Duchu gór, gdzie jesteś?
Od lat marketingowcy próbują pożenić ze sobą wizerunek silnej, zaradnej i żyjącej blisko (czyli w symbiozie) z przyrodą osobowości (zazwyczaj płci męskiej) z zamiłowaniem do picia piwa lub mocniejszych trunków. Wyrazem tego są chociażby kampanie reklamowe kilku browarów, których nazwy kojarzą się z Tatrami, “sympatycznym” zbójnikiem i regionem żywieckim.
Nie wierzę jednak, żeby istniała większa szansa napotkania “ducha gór” po spożyciu jasnego napoju chmielowego. I żaden taki “duch” (ani z ust piwny chuch) nie poskromią agresywnego niedźwiedzia lub wilka, który może nas “dopaść” biwakujących przy ognisku. Za to jestem mocno przekonany, że styczność z górami potrafi niemal każdego z Was podnieść na duchu. Ja tego wszystkiego (co doprawdy trudno wyrazić słowami, choć starałem się jak mogłem np. w tym wpisie: https://najednejlinie.pl/przeslanie/ ) doświadczam za każdym razem, gdy znajdę się wysoko nad poziomem morza, w otoczeniu trwających niewzruszenie przez miliony lat skał o wielkich rozmiarach.
Wojciech Kurtyka i Jerzy Kukuczka
Był rok 1983. Lato w pełni, takie że w południe trudno było wytrzymać, nawet w hotelowych pokojach, co nieco klimatyzowanych. Do zdobycia dwóch najwyższych szczytów z grupy Gaszerbrumów (łącznie liczących około 16134 m n.p.m.) sposobi się dwóch wybitnych górołazów: Wojciech Kurtyka i Jerzy Kukuczka. Obaj urodzeni zaraz po wojnie, zahartowani tysiącami godzin spędzonych m.in. w Tatrach, Alpach, Dolomitach i Hindukuszu.
W środowisku już wtedy uchodzili za wcielenie “magicznego partnerstwa” (wymiana doświadczeń, wzajemna motywacja, dopełniające się charaktery itd.), więc ich zjawienie się na granicy Indyjsko-Pakistańskiej nie było wielkim zaskoczeniem. Stanowiło któryś z etapów podróży do Karakorum. Przybyli ciężarówką, której ładunek stanowiły głównie: żywność oraz sprzęt wspinaczkowy.
Lecz mieli ze sobą coś jeszcze, co w Pakistanie jest niepożądane wysoce niepopularne i czego wwozić (bez specjalnej koncesji) nie wolno było. Tym “zakazanym owocem” (dane szacunkowe mówią, że jedynie około 1 na 100 Pakistańczyków spożywa takie wyroby) jest alkohol. A nasi taternicy mieli zamiar przeszmuglować 36 butelek whisky, aby mieć dewizy na opłacenie noclegów, tragarzy i konieczne uzupełnienia zapasów.
Jak przemycić 36 butelek Whisky?
Dzięki sprawdzonym patentom (otulenie miękką odzieżą, umieszczenie m.in. w skarpetach i śpiworach itp.) butelki trafiły do 3 specjalnie oznaczonych beczek, które umieszczono “głęboko, z tyłu pojazdów”. W zewnętrznych częściach “ładowni” ustawili pozostałe beczki z legalną zawartością. Na granicy trafili niestety na bardzo skrupulatnych celników, ale zdołali ich wywieźć w pole. W najgorętszym momencie skutecznie odwrócili ich uwagę, prezentując wspinaczkowy ekwipunek i pochodzące z Zachodu gadżety. Podczas gdy jeden z nich “zagadywał” spoconego celnika, drugiemu z nich udało się przesunąć “trefne” bębny w miejsce już tych sprawdzonych, a do puli oczekujących dostawić te wypełnione dozwoloną zawartością.
Był wtedy z nimi jeszcze bliżej nieokreślony Europejczyk – zwyczajny turysta, niemający nic wspólnego z kontrabandą. W trakcie tej akcji na granicy, wypijał spore ilości herbaty, a w najbardziej kluczowych momentach, usiłował częstować nią także pakistańskiego urzędnika, który w pocie czoła weryfikował zawartość ładunku. Upalna pora i parne czerwcowe powietrze potęgowały wysoki stres, który towarzyszył bohaterom tej historii.
Ale po sprawdzeniu (w międzyczasie doszło jeszcze do skutecznego ukrycia przez Kurtykę dwóch “szklanych” śpiworów na dnie ciężarówki) wszystkich beczek, podniesiono szlaban i trzech mężczyzn mogło odetchnąć z ulgą. Bez pieniędzy uzyskanych potem ze sprzedaży alkoholu, lipcowe sukcesy Kurtyki i Kukuczki (wejścia na Gaszerbrum II i I) najprawdopodobniej nie byłyby możliwe.
Złota dekada himalaizmu i historia Polskiego Księcia
Sida – warknąłem, znaczy się “prosto”.
Taksówkarz zaśmiał sie uradowany i posłusznie pojechał prosto – prościutenko do mojej przystani – Polskiego Ksiecia
Ten przyzwoity hotelik powstał z cięzkiej pracy księcia Ragumal Roshanlal Ratipal Hiralal, zwanego przez polskich przemytników Princem. Princ – jako polski łącznik – dorobił sie na przemycie złota i elektroniki z Singapuru w czasach “złotej dekady”.
Ech, złota dekada!
Tak nazywano okres zawrotnej polskiej chwały w himalaizmie światowym. Złota dekada nieprzypadkowo splotła się z latami polskiej chwały w indyjskim przemycie. Zarabiali na nim wszyscy.
Niestety, głównym wygranym bywał Indyjski urząd celny, który niewątpliwie miał w swoich kadrach oświeconego jogina. Tylko umysł oświecony mógł bowiem, wypracować tę magiczną nieregularność, z jaką służby celne organizowały na lotniskach tak zwane obory, czyli obławy celne. Podczas obór w łapy celników wpadało nieraz kilkadziesiąt kilogramów złota. Dobrotliwy jogin zawsze pozwalał przemytnikom odbudować kasę, aż do następnej obory. Niestety, Polacy kolejno trafiali do więzień. W końcu wpadł również Princ. Odsiedział swoje, a potem za ukryte sztabki złota wybudował Polskiego Księcia
Na pamiątkę minionej chwały Princ co jakiś czas urządzał w Polskim Księciu wielkie obory, czyli huczne przyjęcia
–Fragment z książki Chiński Maharadża autorstwa Wojtka Kurtyki
Czy przemyt można usprawiedliwić?
Wojciech Kurtyka i Jerzy Kukuczka nie byli “zawodowymi” szmuglerami, a jedynie nader zaradnymi ludźmi, dla których celem były ośmiotysięczniki, a nie dorobienie się np. ośmiu tysięcy dolarów per capita. Współcześnie społeczność globtroterów zna szereg innych metod, dzięki którym można sfinansować himalajskie ekspedycje, vide:
Ale w czasach komuny dalekie wyprawy były koszmarnie drogie, więc posiłkowanie się takimi sposobami zdobywania dewiz jak przemyt towarów lub zabieranie “na pokład” zamożnego turysty stanowiło konieczność dziejową. Nie pochwalam tego, co Kurtyka z Kukuczką robili, ale – gdyby to zależało ode mnie – należałaby im puścić to w niepamięć. Natomiast pamiętać i docenić trzeba ich niezwykłe dokonania.
Przemyt zawsze był bliski mojemu sercu. Przecież drwił z barier i ograniczeń, był muzyką wolnego ducha. To właśnie przemyt nadkruszył skorupę PRL-u. Tymczasem mądrale upierają się, że to niby robota jakiegoś elektryka albo wpływ Ojca Świętego.
Kurtyka
A w przypływie zwierzeń to powiem Wam, że chciałbym być wtedy z nimi i przeżyć to na własnej skórze.
Bądź na bieżąco