Vordere Stadelwand to po naszemu ponoć „Przednia ściana stodoły”. Wprawdzie nigdy nie wyobrażałem sobie, że tak sobie ten element budownictwa gospodarczego wygląda, ale niech tak będzie 😉

Namacalnie stwierdzam, że najwyraźniej austriackie stodoły (w odróżnieniu od drewnianych polskich) mają kamienną otulinę przystosowaną do wspinaczki 😀

Za to lokalsi mają ewidentne problemy z infrastrukturą telekomunikacyjną, a dowodem na to był brak internetu pod tą ścianą. Jeżeli nie zaopatrzycie się w mapę offline (lub papierową) to istnieje ryzyko, że możecie ów parking przeoczyć.

A znajduje się on pośrodku drogi między Weichtalhaus a miasteczkiem Kaiserbrunn, zaś sam ostaniec w odległości 15 minut piechotą od punktu, w którym pozostawiliśmy auto.

Podejście pod Vordere Stadelwand

Ściezka odchodząca od parkingu
a potem musieliśmy cofać się pod ścianę.

Ów kwadrans warto sobie odmierzyć czasomierzem, aby dotrzeć pod właściwą ścianę. Myśmy zapłacili „frycowe” – bardzo długo szukaliśmy tej konkretnej ściany. Wstyd przyznać, ale nie byliśmy pewni, jak liczyć owe minuty. Wyjątkowo akurat nieprzydatne są tam dane z serwisu mapy.cz (kierują za daleko) natomiast o dziwo mapnik Wujka Gugla kieruje idących idealnie prosto do punktu startu.

Zarówno na topo jak i w rzeczywistości o właściwym położeniu powiadomi Was taka oto tabliczka o charakterze informacyjno-pamiątkowym.

TOPO

Z TOPO (pobierz topo Bergsteigen w pełnej rozdzielczości) wynika, że wszystkie drogi będące w zasięgu wzroku należy zaliczyć do łatwych lub wręcz bardzo łatwych. Nieliczne wyciągi mają wycenę 5, a i tak więcej się po nich łazi niż wspina.

Toteż zdecydowaliśmy, że ja z Bartkiem idziemy się przywitać z Welcome to Stadilwand (z dwoma wyciągami o skali trudności 7).

Natomiast Kacper z Krzyśkiem udali się do „piaskownicy”…tzn. tfu – co ja gadam – w kierunku drogi Fensterplatte oszacowanej na 5+. W zamyśle miało tak, że się potem zamieniamy. Niestety, nie dość że zmarnowaliśmy dużo czasu i sił na szukanie odpowiedniej drogi, to jeszcze spodziewaliśmy się tego dnia burzy. Suma sumarum, tego dnia musieliśmy poprzestać tylko na tych pierwszych przeprawach.

Opis drogi

Od Kacpra i Krzyśka usłyszeliśmy potem, że owa Fensterplatte ma nieco parchaty przebieg (nasze przypuszczenia potwierdziły się). Gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądać, to na rozgrzewkę szukałbym raczej jakiegoś trudniejszego wielo-wyciągu. I tu pojawia się bardzo zasadne pytanie:

Czy warto brać na celownik te dwa siódemkowe wyciągi, które przewidywało dla nas topo, „witając nas w Stadilwandzie”? Tę zagwozdkę wyjaśnię na końcu, a teraz pozwólcie mi zadośćuczynić wymogom chronologii.

Zaczęli inaczej niż wskazywało topo

Szpejenie pod ścianą. Filarek z lewej to Fernsterplatte. My idziemy na wprost po parchu.

Początek tej nitki na topo nie jest zaznaczony. Droga zaczyna się kilka metrów wyżej, mniej więcej na wysokości drugiego wyciągu linii Fensterplatte. Tym samym niejako samo topo sugeruje, żeby pierwszy wyciąg poprowadzić wzdłuż Fensterplatte (po naszemu “płyty okiennej”), a dopiero potem odbić na tę wybraną przez nas nitkę.

Postanowiliśmy z tej podpowiedzi nie skorzystać – Zamiast tego wyruszyliśmy od samego gruntu u podnóża skały prosto ku naszemu stanowisku, co zresztą możecie obejrzeć na fotografiach. Dodatkowo uznaliśmy, że najciekawiej będzie pójść na lotnej, a to oznacza, że trzeba było pokonać bardziej wymagający fragment nr 6.

Wyciąg 1 oraz 2, połączone w jeden

Początek drogi

Jako że przez całą tę drogę miałem iść na drugiego, to uznałem, że właściwym wyborem będzie gramolenie się w podejściówkach. Poradziłem sobie, aczkolwiek później zorientowałem się, że nie był to najlepszy pomysł z możliwych.

Okazało się także, iż będącej w użyciu liny w zupełności wystarczyło na pokrycie dwóch pierwszych wyciągów, toteż lotna nie przydała nam się. Ów jeden długi wyciąg określiłbym mianem “rozgrzewkowego”.

Charakteryzował się obecnością naprawdę wielu skalnych uszu “przyozdobionych” (że się tak wyrażę 😉 repami, do których wystarczyło wpinać swoje ekspresy. W przyszłości na wypadek gdyby owych repów miało zabraknąć, warto mieć przy sobie ze dwie dodatkowe taśmy. Oprócz tego (i standardowego kompletu ekspresów) to żadnego szpeju tradowego nie trzeba było taszczyć w plecaku.

Stanowisko pierwsze po pokonaniu fragmentu 6

Z wielkiej chmury, mały deszcz” – tę znaną mądrość ludową z powodzeniem można odnieść do owego fragmentu szóstkowego, aczkolwiek tam się już dość mocno szlak pionizuje i miałem odczucie, że przeszedłem go “na tarciu”.

W pierwszej fazie ruchu musiałem chwycić skalny płat dość nisko na wysokości pasa, podejść nieco na nogach, a następnie skoczyć do rewelacyjnej klamy umiejscowionej wyżej. Ten fragment drogi wspinaczkowej znajduj się zaraz przed stanowiskiem. Nie był to taki “straszny diabeł” jak go “umalowali” w topo, chociaż gdyby to Bartek miał mi sekundować, to na pewno zmieniłbym podejściówki.

Wyciąg 2

Początek drugiego wyciągu wiedzie do widocznej żółtej taśmy. Crux znajduje się na trzecim metrze

Koniec opisanego odcinka równoznaczny był z początkiem wyciągu wycenianego na 7-, na którym to Bartek odpadł. Mówił, że dla niego było to momentami znacznie trudniejsze wyzwanie niż pełne 7 na kolejnym wyciągu.

Łojanci mają tam bowiem do czynienia ze wspinaniem się po płycie, które nie dość że samo w sobie jest dość mocno techniczne, to jeszcze wymaga permanentnego trzymania równowagi.

Pogoda także nam nie sprzyjała, gdyż zaczęło wtedy grzmieć, zerwał się wiatr i miałem wrażenie, że burza nadchodzi..

Salwowali się ucieczką przed deszczem

Aczkolwiek na naszej ścianie jeszcze nie padało, ot spadło jedynie trochę kropel. Bartek postanowił wówczas (bo dla niego liczy się styl), że ten etap (na którym odpadł) powtórzy w całości. W konsekwencji jego decyzji byliśmy zmuszeni przewinąć linę. Na szczęście uwinęliśmy się z tym szybko, choć przyznam, że nie byłem tym rozwiązaniem zachwycony.

Pierwsza zasada udanej przygody wspinaczkowej brzmi bowiem: bezpieczeństwo jest ważniejsze od stylu, a pragmatyka typu „tu-i-teraz” winna górować nad myśleniem życzeniowym.

Bo kiedy słychać grzmoty, to trzeba zapierniczać! A nie myśleć o niebieskich migdałach lub toruńskich piernikach, hehe. Ani tym bardziej o piernikach z migdałowym nadzieniem. 😀

Potem robiliśmy kolejny wyciąg (wedle naszej „rozpiski” była to runda trzecia) i mniej się zmęczyliśmy (pomimo trudności szacowanych na 7). Ogólnie rzecz biorąc, miałem wrażenie, że ta wycena jest nieco „miękka” i w takiej np. Paklenicy mierzyliśmy się z trudniejszymi przeszkodami na drogach niżej szacowanych:

Wyciąg 3.
Wyciąg 4. już na szczyt skały
Szczyt, z którego zjeżdżanie jest zabronione (zapewne ze względu na to, że w sezonie ściana jest oblegana przez wspinaczy oraz mamy “dogodną” ścieżkę zejściową)

Zejście (ścieżka wspólna dla wszystkich dróg)

Po dotarciu na szczyt, rozpoczęliśmy schodzenie szlakiem. Przyznam, że od samych początkowych metrów ta „arteria ewakuacyjna” było bardzo czujna. Następnie wiodła żlebem po piargach w dół do początku drogi, a ostatni etap zakończony w samochodzie pokonaliśmy biegiem, uciekając przed solidnym deszczem.

Czy było warto?

To była moja pierwsza droga siódemkowa i wyznam Wam, że trochę szkoda mi, że tylko jedną taką udało się tamtego dnia zrobić.

Zaprawionych w bojach wspinaczom nie polecam łatwiejszych przepraw, gdyż tamtejsza np. piątka to jest “bułka z masłem”. Byle jaka pełna glutenu “buła” – bez nadzienia, z zaledwie “samym masełkiem” 😉

Taką to się człek nie nasyci, w takiej nie zasmakuje, ani się nią nie zdoła odżywić. A że gór zdobywanie może być pełnowartościowym pokarmem dla duszy, to chyba się domyślacie sami. Ja już Wam swoje domysły wyłuszczyłem,

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 2 Średnia ocena: 5]