Mój kolega Bartosz Leszczyc-Zielonacki spędził niemal cały październik 2025 w Dolinie Yosemite w ramach zgrupowania Grupy Młodzieżowej PZA. Nie ukrywam – zazdroszczę mu jak cholera. Yosemite to jedno z moich wspinaczkowych marzeń, ale jako średnio-zaawansowany wspinacz wciąż czuję, że jeszcze trochę mi brakuje, żeby tam pojechać. Bartek twierdzi jednak, że Yosemite są dla każdego, kto potrafi wspinać się samodzielnie i ma trochę odwagi.

W tym pierwszym wpisie Bartek opowiada o realiach życia w Dolinie – o jedzeniu z puszki i kultowym Camp 4 (To taki kemping w samym sercu Doliny – coś w rodzaju schroniska, akademika i legendy wspinaczkowej w jednym.), zapachu Yosemite i pierwszym zderzeniu z amerykańskim wspinaniem.

No i muszę dodać – ogromny szacun dla jego żony, że puściła go na cały miesiąc wspinania! A samemu Bartkowi gratuluję nowego rozdziału w życiu – zarówno wspinaczkowego, jak i prywatnego. 😉

Opisz szerszy kontekst wyjazdu: z kim byłeś, gdzie mieszkałeś, co jadłeś?

Wyjazd zrealizowany był w ramach zgrupowania Grupy Młodzieżowej Polskiego Związku Alpinizmu. Lecieliśmy ośmioosobową ekipą – dla większości z nas była to pierwsza wizyta w Dolinie Yosemite.
Logistyka spania i jedzenia tradycyjnie kręci się wokół kultowego Camp 4, położonego zaledwie dwa przystanki od El Capitana. To legendarne miejsce, w którym mieszkali tacy wspinacze jak Royal Robbins, Jim Bridwell czy Alex Honnold. Dziś Camp 4 to wciąż mekka wspinaczy – ale warunki są… powiedzmy, „spartańskie”.

Pierwszym przystankiem po przylocie do San Francisco, zaraz po obowiązkowym In-N-Out Burgerze, był oczywiście Walmart, czyli „sklep dla biedoty”. Tam zrobiliśmy zakupy na cały miesiąc – góry puszek z mięsem, warzywami, owocami i zapas batonów Clif oraz Reese’s.
Jedzenie w USA to dla mnie niestety „crux wyjazdu” – tłuste, sztuczne i drogie. Po miesiącu z masłem orzechowym tęskniłem nawet za kaszą gryczaną.

Gdybyś miał opisać Yosemite jednym słowem — jakie by było i dlaczego?

Disneyland.
Albo – jeśli ktoś woli bardziej realistyczne porównanie – ZOO, gdzie lokalnymi szympansami są wspinacze.

Jak pachniało, jak brzmiało i jak smakowało Twoje wspinanie w Yosemite?

Złośliwi powiedzą, że El Capitan pachnie… szczochem – i nie będą daleko od prawdy.
Dla mnie jednak Yosemite pachniało łomotem, bo nie ma co ukrywać – dostałem tam solidny wspinaczkowy wpierdol.
Smak? Masło orzechowe z czekoladą.
Dźwięk? Małpie odgłosy wspinaczy z doliny – krzyki, doping, śmiech i zjazdy przez pół ściany.

Drogi i wspinanie

Na jakich drogach się wspinaliście?

Jako że był to nasz pierwszy pobyt, postawiliśmy na ilość i różnorodność. W Yosemite kupiłem swoją najdroższą książkę w życiu – lokalny przewodnik. Zawierał listę klasyków, które polecają zrobić przed wstawieniem się we Freeridera.
Z ciekawszych dróg, które przeszliśmy:

The Moratorium – Schultz’s Ridge (5.11b ≈ 6c)
Voyager IV – Fifi Butteress (5.11c ≈ 6c/7a)
West Face – El Capitan (5.11c ≈ 6c/7a)
The North Face – The Rostrum (5.11c ≈ 6c/7a)
The Nose – El Capitan – niestety tylko do Dolt Tower, skąd musieliśmy się wycofać.

Czy „szybka trójka” na Big Wallu faktycznie jest szybka?

To zależy od celu. Na niektórych drogach – szczególnie tych, gdzie trzeba poruszać się na lotnej – zespół dwójkowy działa szybciej.
Ale wspinanie w trójce ma swoje zalety: można rozłożyć prowadzenie i odpoczynek, co przy ciągowych drogach Yosemite bywa zbawienne.
W spinaniu typu big wall tempo nie jest kluczowe – ważniejsza jest logistyka, wytrzymałość i współpraca.

Na jakim poziomie trzeba się wspinać, żeby łoić w Yosemite?

Yosemite to miejsce dla każdego samodzielnego wspinacza tradowego, który potrafi działać wielowyciągowo.
Nie trzeba być mutantem. Warto jednak być przygotowanym na ciągłość – nawet łatwe wyciągi potrafią dać popalić.

Jak wygląda społeczność wspinaczkowa w Yosemite?

Camp 4 to klimat totalnego chilloutu. Ludzie są zajarani, wyluzowani, często zjarani (w końcu to Kalifornia 😉).
Rywalizacji praktycznie nie ma – króluje wzajemne wsparcie, doping i dzielenie się patentami.
To trochę jak Woodstock, tylko że z liną.

Informacje praktyczne

Ile kosztuje taki wyjazd?

Największy koszt to loty – ok. 3–5 tys. zł, w zależności od szczęścia.
Auto – bardzo wygodne, ale drogie. My pojechaliśmy po taniości: auto do Yosemite, potem oddanie w Merced i powrót w podobny sposób.
Jedzenie z Walmartu – ok. 1–2 tys. zł.
Camp 4 – 10 USD za noc.
Wjazd do parku – 100 USD rocznie za auto.
Łącznie ok. 6 tys. zł za miesiąc wspinania w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie.

Część II

Jeśli po tej opowieści o życiu w Dolinie myślisz, że Yosemite to tylko Camp 4, puszki i pogaduchy pod El Capem — to Bartek szybko wyprowadzi Cię z błędu. W drugiej części rozmowy schodzimy już na pion, na techniczne smaczki i prawdziwe historie prosto ze ściany.

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 2 Średnia ocena: 5]