić wpinę, trzeba się tego okapu przytrzymać podchwytem.
To samo w sobie nie dla każdego będzie proste, a dalej – jak to mawiają – zaczynają się schody. Oto bowiem, starając się wyjść na wprost (zgodnie z tym, co pokazuje topo), należy wykonać bardzo trudne ruchy, ponieważ – możecie mi wierzyć na słowo – nie ma się tam za co złapać. Zatem wspinacze (włącznie ze mną dysponującym dużą rozpiętością ramion) zmuszeni są tam trawersować na prawo pod tym okapem.
Szczęśliwie w tym okapie można zaklinować kolano (ja tak zrobiłem, niechcący wykonując manewr, który chyba fachowo nazywa się knee-bar). Była to dla mnie nie lada gratka, gdyż w żywej skale udała mi się taka sztuka po raz pierwszy w życiu.
Warto pamiętać, żeby pokonać ją w spodniach, inaczej obetrzesz sobie kawał skóry, tak jak ja 😉
Dalszy ciąg ruchów na tej Bździochówce przebiegał następująco: złapaliśmy się płata, który działa tylko podczas odciąg z i z tej pozycji sięgnęliśmy wyżej do mega klamy. A z tej ostatniej byliśmy w stanie siłowo się podciągnąć, po czym, pomagając sobie nogami, przetrawersowaliśmy z powrotem w lewo do kolejnej wpinki. W międzyczasie należy jeszcze uważać na wahadło i dopiero powyżej niego poważne wspinanie się kończy.
Łyso zmęczeni snują plany na przyszłość
Potem przeszliśmy na przednią stronę Łysych Skał, aby zrobić jeszcze jakąś drogę za VI.1. Było to już po południe i o tej porze pojawił się tam cień. Ale byliśmy obaj już trochę zmęczeni i pozwoliliśmy sobie jedynie na krótki rekonesans. Zaowocował on takim oto planem na następną wizytę.
Jakaś prosta nitka na rozgrzanie stawów, a potem popylać będziemy Po-Pa-Łami czyli „Polską Partią Łysych”. Wyróżnikiem tej drogi (wycenionej na V+) jest hak umieszczony mniej więcej w połowie tej przeprawy (co generalnie należy do rzadkości). A jako główne danie dnia chciałbym poprowadzić „Zakola młodych” (wygląda na harde VI.1), które cechują się dość pokaźną (i zapewne niełatwą) płytą ulokowaną w końcówce (płytę obczaiłem przy zjeździe z tej pierwszej drogi).
Spadek konwekcyjny VI+
Fajna droga, natomiast crux dotyczy jednego ruchu. Polega na sięgnięciu wysoko klamy, będąc przyklejonym do ściany za pomocą odciągu. Ja byłem w stanie ten manwer wykonać statycznie, wykorzystując stopnie i podchodząc wyżej jak się tylko da, natomiast Kacper musiał już skakać, tak jak tutaj (udało się po kilku próbach)
Podsumowując Łyse Skały
Reasumując, z racji zróżnicowania trudności dróg, polecam tę miejscówkę, zwłaszcza podczas letniej “lampy” – również mniej wyrobionym wspinaczom o słabszych mięśniach i gorszej technice.
Dodatkowo jest gdzie rozwiesić hamak (chilloucik jak z bajki ;-)), a i zabrany na wyprawę piesek ma dość rozległej przestrzeni, aby sobie pohasać i zwęszyć coś dla siebie.
Poza tym aż nadto znaleźć tam można okazji do wspinania się, a na przerobienie trudniejszych dróg zdecydowanie trzeba całego dnia i bardzo dobrej kondycji.
Bądź na bieżąco