Na zachód od Palermo, w odległości około godziny jazdy pociągiem, leży przepiękne małe miasteczko o nazwie Cefalu.
Udaliśmy się tam skuszeni opisem niebiańskiej plaży, nad którą górują dobrze wyglądające na zdjęciach klify, a podróż zaczęliśmy z dworca centralnego w Palermo
Przy okazji mieliśmy zaznać kąpieli morskiej, lecz akurat woda nie była dostatecznie ciepła (morsowania nie praktykujemy; zresztą na opcję „morsowania w Morzu Śródziemnym, w połowie maja” nie pisaliśmy się, hehe), a mocny, chłodny wiatr robił swoje.
Zażyliśmy nieco kąpieli słonecznej, a żeby nie było nazbyt „gnuśnie”, to łaziliśmy wśród wielkich głazów w poszukiwaniu jeszcze fajniejszych kadrów.
W pewnej chwili nadeszła wielka fala i „bezczelnie” nas ochlapała. Okazało się, że tego dnia Matka Natura miała jednak w planach uskutecznić zaległy śmigus-dyngus. I akurat padło na nas, którzyśmy się tak bardzo wzbraniali chłodnej wody. Na szczęście mieliśmy przy sobie zapasowe ciuchy i w suchym stroju oraz komfortowych warunkach pałaszowaliśmy dobrą, sycylijską pizzę.
W Italii to jeden z tańszych posiłków, którym można się najeść do syta, płacąc średnio około 10 euro. za margheritęZwyczajowo w lokalach gastronomicznych dodatkowe 2 euro zostawia się jako napiwek (zwany tamże „coperto”).
Trapani
W ramach kolejnej fakultatywnej wycieczki, autobus z centrum miasta (jedyne połączenie, kolejowego brak) zawiózł nas do Trapani.
Jest to małe, ale szalenie urocze miasteczko stricte portowe, w którym dopiero można poczuć z pełną mocą wszechobecny zapach ryb.
Następnie wzdłuż wybrzeża kierowaliśmy się do miasta. Zwróciliśmy uwagę na piękne malunki na ścianach.
Inne zmysły radują się – głównie z tego, co widzą oczy oraz czym delektują się kubki smakowe.
W rekomendowanej restauracji „La Perla” zamówiliśmy chrupką i cienką pizzę (odmienną od napolitany charakteryzującej się grubszym i bardziej miękkim ciastem), a jako drugie danie spałaszowałem pyszne grillowane owoce morza – w końcu jesteśmy w mieście portowym
Przy okazji dane nam było usłyszeć tam język polski, dobiegający i z ust goszczących tam naszych rodaków. Oni również w samych superlatywach wyrażali swój zachwyt.
To najlepszy dowód, że na nich również wielkie wrażenie wywarły śliczne pejzaże widziane z XVII-wiecznej wieży (Torre di Ligny), która niegdyś służyła m.in. jako latarnia morska.
Obecnie swą siedzibę ma tam muzeum historyczno-archeologiczne. Możecie mi wierzyć na słowo: Trapani również przytłacza bogactwem zabytków architektonicznych, a ponadto – ze względu na czystość uliczek – zasługuje nawet na wyższą notę końcową niż znacznie większe Palermo.
Można odnieść wrażenie, że do niektórych miejsc stolicy Sycylii służby porządkowe jakby nie docierały na czas.
W centrum miasteczka przechadzało się znacznie więcej osób niż w porcie i na wybrzeżu. Można było usiąśc na popołudniową kawkę ok. 3 euro.
Jeszcze tylko włoskie canoli w drodze powrotnej do Palermo
Katedra Monreale
A jako last but not least pragnę nakłonić Was do wizyty w Katedrze Monreale – do której również dojeżdża się miejskim autobusem. No chyba że ktoś miałby chęć urządzić sobie przy okazji wypad rowerowy… aczkolwiek osiedle otaczające tę nietypową świątynię znajduje się na wzgórzu, a poza tym wśród tych zewsząd „pomykających na dziko” skuterów to nieco strach pedałować.
W każdym razie: istota odwiedzin tego kościoła (oraz dłuższego spaceru licznymi bocznymi uliczkami) kryje się w pięknie jego malowideł bizantyjskich, w pokrytych mozaikami i złotą farbą nader wysokich ścianach wewnętrznych, oraz w prześlicznie zdobionym drewnianym sklepieniu.
Ze wszystkich budynków w Palermo, to właśnie zrobił na mnie największe wrażenie.
Błękitno-złote kolory w formie pasków, gwiazd i rozmaitych ornamentów skojarzyły mi się ze słynną maską grobową Tutanchamona, którą zapewne widział każdy szanujący się telewidz – nawet taki, który zasadniczo nie interesuje się sztuką sakralną jako taką.
Znaczne niższej rangi (choć z punktu widzenia historyków sztuki – równie bezcennym) odpowiednikiem tego dzieła sztuki może być centralne malowidło opisywanej katedry przedstawiające postać Chrystusa Pantokratora (Pana wszelkiego stworzenia).
Wiele najbardziej znanych scen biblijnych również można w tej świątyni obejrzeć, a tym mocniej są one w stanie oszołomić widza, im większym powiększeniem (np. teleobiektywem) on dysponuje.
Myślę, że spędziliśmy w środku dobre 2h, i zdążyłem prześledzić całą historię stworzenia ludzkości na malowidłach.
Stropy tej katedry wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO są co najmniej kilkunastometrowe i nawet taki dwumetrowy dryblas bez wady wzroku jak ja zmuszony jest uzbroić oko.
Bądź na bieżąco