Ruszamy z tekstami na temat moich biegowych perypetii. Na pierwszy ogień biorę Nosal, który niektórym może wydać się mało intensywną „przeprawą”, ale dla mnie to świetny sposób na trening i przede wszystkim przyjemny wypełniacz czasu.
Na Nosalu jestem na tyle często, że mógłbym to nazwać nawykiem.
Sam Nosal to w końcu jeden z bardziej dostępnych szczytów dla turysty, który choć jest niewysoki (1206 m n.p.m.), to jednak daje możliwość podziwiania imponującej panoramy na Zakopane, Kuźnice, Halę Gąsienicową i Kasprowy Wierch
To właśnie widoki z Nosala motywują mnie najbardziej do biegania w tym rejonie, szczególnie podczas zachodu słońca.
Skąd się wzięła nazwa Nosal?
Jeśli chodzi o nazwę, to chyba nie ma tu wielkiej filozofii. Po prostu tutejsze skały skojarzyły się komuś z nosem.
Kiedyś można się tu było po nich wspinać (od zachodu), ale obecnie TPN nie pozwala już na to w tym obszarze (przypominam o wyznaczonych obszarach taternickich), choć znajduje się tu 30 dróg. Chociaż osobiście tego nie robiłem, to widziałem kiedyś śmiałków próbujących wspinaczki pomimo zakazu.
Opis szlaku na Nosal
1,5 km w jedną stronę.
260m przewyższenia
Droga na szczyt zaczyna się z Kuźnic. Poza sezonem pozwalam sobie na parkowanie auta w samych Kuźnicach. Jeszcze nie miałem z tego tytułu przykrych doświadczeń. Może dlatego, że auto stoi na Zakopiańskich blachach?
Jak widać na powyższym profilu, trasa na Nosal może miejscami dać w kość podbiegami (i w drugą stronę – stromymi spadami), jednak nie jest ona technicznie trudna. Przy pieszej turystyce to praktycznie żadne wyzwanie.
Przebieg(ł) szlaku na Nosal
Za start i metę uznaję bramkę TPN
Początek podejścia (na przekroju zaznaczony na niebiesko) pokrywa się z niebieskim szlakiem do Murowańca na Hali Gąsienicowej i odbija z niego po ok. 500 m. Od razu ruszam z kopyta, po czym zwalniam, bo stromy fragment zaczyna się po 200m, gdy tylko wchodzimy w las.
Dobiegając do skrzyżowania, szlak zielony odbija w “Odejściu na Nosalową Przełęcz” i do tego miejsca w nogach mamy już niemal 100 m przewyższenia.
Dalej już prosto, nieco luźniejszym fragmentem, który wykorzystuję jak tylko mogę, na podkręcenie mojej czasówki. Przez chwilę robi się płasko, a sama trasa jest urozmaicona, na przykład drewnianym mostkiem. Stąd również widzimy Nosal, gdyż biegniemy po łuku.
O ile na podbiegach zwalniam, bo po prostu brakuje mi czasem tchu, to właśnie na tym fragmencie (długim na 600 metrów) mogę włączyć wyższy bieg.
Ostatnie 200 m przewyższenia to tak naprawdę bieg po „schodkach”.
Następnie dobiegamy do skały szczytowej, którą pokonać możemy z obu stron. Ja zawsze robię to z prawej. To jedyne na całej trasie miejsce, gdzie będziecie musieli użyć rąk, żeby sprawnie przedostać się wyżej.
Na wierzchołku możemy śmiało się rozgościć – mamy pełno miejsca, żeby usiąść i podziwiać przepiękną panoramę.
Wracając z Jury Krakowsko-Częstochowskiej (w niedzielę wieczór), zdarza mi się zahaczyć o Nosal, zostaję na wierzchołku dłuższą chwilę i “oficjalnie” zamykam tydzień, wchłaniając energię zachodzącego słońca, tym samym przygotowując się na nowe wyzwania nadchodzącego tygodnia.
Czasy biegów na Nosal
Nigdy nie przywiązywałem jakiejś szczególnej uwagi temu, jakie czasy udaje mi się zanotować. Nie po to jeżdżę w góry, żeby się stresować sekundami i żeby zamykać się w sztucznych ramach. Chodzę po górach dla poczucia wolności. Musiałem się jednak tego nauczyć, bo miałem taki epizod w życiu, że chyba przesadziłem z kontrolą treningów.
Kiedyś biegałem naprawdę dużo, zwłaszcza półmaratony: Warszawski, Poznański, a nawet Bieg Rzeźniczka w Bieszczadach (27 km). Kiedy byłem młodszy, należałem nawet do klubu biegacza. Z tym, że nie zauważyłem pułapki, w jaką sam się wpędziłem.
Raz, dosłownie RAZ zapomniałem pulsometru do mojego zegarka Garmina (taki pasek na klatkę piersiową, który robi pomiary i ściąga dane na urządzenie), przez co wahałem się, czy mogę w ogóle zrobić trening, skoro nawet nie będzie on nigdzie zapisany. A chyba nie o to chodzi w trenowaniu w takim otoczeniu, prawda? Dlatego szybko zapadła decyzja o pozbyciu się sprzętu i musze przyznać, że bez niego żyje mi się dużo lepiej. 🙂
To nie zmienia jednak faktu, że używam stopera. Stąd mogę się pochwalić, że Nosal udaje mi się zrobić w 14 min pod górę i 9 min w dół. Zazwyczaj robię 2 takie rundy podczas treningu
Całą trasę przebiegam w 23 min, co uważam za przyzwoity rezultat, biorąc pod uwagę, że czas referencyjny dla trekkera wynosi 1h 20 min.
Wiadomo, że na tak krótkim odcinku trudno jest śrubować czas. Mi brakuje “płaskich odcinków”, ale pochwalę się, że niedawno się zszedłem poniżej 14 min, a dokładnie 13 min 48 sek. Nawet nie wiecie, ile radochy mi to sprawiło.
Za co lubię Nosal?
Złośliwi powiedzą, że Nosal to atrakcja dla rodzin z dziećmi, a nie prawdziwego Tatromaniaka, ale nie interesują mnie takie głosy. Nosal jest na tyle blisko, że mogę sobie pozwolić być na nim często, bez organizowania wielkiej wyprawy. Plus to miły przerywnik między pracą, a obowiązkami domowymi. Kiedy wracam do Kościeliska po biegu, wjeżdżam do spożywczaka i załatwiam zakupy. All-in-one. 😀
Lubię się umordować po drodze i na końcu otrzymać nagrodę w postaci niesamowitego widoku. Mógłbym znać każdy kamień na Nosalu, a i tak za każdym razem będę pod wrażeniem. Widać Giewont, Kuźnice, Kasprowy (swoją drogą, Nosal to najdalej wysunięta część północno-wschodniej grani Kasprowego Wierchu), no a te zachody są mistrzowskie i tyle.
ps. Specem nie jestem, ale zdarzyło mi się popełnić tekst, w którym przeprowadziłem test butów trailowych HOKA ONE ONE Speedgoat. Znajdziecie tam moje osobiste wynurzenia, obserwacje i trochę doświadczeń górskich.
Bądź na bieżąco